Mccabe Amanda-Wygrać Z Księciem.pdf

(1472 KB) Pobierz
Amanda McCabe
Wygrać z księciem
Prolog
Zacznę opiewać Demeter o pięknych włosach, boginię wielce czcigodną, a
z nią Persefonę, jej córkę przepiękną. Witaj, bogini, strzeż tego miasta i pieśń
rozpoczynaj!
*
* Tłum. W. Appel.
Klio Chase zerknęła przez ramię. Na palcach przemierzała korytarz w Acropolis
House, londyńskim domu księcia Avertona, przypominającym labirynt. Nikt za nią nie
podążał. Prawdopodobnie nikt nawet nie zauważył, że Opuściła salę balową. Nie w tym
tłoku, jaki panował na wydanym przez księcia balu maskowym w stylu greckim.
Doskonale.
Zagłębiała się, w ciszę, głośna muzyka i gwar rozmów zostały w tyle. Panował tu
spokój. Mrok rozjaśniały nieliczne lampy w kształcie pochodni. Klio zwróciła uwagę na
ciemne boazerie, niski reliefowy sufit i obrazy w złoconych ramach, które drżały i migo-
tały jakby płomienie tchnęły w nie życie.
Przystanęła, żeby zsunąć zielone atłasowe trzewiki. W pończochach dotarła do
TLR
końca korytarza ku wąskim kręconym schodom. Uniosła nieco ciężką zielonozłotą spód-
nicę jedwabnego kostiumu Meduzy i ruszyła w górę. Książę nie zdradził, gdzie przecho-
wuje posąg, jednak jego służba nie okazała się równie nieufna. Klio zdołała namówić lo-
kaja, by jej powiedział, gdzie czeka na odsłonięcie Artemida, alabastrowa bogini.
Schody prowadziły do galerii ciągnącej się wzdłuż niemal całego frontu domu. Z
okien rozpościerał się widok na graniczący z ulicą ogród. Brama pozostała otwarta,
wpuszczano jeszcze nielicznych spóźnionych gości.
W galerii ustawiono wiele lamp, jeszcze w większości niezapalonych. Bez wątpie-
nia przygotowano je na uroczyste odsłonięcie posągu po kolacji, kiedy to miały magicz-
nie rozbłysnąć. Na razie smugi skąpego światła wydobywały z mroku niektóre ze zgro-
madzonych tu skarbów, pozostawiając inne w ciemności.
Klio wstrzymała oddech. Skradała się, zerkając na wspaniałe eksponaty. Tyle ich
zgromadzono w jednym miejscu. Jej ojciec i wszyscy jego przyjaciele kolekcjonowali
dzieła sztuki. Uwielbiali demonstrować swoje zbiory, tak więc dorastała otoczona pięk-
nymi przedmiotami. Ale to... tutaj... nie przypominało jej niczego znanego. Niezrównany
gabinet osobliwości, jakiego nigdy wcześniej nie spotkała.
Galeria wyglądała raczej jak magazyn, wprost pękała od nadmiaru eksponatów.
Starożytne kamienne posągi patrzyły na nią pustymi oczami. Wojownicy z brązu, bogo-
wie z marmuru, kasetki pełne złotej etruskiej biżuterii, skarabeusze z lapis-lazuli, wysa-
dzane klejnotami flakony na perfumy. Starożytne kamienne płyty z inskrypcjami oparte o
ściany. Na pólkach wazy, kratery i amfory. Wszystko ciasno poustawiane po to, żeby za-
spokoić próżność i zbieracką pasję jednego tylko człowieka.
Na myśl o Avertonie Klio zmarszczyła brwi. Tak przystojny, że durzyła się w nim
połowa londyńskich kobiet. I równie tajemniczy. A to dziwne światło płonące w jego zie-
lonych oczach, kiedy na nią patrzył...
Gwałtownie pokręciła głową, wprawiając w ruch atłasowe węże kostiumu Meduzy.
Nie może teraz o nim myśleć. Ma zadanie do wykonania.
Na końcu galerii dostrzegła w słabym świetle świecy statuę, nakrytą czarną tkani-
ną. Widoczny był tylko fragment podstawy z żyłkowanego marmuru koralowej barwy i
TLR
ciemny postument. Klio powoli się zbliżyła, oczekując jakiejś pułapki, alarmu... Nic jed-
nak poza szumem wiatru za oknami nie zakłócało ciszy. Wyciągnęła rękę i ostrożnie
uniosła zasłonę.
Z piersi wyrwało się jej westchnienie. Naprawdę ona. Alabastrowa bogini. Artemi-
da w całej swojej wspaniałości.
Posąg był niewielki. Rozmiarami górowało nad nim wiele rzeźb z galerii. Był jed-
nak doskonale piękny, wdzięczny i elegancki, i Klio zrozumiała, dlaczego wzbudzał taką
sensację. Dlaczego panie z towarzystwa chciały mieć fryzurę Artemidy, sandały Artemi-
dy...
I dlaczego książę ją ukrył.
Wyrzeźbiona z alabastru tak białego, że zdawał się lśnić, stała spokojna i pewna
siebie, z uniesionym łukiem, posyłała zagubioną strzałę. Krótka tunika przylgnęła
wdzięcznie do smukłej sylwetki, jakby w powiewie wiatru. Odsłonięte do połowy ud
mocne nogi sprężały się do biegu. Na sandałach, które każda dama usiłowała w tym se-
zonie towarzyskim skopiować, pozostały fragmenty złotego liścia. Ozdobiona pół-
księżycem opaska na włosach obwieszczała wszem i wobec, że jest to prawdziwa Bogini
Księżyca. Skoncentrowana na swojej ofierze, pozostawała obojętna na podziw śmiertel-
ników.
Oczarowana Klio nie mogła od niej oderwać wzroku.
Wyobraziła sobie świątynię w Delfach, z której posąg pochodził. Tam była czczo-
na przez prawdziwych wyznawców, a nie przez panie z Londynu w tych swoich sanda-
łach.
- Jakże jesteś piękna - wyszeptała. - I jaka smutna.
I w tym przypomina księcia, dodała w duchu. Delikatnie dotknęła stóp Artemidy.
Zauważyła, że posąg ustawiono na drewnianym postumencie z cienką szczeliną pośrod-
ku. Nachyliła się, próbując odgadnąć, czy to pęknięcie, czy element kompozycji. Cokół
wydawał się dziwnym, nieprzystającym dodatkiem do pięknej bogini. Wtedy usłyszała
cichy głos:
- Ach, panno Chase. Klio. Widzę, że znalazła pani mój skarb.
Klio gwałtownie się wyprostowała i obróciła na pięcie. W pewnej odległości od
TLR
siebie zobaczyła stojącego księcia. Bacznie ją obserwował.
Nawet w półmroku dostrzegła blask jego oczu. Uśmiechał się łagodnie, zwodniczo.
Ruchem ramion poprawił skórę lamparta stanowiącą element kostiumu Dionizosa. Zbli-
żył się lekko i bezszelestnie, jakby sam był lampartem.
- Jest piękna, prawda? - zapytał. - Wiedziałem, że wywrze na pani wrażenie, tak
jak wywarła na mnie. Jej... po prostu nie można się oprzeć. Jest tajemnicza i taka samot-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin