Czarna msza Tom II - Antologia SF.txt

(745 KB) Pobierz
Almanach rosyjskiejfantastyki Tom II





CZARNA MSZA





z języka rosyjskiego przełożyli

Ewa i Eugeniusz Dębscy,



Jerzy Rossienik





fabryka słów

2007



Czarna msza.



Almanach rosyjskiej fantastyki, tom

II



Copyright © by Fabryka Słów sp. z

o.o., Lublin 2007





Copyright © for translatlon by Ewa i Eugeniusz Dębscy, 2007 Copyright © for translatlon Niańka Jerzy Rossienik, 2007

Wydanie I

ISBN 978-83-60505-46-5



To moja droga z piekła do piekła

W dół na złamanie karku gnam!

Nikt mnie nie trzyma, nikt nie prześwietla

Nie zrywa mostĂłw, nie stawia bram!

Po grani! Po grani!

Nad przepaścią bez łańcuchów, bez wahania!

Tu na trzeĹşwo diabli wezmÄ…

Zdradzi mnie rozsądek – drań

W wilczy dół wspomnienia zmienią

Ostrą grań!

Po grani! Po grani! Po grani! Tu mi drogi nie zastąpią pokonani! Tylko łapią mnie za nogi, Krzyczą – nie idź! Krzyczą – stań! Ci, co w pól stanęli drogi I zębami, pazurami kruszą grań!

Tu do mnie! Tu do mnie!

Ruda chwyta mnie dziewczyna swymi dłońmi

I do końskiej grzywy wiąże

Szarpię grzywę – rumak rży!

Ona – co ci jest mój książę?

Szepce mi…

Do piekła! Do piekła! Do piekła!

Nie mam czasu na przejażdżki wiedźmo wściekła!

–Nie wiesz ty co cię tam czeka – Mówi sine tocząc łzy

–Piekło też jest dla człowieka! Nie strasz, nie kuś i odchodząc, zabierz sny!

z piosenki Jacka Kaczmarskiego

„Epitafium dla Włodzimierza

Wysockiego”



WĹ‚adimir Wasiliew

oznajmiĹ‚ Ĺ›wiatu, ĹĽe oto juĹĽ jest, gĹ‚oĹ›nym krzykiem 8 sierpnia 1967 roku okoĹ‚o godz. 11. Od tej pory jeszcze nie umieraĹ‚, choć – jak sam twierdzi – kilka szans byĹ‚o. W wieku trzech i pół roku za poduszczeniem ojca opanowaĹ‚ umiejÄ™tność czytania i od tej pory czyta fantastykÄ™, tylko fantastykÄ™ i nic poza fantastykÄ…. GdzieĹ› siÄ™ uczyĹ‚, czegoĹ› siÄ™ uczyĹ‚, ale nie obciÄ…ĹĽa swojej pamiÄ™ci tymi detalami. Od 1996 roku ĹĽyje z honorariĂłw. Pisze (oczywiĹ›cie fantastykÄ™) od Ăłsmej klasy. Pierwsza publikacja miaĹ‚a miejsce bez udziaĹ‚u autora -WoĹ‚odia zabawiaĹ‚ siÄ™ w wojsku, a koledzy zdoĹ‚ali zamieĹ›cić w gazecie jego tekst. PierwszÄ… ksiÄ…ĹĽkÄ™ BieĹĽ stracha i uprieka wydaĹ‚ w 1991 roku i sprzedaĹ‚a siÄ™ nieĹşle. Aktualnie ma na koncie okoĹ‚o tuzina powieĹ›ci i nie zamierza na tym poprzestać. Pasje standardowe: muzyka, futbol, jachting. Lubi piwo i wiÄ™kszość napojĂłw alkoholowych, zwĹ‚aszcza wina dobrych marek. Poza ksiÄ…ĹĽkami jest autorem kilku CD z muzykÄ…. JakoĹ› tam gra na gitarze solowej i basowej oraz na perkusji. PodobajÄ… mu siÄ™ kobiety rude i zielonookie. Kibicuje moskiewskiemu Dynamo i Manchesterowi United, a poza tym uwielbia smaĹĽone ziemniaki. Kiepski wzrok -minus dwa. W Polsce znany z opowiadaĹ„ O wiedĹşminie Geralcie, pogromcy szalonych i zwyrodniaĹ‚ych maszyn, oraz z powieĹ›ci Oblicze Czarnej Palmiry i Dzienna straĹĽ (w duecie z Siergiejem ĹukianienkÄ…).



WĹ‚adimir Wasiliew

Niańka

Przekład Jerzy Rossienik





1.





Z tunelu tchnęło wilgocią i kwaśnym posmakiem żelaza. I stęchlizną -tyle że nie stęchłą wonią opuszczonego mieszkania, a martwym, ciężkim zaduchem niszczejących mechanizmów. Jednak nie wszystkie niszczały. Niestety.Niedaleko wejścia do szybu tłoczyli się mieszkańcy okolicznych osiedli – w przeważającej części krasnoludy i niziołki, chociaż było też wielu orków oraz wirgów, zarówno czystej krwi, jak i mieszańców.

Kiedy z ciemnej otchłani tunelu dobiegł straszliwy zgrzyt, tłum w jednej chwili zadrżał i się cofnął. Hałas nie ustawał, jakby ktoś podłożył blachę pod obracające się koło zębate. Potem gruchnęły dwa wystrzały i po kilku sekundach zgrzyt ucichł. Ale tylko na chwilę, aby znów zabrzmieć, tym razem ze zdwojoną częstotliwością i siłą.

–Nie – bez cienia nadziei w głosie wyszeptał ktoś w tłumie. – On nie pokona…

I nagle zgrzyt ucichł. Urwał się na wysokiej nucie, jakby koło nie wytrzymało i pękło na kilka kawałków. Przez około pięć minut wisiała w powietrzu przygniatająca cisza, a potem z tunelu, zataczając się, wyszedł mężczyzna w brudnym dżinsowym ubraniu, ciężkich krasnoludzkich buciorach i ze śrutówką w ręku. Potrząsał głową i mrużył oczy przed światłem.

Był zupełnie łysy; pod warstwą mazutu i brudu na skórze od skroni do skroni przez całą potylicę biegł kolorowy tatuaż. Szyję owijał mu spleciony z różnokolorowych przewodów sznur, a na nim dyndał czujnik,



który nie wiadomo do czego mógł służyć.

–Zobacz tylko! – zdumieni gapie mówili jeden przez drugiego. –

Ocalał!

Mężczyzna powoli, ledwie powłócząc nogami, zbliżał się do tłumu. Potem sięgnął wolną ręką pod kurtkę, wyjął zza paska dżinsów płaską owalną tabliczkę i cisnął ją pod nogi stojących w pierwszym rzędzie.

Widniało na niej: Fabryka DORMASZYNA, Nikołajew. PSZ-284M.

A pod spodem znajdował się numer fabryczny.

Nieco poniżej litery „r” w wyrazie „Dormaszyna” widoczne było dosyć świeże, wyraźne wgniecenie.

–On! Na pewno on! – zagrzmiał basem jeden z wirgów. – To jest ślad

po oskardzie Westerwelda…

Jak na komendę tłum zaczął krzyczeć i cisza ustąpiła miejsca równomiernemu gwarowi.

Opasły krasnolud, na którego twarzy prócz brody można było dostrzec tylko oczy i koniec przypominającego kapeć nosa, zrobił krok do przodu, po czym wyciągnął ku łysemu mężczyźnie wytarty plecaczek. Materiał już dawno stracił swój pierwotny kolor.

–Oto twoja torba, szanowny… Jest cała i nienaruszona. W imieniu

wszystkich mieszkańców Pięciochatek dziękuję za dobrą robotę, panie!

Ĺysy ociężale skinÄ…Ĺ‚ gĹ‚owÄ…. ChwilÄ™ siÄ™ zastanawiaĹ‚ i powiedziaĹ‚:

–I ja wam dziękuję. Za to, żeście nie poskąpili grosza i zapłacili bez

szemrania.

Zapewne rzadko płacono mu bez szemrania. Takie czasy! Widać i jego coraz częściej próbowano wykiwać i pod byle pretekstem uchylano się od zapłacenia.



Mężczyzna wziął plecaczek, potem zarzucił na ramię broń, którą trzymał za kolbę, przez co od razu stał się podobny do bohatera reklamowych billboardów, które co i rusz można było spotkać na wszystkich ważniejszych drogach Wielkiego Kijowa.

–Bądźcie zdrowi! – życzył mu krasnolud.

Tymczasem tłum skupił się wokół szczęśliwca, który pierwszy

podniósł z kurzu tabliczkę. Wszyscy wyciągali szyje, szarpali i poszturchiwali stojących z przodu. Zapewne każdy chciał popatrzeć na znalezisko i potrzymać je w ręku.

–A może potrzebujecie noclegu, panie? – uprzejmie zainteresował się krasnolud. – Wkrótce wieczór…

–Nie – gwałtownie odrzekł łysy mężczyzna. – Pójdę już.

–No – westchnął krasnolud, nawet nie próbując ukryć ulgi – jak

chcecie. My rĂłwnieĹĽ idziemy.

Odwrócił się i szybko podszedł do tłumu. Bezceremonialnie klepnął po plecach stojącego z brzegu wysokiego wirga, a gdy ten się obrócił, odsunął go na bok. Przecisnął się do samego środka, odebrał tabliczkę od kolejnego gapia i ochrypłym głosem wydał jakąś komendę.

Ale łysego mężczyzny nie interesowały ani słowa krasnoluda, ani ci z Pięciochatek. Robota wykonana. Pieniądze przelane na właściwe konto, a oszalała maszyna do drążenia tuneli spoczywa martwa w mrokach kopalni. Wszyscy są szczęśliwi i zadowoleni.

I jeszcze to zmęczenie… Poskromienie prawie dwóch ton agresywnego metalu to nie to samo, co wypicie duszkiem kufla piwa! Taki kolos żłobi po dwa lub trzy metry na dobę w najtwardszym granicie.

Tylko że ten stalowy olbrzym, zamiast drążyć tunele, z jakichś



powodów wolał dusić w ślepych chodnikach nieszczęsnych górników, co niedawno przypłacił swoim nikczemnym mechanicznym życiem. Co jest dziwne, nie był – jak oczekiwał tego łysy mężczyzna – dziki, a całkowicie oswojony, w kabinie zachowały się nawet jakieś drobiazgi po jego panu. A z pana pozostała tylko zaschnięta plama pod dolnym lewym wiertłem.

Jeszcze niedawno działy się tu niezbyt radosne rzeczy. Właśnie z tego powodu wynajęła go społeczność Pięciochatek.

Wiedźmina imieniem Geralt. Jednego z tych, którzy chronią miasto, nie dbając o własne życie.

Zanim zniknął za hałdą, obejrzał się za siebie. Mieszkańcy Pięciochatek gęsiego podążali w odwrotnym kierunku, ku osiedlom mieszkaniowym. Długie cienie padały na drogę, czarnoszarą od węglowego pyłu. Nogi Geralta również rzucały cień, który zdawał się wyrywać w ślad za odchodzącymi.

Rozważając w myślach, dokąd teraz iść, wiedźmin ruszył w kierunku zachodzącego słońca. Gdzieś tam, nieco bardziej na zachód, przebiegał uczęszczany szlak. Wprosić się na towarzysza podróży do jakiegoś znudzonego podróżnika nie stanowiło najmniejszego problemu. Szczególnie chętnie zabierały pasażerów krasnoludy, znane ze swej skłonności do gawędzenia w podróży.

Czyjąś zamazaną sylwetkę, od stóp do głów zakutaną w ciemny płaszcz, Geralt dostrzegł tuż za zakrętem. Tajemniczy człowiek wyraźnie chował się w gęstym cieniu zrujnowanej drewnianej szopy. Jakby nigdy nic, wiedźmin przeszedł obok, kątem oka rejestrując każdy ruch po swojej lewej stronie.

Wysoki mężczyzna w płaszczu ruszył w ślad za nim. Nie można



powiedzieć, aby starał się pozostać niezauważony, ale jego zachowanie nie wróżyło nic dobrego. Za kolejnym zakrętem ścieżki, przy rzadkich krzewach, Geralt przysiadł i wcisnął się w gęstwinę gałęzi...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin