Anna Herbich - Dziewczyny z Powstania.pdf

(7166 KB) Pobierz
Prolog
sierpnia 1944 roku w Warszawie znajdowało się pół miliona kobiet.
W trakcie sześćdziesięciu trzech dni heroicznej bitwy walczyły, bały się,
śmiały, kochały, opłakiwały bliskich. Chroniły swoje dzieci, ukrywały
się w piwnicach, biły na barykadach. Przeżywały momenty triumfu
i zaznawały goryczy klęski. Wiele z nich zginęło, wiele zostało rannych,
niemal wszystkie straciły dorobek całego
życia i przeżyły gehennę
wypędzenia. Powstanie Warszawskie było również ich doświadczeniem.
1
W większości przypadków było to doświadczenie niezwykle dramatyczne.
Warszawskie kobiety przeszły przez piekło. Niestety, w historii pisanej przez
mężczyzn i dla mężczyzn nie poświęcono ich przeżyciom tyle miejsca, na ile
zasługiwały. Książka, którą trzymają Państwo w rękach, jest próbą
wypełnienia, choćby w niewielkim stopniu, tej luki. Oddaję głos jedenastu
z nich. Jedenastu spośród pół miliona bohaterek.
„SŁAWKA”
SANITARIUSZKA Z OCHOTY
ranatniki, moździerze, gęsta kanonada z broni maszynowej. Eksplozje,
furkoczące odłamki i latające fragmenty budynków. Ogromna siła
ognia skierowana prosto na nas. Wszystko to powoduje jeden wielki
huk, który jest trudny do opisania. Niemal rozsadzający bębenki. Mimo to
coraz wyraźniej słyszę przebijające się przez cały ten tumult wołanie:
G
– Sanitariuszka! Sanitariuszka!​
Nie bacząc na pociski, biegnę w tamtym kierunku.
Działo się to na Woli. Dziesiąty dzień Powstania. O, mój Boże! To były
zdarzenia, których nie zapomnę do końca życia. Stawki przechodziły z rąk do
rąk. Trwała zażarta bitwa. Nikt nie chciał ustąpić pola. Ani my, ani oni.
Biegłam z naszymi chłopcami w natarciu. Szliśmy skokami, co parę kroków
przypadaliśmy plackiem do ziemi. Ostrzał niemiecki był niewyobrażalny.
Gdy ten żołnierz, do którego mnie wezwano, został ranny, na początku nie
wiedziałam, jak się do niego dostać.
Jakoś jednak się tam doczołgałam. Rannym okazał się nasz kolega
z oddziału, Tadeusz Arak „Mściwój”. Leżał na brzuchu i miał ogromną ranę
na grzbiecie. Wyrwało mu kawał ciała. Widziałam przez tę dziurę pulsujące
organy wewnętrzne. Założyłam szybko prowizoryczny opatrunek. Taki, żeby
tylko jako tako przykryć ranę. Następnie ściągnęliśmy „Mściwoja” bliżej
muru getta, gdzie ostrzał był nieco mniejszy.
Tam wzięliśmy go na koc i chcieliśmy zanieść do szpitala Jana Bożego.
Czterech chłopaków złapało za rogi koca. „Szatan”, „Tchórz”, „Wesoły”
i „Wszebor”, mój przyszły mąż. Przenieśli go jednak zaledwie o kilka
kroków, gdy nagle jak nie walnie! Pocisk rąbnął prosto w nich! Wszędzie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin