Andrzej Drzewiński - Epidemia 0(1).pdf
(
446 KB
)
Pobierz
Andrzej Drzewiński
Epidemia
© Andrzej Drzewiński
www.fantastykapolska.pl
Prolog
Jałowe, sprażone słońcem pustkowie. Spokój. W cieniu baraków siedzą rzędem ludzie.
Jedynie złożone w kostki białe kombinezony z maskami nie pasują do sceny. Na
pobliskim płaskowyżu stoją, tnąc kratownicami niebo, wieże szybów wiertniczych.
Słońce. W przeżarte skwarem powietrze wdziera się jęk sześciocylindrowych silników i
chrzęst ciężko pracujących opon. Dwa wozy transportowe w asyście łazików pożerają
metr za metrem piaszczystą drogę. Ludzie flegmatycznie ustawiają się w szereg. Na
spotkanie przybyłych wyszedł niski człowiek w okularach. Po nagiej skórze głowy
spływają mu systematycznie kropelki potu. Zanim wyciągnie rękę, jeszcze co najmniej
trzykrotnie przetrze czoło wierzchem dłoni.
- Stoken, inżynier Stoken - przedstawia się.
- Sierżant Molent - mówi wysoki blondyn.
- Przywieźliśmy ładunki.
Z uwagą obejrzał podaną kartę identyfikacyjną. Przeszli na tył transportera. Wojskowy
niby przypadkiem, zasłonił sobą zamek szyfrowy umieszczony na drzwiach. Po chwili
stanęły otworem. Stoken łapczywie zerknął do środka. W mroku, zablokowany
amortyzatorami leżał długi, srebrzyście lśniący walec.
- Dziesięć kiloton - szepnął do siebie. Sierżant kiwnął głową.
- W drugim jest to samo, ale wybaczy pan - dodał, zamykając wóz - musimy poczekać
na pułkownika.
Stoken był zbyt zmęczony upałem, aby zaprotestować.
- Wicedyrektor Colins prosił, aby przekazać panu, iż przybędzie razem z
pułkownikiem Patonem. Mają przylecieć - zerknął na zegarek - … za około godzinę.
- Tak - mruknął Stoken zgryźliwie. - My musimy smażyć się na słońcu, a oni pewnie
jeszcze do tej pory siedzą przy pełnej klimatyzacji.
Sierżant zrobił krok do tyłu, jakby szukał pewniejszego oparcia dla nóg.
- Pan Colins z pułkownikiem Patonem znają się już od ponad trzydziestu lat. Stoken
wzruszył ramionami.
- Czy wszystko jest przygotowane? - Sierżant nie dał zapomnieć o sobie.
- Od trzech dni - ostatnie słowo zaakcentował bynajmniej nie przypadkiem. - Może
byśmy zaczęli?
Sierżant pokręcił głową.
- Niestety. Nie mam uprawnień. Miałem się tylko upewnić, że wszystko jest w
porządku.
- Jasne! - Stoken przygarbił się i pomaszerował w stronę baraków.
Bał się, że któryś z robotników dobierze się do jego lodówki, jedynego pocieszenia w
tym skwarze. Sierżant z tyłu krótkimi komendami instruował żołnierzy.
Trzy helikoptery wyskoczyły znad wydm wzbijając tumany piasku. Gdy zamarły
silniki, dało się zauważyć dwóch mężczyzn, szczególnie darzonych szacunkiem przez
resztę.
- Jak tam panie Stoken, doczekał się pan swojej bomby? - powiedział Colins, gdy już
zbliżyli się do baraków.
- Dzięki Bogu, bo w tej prowizorce ledwie można mieszkać.
Colins roześmiał się.
- Sam pan wie, że pieniądze rzecz święta. Nie można było tu postawić całego
zaplecza, bo w końcu podziemny wybuch jądrowy to nie przelewki. Jak rąbnie, to
niejednemu jaja może urwać.
Stoken machnął ręką.
- Zdążymy dzisiaj odpalić?
- Musimy! Mam wieczorem miłe spotkanie - Colins uśmiechnął się obleśnie. - Mówię
ci kochany, życie jest piękne!
Zawyły transportery. W samą porę dla Stokena, który miał fatalną dla siebie w
skutkach odpowiedź już na końcu języka. Zbliżył się pułkownik.
- Wysłałem chłopców, aby zakładali ładunki i muszę pana pochwalić panie Stoken.
Szyby odwiercone są na medal. Będzie miał pan tyle ropy, że aż sam pan się zdziwi.
- Mam nadzieję - odparł ostrożnie, maskując rozdrażnienie. - Ta cholerna skała jest tak
mało przepuszczalna.
- Niech pan się nie martwi. Wybuch skruszy ją w całej okolicy. Detonujemy na
kilometrze, jak było uzgodnione.
- Jasne, moi panowie - Colins poklepał ich po plecach. - Nie możemy pozwolić, aby
całowanie rączek panom z rządu poszło na marne. Chodźmy do helikoptera. Zupełnie
przypadkiem mam tam całą butelkę „Martini”.
Chyba obydwaj spodziewali się tego, gdyż bez słowa ruszyli za Colinsem.
- Panie pułkowniku wszystko gotowe.
Szeregowiec najwyraźniej był przejęty całą operacją, kiedy meldował z przepisowo
wyciągniętymi rękami wzdłuż szwów.
- Dobrze - pułkownik spojrzał na zegarek.
- Za piętnaście minut uzbroimy ładunki. Sygnał - czerwona flaga. Pięć minut później
odpalamy. Sprawdźcie tylko zaczopowanie szybów.
Szeregowiec krzyknął, że rozumie i wskoczył do łazika.
Siedzieli w okopie za wysokim murem, mającym zmienić kierunek ewentualnego
podmuchu. Jak sądził Stoken, było to grubą przesada. Przy sprawnie przeprowadzonym
wybuchu podziemnym ani gram gazu radioaktywnego nie ma prawa wydostać się na
powierzchnię. W kącie lekko wstawiony siedział Colins i coś klarował nie wiadomo przez
kogo zostawionej łopacie. Ledwo pozwolił wciągnąć na siebie płaszcz ochronny.
- Jesteśmy dwa kilometry od epicentrum? - spytał pułkownik, szeleszcząc peleryna
przy każdym ruchu.
- Tak jak pan kazał - Stoken spojrzał z ukosa.
Pułkownik uśmiechnął się przepraszająco.
- Sam nie wiem dlaczego pytam. Może rutyna?
Zapiszczał sygnał.
- Słucham? - rzucił do radiotelefonu.
Chyba ten sam żołnierz co poprzednio skrzeczał przez głośnik. Znudzony czekaniem
Stoken wdrapał się metr nad ziemię i wyjrzał ponad mur. Nikogo nie było widać. Po
bokach, w bliźniaczo podobnych okopach, siedzieli robotnicy i reszta żołnierzy. Na
szczęście, za sprawą wiatru idącego od oceanu, zrobiło się chłodniej. Zerknął w bok, na
słońce. O ile się nie mylił, najpóźniej za dwie godziny zapadnie zmrok. Trochę żałował
wieży stojącej najbliżej miejsca eksplozji. Nie sądził, aby miała wytrzymać wstrząs. Jej to
zawdzięczał wiedzę o nafcie schowanej pod tym przeklętym pancerzem litej skały. Ktoś
pociągnął za skraj peleryny. Był to pułkownik.
- Proszę zejść. Uzbrajamy ładunki.
Zeskoczył w tym samym momencie, gdy ciśnięto w górę pęk kolorowych świateł.
Odruchowo wciągnął głowę w ramiona. Od tej chwili nikt nie miał prawa wyjść poza
zabezpieczenia. Colins na szczęście usnął. Z pewnością obudzi się, gdy będzie po
wszystkim.
Wciągnęli mu maskę na twarz, o sobie też nie zapominając. W powietrze poleciała
kolejna raca. Ta detonowała z głośnym hukiem. Miała obwieścić, że każdy powinien teraz
przyjąć jak najbezpieczniejszą dla siebie pozycję, gdyż pod ziemią rozpocznie się piekło.
To było piekło! Energia wybuchu spowodowała momentalne wyparowanie ładunków,
jak i przylegającej do nich skały. Fantastyczne ilości gazu topiły, rozkruszały i
odparowywały otaczający ośrodek, powodując serię fal sejsmicznych o gwałtowności
zdolnej zniszczyć każde umocnienie. Tony ziemi poczęły się unosić ku górze i to o wiele
wyżej niż założyli technicy. Piekło stanęło otworem.
Stoken zrozumiał, iż jest niedobrze, w chwili gdy usłyszał dobiegający z ziemi głuchy
łoskot i z niedowierzaniem spostrzegł, że leży na dnie okopu. Krztusząc się pluł piaskiem,
czując jak gruntem wstrząsają epileptyczne drgawki. Gdzieś u góry z hałasem waliły się
ściany baraków. Trzaskało szkło. Z tyłu ktoś zawył. Dojrzał kątem oka Colinsa, który w
obłędnym przerażeniu wspinał się na zbocze. Może by mu się to udało, gdyby nie głęboka
rysa, która oddzieliła pół muru i zwaliła go w dół. Pułkownik szarpnął Stokena za ramię
ratując od przysypania. Potoczyli się, turlani kolejną serią podrygów. Ziemia wrzała. Z
rozwierających się szczelin tryskał piasek ponaglany duszącym, żółtym dymem.
Pułkownik wrzeszczał pokazując na mały przyrząd. Wskazówka opierała się o
końcowy sztyft. Powietrzem leciały arkusze blachy; pewnie z baraków.
- Zdechniemy! - usłyszał. - Tu jest diabelne promieniowanie.
Pobiegli w stronę łazika. Dwóch żołnierzy szamotało się na ziemi. Minęli ich, nie
starając się nawet usłyszeć krzyków. Wzajemnie się podtrzymując stanęli na górze. Coś
się zmieniało w krajobrazie. Pominąwszy brak konstrukcji, deformował się sam
płaskowyż.
- Zapada się - pułkownik wskazał ręką, - Może być zewnętrzna detonacja. Nie
rozumiem skąd taka moc.
Ostatnie słowa zagłuszyła eksplozja stojącego w pobliżu łazika. Fiknął koziołka i
wyrżnął w resztkę muru. Mieli jeszcze jedną możliwość. Wywracani co krok, pobiegli
dalej.
Plik z chomika:
uzavrano
Inne pliki z tego folderu:
Andrzej Drzewiński - Epidemia 0(1).epub
(199 KB)
Andrzej Drzewiński - Epidemia 0(1).pdf
(446 KB)
Andrzej Drzewiński - Epidemia 0.pdf
(446 KB)
Andrzej Drzewiński - Epidemia 0.epub
(199 KB)
Inne foldery tego chomika:
A. V. Geiger
A.& B.Strugaccy
A.E. Szumska
A.F. Brady
A.J. Finn
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin