TAD WILLIAMS Marchia cienia #2 Rozgrywka cienia TOM DRUGI Przełożył Paweł Kruk Książkę tę, podobnie jak pierwszy tom, dedykuje naszym dzieciom, Connorowi Williamowi i Devon Beale – które od czasu poprzedniej dedykacji są starsze o kilka lat i głośniejsze, lecz wciąż fantastyczne. Obruszam się z miłością za każdym razem, kiedy na mnie wrzeszczą. Podziękowanie Ci, którzy chcieliby zapoznać się z pełną wersją moich podziękowań, powinni przeczytać odpowiednią stronę z Marchii Cienia. W drugim tomie nic się specjalnie nie zmieniło. Ewentualnie, jeśli ktoś nie ma pod ręką tomu pierwszego: Jak zawsze składam gorące podziękowania moim redaktorkom Betsy Wollheim i Sheili Gilbert, jak i pozostałym pracownikom Wydawnictwa DAW Books, oraz mojej żonie Deborze Beale, naszej asystentce Denie Chavez, agentowi Mattowi Bilerowi i wreszcie moim zwierzętom i dzieciom, które sprawiają, że każdy dzień jest dla mnie przygodą i wyzwaniem. (Czy ktokolwiek zrobił kiedyś coś dobrego, nie stojąc w obliczu wyzwania?) I wreszcie głośne podziękowanie dla ludzi z Shadowmarch.com. Możecie się tam do nas przyłączyć. Nie trzeba nawet przynosić nic do picia. (W końcu to tylko społeczność wirtualna.) Nota autora Dla tych, którzy chcą mieć pewność, kto, co i gdzie, dołączyłem mapki oraz indeks z nazwiskami postaci, nazwami miejsc i innych ważnych szczegółów. Mapy powstały na podstawie licznych opowieści podróżniczych, ledwo czytelnych starych dokumentów, zapisów przekazów wyroczni oraz szeptów umierających pustelników, że nie wspomnę o zawartości skrzyni z biura kupna i sprzedaży gruntów, znalezionej na pchlim targu w Syanie. Równie żmudne i skomplikowane wysiłki pozwoliły stworzyć indeks. Posługujcie się nim i mapkami, pamiętając, że wielu straciło życie albo przynajmniej wzrok i nadszarpnęło naukową reputację, by przygotować dla was tę pomoc. Wstęp Dorośli szukali chłopca przez godzinę, bez rezultatu, lecz jego siostra wiedziała, gdzie go można znaleźć. –Niespodzianka – powiedziała do niego. – To ja. W ciemnych pończochach i aksamitnej tunice szarej od kurzu, z umorusaną twarzą, przypominał smutnego goblina. –Ciocia Lanna i pozostałe kobiety wychodzą z siebie, żeby cię znaleźć – dodała. – Aż mi się nie chce wierzyć, że tu nie zajrzały. Czy one już nic nie pamiętają? –Idź sobie. –Teraz nie mogę, głupi. Lady Simeon i dwie pokojówki szły tuż za mną, słyszałam, jak nadchodzą korytarzem. – Postawiła świecę między dwoma betonowymi płytami posadzki. – Jeśli teraz wyjdę, odkryją twoją kryjówkę. – Wyszczerzyła zęby w uśmiechu, zadowolona z własnego posunięcia. – A zatem muszę zostać, a ty nie możesz mnie wyrzucić. –W takim razie siedź cicho. –Nie. Chyba że sama zechcę. Nie możesz mi rozkazywać, bo jestem księżniczką. Tylko ojciec może. – Usiadła obok brata, spoglądając w górę na półki, rzadko teraz używane, jako że nową kuchnię wybudowano bliżej wielkiej sali. Pozostały tu tylko popękane garnki i miski, i kilka zamkniętych słojów, których zawartość była tak stara, że ich otwarcie, jak już wcześniej stwierdziła Briony, byłoby eksperymentem niebezpiecznym nawet dla Chavena z Ulos. Dzieci bardzo ekscytowała wiadomość, że nowy medyk ma liczne dziwne i fascynujące zainteresowania. – No, dlaczego się ukrywasz? –Wcale się nie ukrywam. Myślę tylko. –Kłamiesz, Barricku Eddonie. Kiedy chcesz pomyśleć, spacerujesz po murach albo idziesz do biblioteki ojca, albo… siedzisz w swoim pokoju, jak jakiś kapłan odmawiający modlitwy. Tutaj przychodzisz, kiedy chcesz się schować. –Och… Od kiedy to jesteś taka mądra, słomiana głowo? Nazywał ją tak wtedy, gdy go irytowała, jakby różny kolor ich włosów, jej złocistopłowy, jego rudy jak grzbiet lisa, stanowił jakąś różnicę – jakby szczegół ten sprawiał, że są trochę mniej bliźniakami. –Po prostu jestem. No, powiedz mi. – Briony czekała chwilę, a potem wzruszyła ramionami i zmieniła temat: – Jedna z kaczek w fosie ma pisklęta. Kaczuszki są takie słodkie. Pokwakują i pływają za matką w rządku, jakby je do niej przywiązano. –Ty i te twoje kaczki. – Zmarszczył czoło i potarł nadgarstek. Jego lewa dłoń przypominała zakrzywione szczypce kraba. –Boli cię ręka? –Nie! Lady Simeon na pewno już sobie poszła – dlaczego nie wrócisz do swoich kaczek i lalek? –Bo nie odejdę, dopóki mi nie powiesz, o co chodzi. – Briony czuła, że stoi na pewnym gruncie. Znała te negocjacje równie dobrze jak poranną i wieczorną modlitwę, jak opowieść o ucieczce Zorii z twierdzy Pana Księżyca – jej ulubionej opowieści z Księgi Trygonu. Wiedziała, że musi okazać jeszcze trochę cierpliwości, a potem będzie tak, jak ona chce. – Powiedz mi. –O nic nie chodzi. – Ułożył niesprawne ramię na kolanach z taką samą ostrożnością, z jaką Briony brała na ręce jagnięta i tłuściutkie szczeniaczki, za to wyrazem twarzy przypominał ojca, który ciągnie za sobą niechciane dziecko idiotę. – Przestań się gapić na moją rękę. –Wiesz, że i tak mi powiesz, rudzielcu – drażniła się z nim. – Po co więc mamy się kłócić? Odpowiedział milczeniem, które nie było dla niego naturalne na tym etapie ich rytualnych przekomarzań. Cisza i nieme zmagania trwały jakiś czas. Bywały chwile, kiedy Briony naprawdę złościła się na Barricka za to, że nie chce z nią rozmawiać, a jednocześnie była coraz bardziej zdziwiona. Urodzili się przecież w tej samej godzinie przed ośmiu laty i zawsze trzymali się razem, lecz rzadko widywała go tak przygnębionego, nie licząc wczesnych ranków, kiedy Barrick często płakał, nękany złymi snami. –Dobrze – powiedział wreszcie. – Skoro nie chcesz zostawić mnie samego, musisz przysiąc, że nikomu nie powiesz. –Ja? Mam przysiąc? Ty świnio! Nigdy nikomu nic nie wygadałam! – Mówiła prawdę. Bywało, że oboje zostali ukarani za przewinienie jednego z nich, ponieważ drugie nie chciało zdradzić. Łączyła ich nić tak głębokiego i naturalnego porozumienia, że nigdy dotąd o tym nie rozmawiali. Ale teraz chłopak nie chciał ustąpić. Przeczekał wybuch gniewu siostry, uzbrojony w złośliwy, lecz pozbawiony radości uśmieszek. Wreszcie się poddała: mury zasad runęły pod naporem dręczącej ją ciekawości. –No, dobrze, świnko. Co mam zrobić? Na co mam przysiąc? –Niech to będzie przysięga krwi. Tylko tak. –Na głowy bogów, zwariowałeś? – Aż się zarumieniła, słysząc takie przekleństwo ze swoich ust, i rozejrzała się odruchowo, mimo iż siedzieli sami w spiżarni. – Krwi? Jakiej krwi? Barrick wyjął z rękawa sztylet. Potem wyprostował palec i naciął opuszkę, reagując ledwo dostrzegalnym mrugnięciem. Briony wpatrywała się w niego, przepełniona fascynacją. –Nie wolno ci nosić noża poza oficjalnymi uroczystościami – powiedziała. Shaso, naczelny wódz, zabronił mu tego, ponieważ obawiał się, że uparty i często rozgniewany brat Briony mógłby wyrządzić krzywdę sobie lub komuś innemu. –Och? A co zrobię, jeśli ktoś będzie próbował mnie zabić, a nie będzie w pobliżu straży? W końcu jestem księciem. Co, miałbym go trzepnąć rękawicą w gębę i powiedzieć, żeby sobie poszedł? –Nikt nie chce cię zabić. – Wpatrywała się, jak kropelka krwi spływa w zgięcie palca. – Dlaczego ktoś miałby chcieć to zrobić? Pokręcił głową i westchnął poirytowany jej niewinnością. –Będziesz tak siedziała, aż się wykrwawię na śmierć? Spojrzała na niego zdumiona. –Chcesz, żebym też tak zrobiła? Żebyś mi wyjawił jakąś głupią tajemnicę? –Nie, to nie. – Possał palec i wytarł go o rękaw. – Nic ci nie powiem. Idź sobie i zostaw mnie w spokoju. –Nie bądź podły. – Obserwowała go uważnie i wiedziała, że już nie ustąpi – potrafił być uparty jak osioł. – Dobrze, niech ci będzie. Zawahał się przez chwilę, wyraźnie niezadowolony, że musi zachować się tak nie po męsku i oddać siostrze broń, lecz ostatecznie podał jej sztylet. Długą chwilę trzymała ostrze nad palcem, przygryzając wargę. –Pospiesz się! Widząc, że wciąż nie reaguje, chwycił jej dłoń zdrową ręką i przyłożył palec do ostrza. Sztylet przeciął skórę, niezbyt głęboko; zanim Briony skończyła na niego wyrzekać, najgorszy ból minął. Na opuszce jej palca wykwitła czerwona perła. Barrick ujął jej dłoń, teraz już delikatniej, i przyłożył jej palec do swojego. Była to dziwna chwila, lecz nie z powodu samego doznania, bo Briony poczuła to, czego mogła się spodziewać, przyciskając obolały palec do palca brata i rozcierając między nimi odrobinę krwi, lecz ze względu na intensywność spojrzenia Barricka, który wpatrywał się w czerwoną plamkę, przepełniony fascynacją kogoś, kto ujrzał coś o wiele bardziej intrygującego: akt fizycznej miłości lub moment powieszenia kogoś, albo nagość czy śmierć. Po chwili podniósł wzrok i zorientował się, że Briony mu się przygląda. –Nie gap się tak na mnie. Przysięgasz, że nie zdradzisz nikomu tego, co ci powiem? Że bogowie mogą cię strasznie ukarać, jeśli to zrobisz? –Barricku! Jak możesz tak mówić. Dobrze wiesz, że nikomu nie powiem. –Teraz jesteśmy związani węzłem krwi. Nie możesz zmienić zdania. Potrząsnęła głową. Tylko chłopak mógł pomyśleć, że ceremonia nacinania palców nożem wyraża silniejszą więź niż to, że się dzieliło wypełnione ciepłą ciemnością matczyne łono. –Nie zmienię zdania. – Zamilkła, szukając słów, którymi mogłaby potwierdzić swoje zapewnienie. – Wiesz przecież, prawda? –Dobrze. Pokażę ci. Wstał i ku zdziwieniu siostry wszedł na drewniany kloc, który od zawsze służył w spiżarni za stołek, po czym podciągnął się na jednej z górnych półek i zdjął z niej jakąś rzecz owiniętą w szmatę. Wrócił na swoje miejsce, trzymając uważnie przedmiot, jakby było to coś żywego lub potencjalnie niebezpiecznego. Dziewczyna nie wiedziała, czy bardziej chce się nachylić, czy też odsunąć, na wypadek gdyby spod szmaty coś wyskoczyło. Kiedy chłopiec rozwinął poplamiony gałgan, otworzyła szeroko oczy. –To je...
LAMPYON