Andrzej Szypulski - Głupi kawał.pdf

(1658 KB) Pobierz
Andrzej Szypulski
Głupi kawał
1
Miał ochotą odwrócić się na pięcie i wyjść z gabinetu inspektora, trzasnąwszy
drzwiami. Rozsadzała go wściekłość. Spodziewał się, że dostanie wreszcie prawdziwą
robotę, że będzie mógł wziąć na siebie cząstkę odpowiedzialności za najmniejszy bodaj
odcinek pracy — a tu znowu nic. Kiedy wezwał go rano inspektor Olszak, myślał, że
właśnie nadszedł dzień, którego wyczekuje od trzech prawie miesięcy, to znaczy od
czasu, gdy jako świeżo upieczony podporucznik służby dochodzeniowej wrócił do tego
miasta i przydzielony został do grupy Olszaka.
— Zobaczymy — powiedział szef komendy — czegoście się w szkole nauczyli, a
przy Olszaku najłatwiej wam będzie uzupełnić braki.
Właśnie! Z punktu zakładali, że magister prawa i absolwent rocznej szkoły
oficerskiej milicji musi mieć luki w wykształceniu. Oni nazywali to oczywiście ładniej,
nie chodziło o wykształcenie, tylko o praktykę, ale w końcu wychodziło na jedno:
zostanie przydzielony do grupy Olszaka, będzie przez nie wiadomo jak długo spełniał
jego drobne polecenia — jednym słowem, jak to lapidarnie sformułował Olszak, będzie
się dowiadywał, czym różni się praca w milicji od pracy książkowych detektywów.
Myślał, że potrwa to może miesiąc, no, dwa powiedzmy, ale dobiega już trzeci, a on
ciągle prowadzi sprawy, z którymi bez trudu poradziliby sobie w jednej z dzielnicowych
komend. Ostatnio na przykład prowadził dochodzenie w sprawie włamania do
samochodu marki trabant, z którego zginęła butelka koniaku i słoneczne okulary.
Fascynująca robota, szkoda gadać!
Kiedy więc Olszak zadzwonił z samego rana i swoim zwykłym, zaspanym głosem
spytał, czy podporucznik Maluch znalazłby pięć minut na rozmowę, pomyślał, że
nadszedł wreszcie ten dzień.
Zbiegając ze schodów myślał z sympatią o Olszaku, który mógłby go przecież po
prostu wezwać albo nawet zlecić to sekretarce, a jednak nie zaniedbał grzecznościowej
formułki. Nie posądzałem go o taką delikatność — myślał, naciskając klamkę obitych
materacem drzwi gabinetu inspektora.
Siedział duży i zgarbiony, nie foremny jakiś w swym workowatym, zbyt obszernym
ubraniu. Krawat zsunął mu się na bok i ten nieco zaniedbany wygląd od razu zmroził
podporucznika. Nie ma co ukrywać — nie lubił ludzi, którzy tak jak Olszak
niefrasobliwie traktują swój zewnętrzny wygląd. Może dlatego, że sam dbał o to
nadmiernie? Wychował się w biedzie. W gimnazjalnych i studenckich czasach miał jeden
lichy garniturek i jedną koszulę, którą prał wieczorem, a rano nieraz musiał dosuszać
żelazkiem. Nie mógł zrozumieć niechlujstwa swojego szefa.
Olszak siedział naburmuszony. Bez słowa wskazał Maluchowi krzesło naprzeciw
siebie. Powoli ciągnął kawę ze szklanki. Dopiero gdy ją dopił, wyciągnął z biurka drugą
szklankę, nalał podporucznikowi, sobie oczywiście także.
— Nudzisz się, Poirot? — zapytał, mieszając cukier.
Maluch poczuł, że się czerwieni i to wprawiło go w jeszcze
2
większą wściekłość. Na szczęście Olszak powoli mieszał kawę, nie obdarzając go
spojrzeniem. Przezwisko, które przylgnęło do niego tydzień temu, już dotarło do
Olszaka. Niepotrzebnie zaperzył się, kiedy z porucznikiem Kuliczem dyskutowali o
kryminałach. Stanął wtedy w obronie małego belgijskiego detektywa z opowieści starej
angielskiej damy. W pokoju siedziała wówczas sierżant Marysia Kleją, która pozornie
nie brała udziału w dyskusji. Dopiero gdy skończył, zmierzyła go spojrzeniem od stóp do
głów.
— Poirot też był maluch, prawda? — zapytała z niewinną minką na ładnej, acz
głupiutkiej buzi.
I już nazajutrz Kulicz powitał go: „Serwus, Poirot!" Podporucznik mógłby im
oczywiście powiedzieć, co sądzi o pokpiwaniu z czyjegoś niezbyt imponującego wzrostu
i nazwiska, ale postanowił nie reagować. Uśmiecha się nawet, kiedy mówią do niego
„Poirot", udając, że bawi go ten szampański dowcip, bo wie, że gdyby okazał
niezadowolenie, mówiono by nadal, tyle że za jego plecami. Zezłościło go, że
przezwisko dotarło już do Olszaka.
— Nie rozumiem, obywatelu majorze — powiedział sucho.
Olszak podniósł nareszcie wzrok znad szklanki.
— To dobre przezwisko, Maluch, i nie broń się przed nim. Jeśli komuś ludzie nadają
przezwisko, znaczy, że go lubią. Mnie nazywają na przykład „Maigret". Też z książki.
Myślałem nawet, czy by się nie przerzucić na fajkę, żeby się bardziej upodobnić. Ale u
nas nie ma spraw dla Poirota. Nudna, żmudna robota, długie śledztwo, tłumy ludzi i
wynik wiadomy od początku. Czasem zdarza się jakaś gratka, coś trudniejszego,
niespodziewanego, ale nie mamy przestępców dla Poirota. Nie mamy tego typu
przestępstwa. Myślę, że nigdzie nie istnieje, poza angielskimi powieściami. Wiesz, co
mam na myśli. Zamknięty krąg podejrzanych i sakramentalne: „morderca jest wśród
nas". Szybko uporałeś się z włamywaczem do trabanta. — Przeszedł do konkretów.
— Szczeniaki — rzekł Maluch — prosta sprawa.
— Ponosi cię, żeby dostać coś trudniejszego. Znam to. Sam kiedyś marzyłem o
łamigłówkach. Postanowiłem ci dać szansę. Masz, przeczytaj to — podał mu wąski
skrawek papieru.
Maluch przyjrzał się kartce. Niezbyt, równo oderwany skrawek od jakiegoś
większego arkusza, prawdopodobnie od kartki maszynopisu, po prostu szeroki margines.
Na kartce przykleił ktoś wycięte z gazety cztery słowa:
ELIGIUSZ GÓRECKI UMRZE WKRÓTCE.
— Eligiusz Górecki — powtórzył głośno. Znał skądś to nazwisko.
— Tak — pomógł mu Olszak — ten sam. Nasz czołowy i jedyny recenzent teatralny.
3
Teraz Maluch przypomniał sobie, ze parę dni temu czytał w miejscowej gazecie
recenzję z ostatniej premiery. Była ostra, napastliwa, miejscami wręcz złośliwa. Maluch
nie widział jeszcze przedstawienia, nie miał pojęcia, w jakiej mierze recenzent
wojewódzkiej gazety miał rację.
— Tak — powiedział Olszak, jakby czytał w jego myślach. — Ta recenzja mogła
zdenerwować któregoś z aktorów.
— Więc pan myśli, inspektorze... — zaczął.
— Tak. Myślę, że to po prostu głupi kawał. Pomyślałem zaraz o tobie. Gdyby udało
ci się znaleźć tego dowcipnisia, moglibyśmy mu wytłumaczyć, że produkowanie takich
listów kierowanych do milicji jest postępkiem głupim, a co gorsza — karalnym.
— Rozumiem — powiedział podporucznik. — Znowu coś w rodzaju włamania do
trabanta po butelkę koniaku.
Olszak wzruszył ramionami, jakby chciał dać Maluchowi do zrozumienia, że daje
mu to, co ma, że nie stworzy Maluchowi nieboszczyka, tylko dlatego, że Maluch
chciałby mieć prawdziwą, dużą sprawę kryminalną.
Podporucznik odmeldował się przepisowo i od razu, jeszcze naładowany tą
wściekłością, poszedł do archiwum. Należało przede wszystkim ustalić, z jakiej gazety
wycięto słowa obwieszczające rychłą śmierć człowiekowi, którego podporucznik Maluch
miał wkrótce poznać.
Górecki chodził po pokoju, nie spuszczając wzroku z zegara. Tak jest właśnie
zawsze z Heleną — wszystko na ostatnią chwilę. Wiadomo, że pociąg do Zakopanego
odchodzi o dwudziestej drugiej dwadzieścia dwie i nie będzie czekał na gwiazdę
tutejszego teatru. Ale Helenie nigdy się nie spieszy. Jeszcze dwadzieścia pięć minut.
Wyciągnął walizy, o co prosiła przed wyjściem, ale nie miał pojęcia, które z rzeczy
Heleny zapakować. Zbyt dobrze ją znał, by wiedzieć, że nigdy nie wiadomo, czego się
po niej można spodziewać. Potrafiła zabrać na urlop dziesięć sukien, czasem znowu
wyjeżdżała tylko ze szczoteczką do zębów. Dlatego czekał.
Usłyszał chrobot klucza w zamku, wbiegła po chwili, nie zdejmując płaszcza.
— Wybacz, kochanie — cmoknęła go w policzek. — Spotkałam Elżbietę,
zagadałyśmy się i teraz jest strasznie późno. O, jaki jesteś kochany, wyciągnąłeś walizki
— paplała wyjmując z szafy jedną po drugiej suknie. — Przykazałam Elżbiecie, żeby się
tobą opiekowała. W końcu — to jej obowiązek — namówiła mnie na ten wyjazd.
Spróbuj ją zapiąć — wskazała wzrokiem walizkę wypełnioną po brzegi. Zaczęła upychać
drugą.
— Heleno — zaczął. Chciał powiedzieć, że wyjeżdża przecież na tydzień, jest już po
sezonie i nie zamierza chyba przebierać się dwa razy dziennie. Ale spojrzał na zegarek i
zobaczył, że do odjazdu pociągu jest niespełna dwadzieścia minut i że jeśli nie wyjdą
natychmiast, Helena się oczywiście spóźni. Parę miesięcy temu gonił już swoim
volkswagenem ekspres łódzki, kiedy Helena dostała zaproszenie na próbne zdjęcia do
filmu i, oczywiście, przypomniała sobie o tym pół godziny przed odjazdem pociągu. Nie
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin