Merrill Christine-Dama W Niesławie.pdf

(1141 KB) Pobierz
Christine Merrill
Dama w niesławie
Rozdział pierwszy
Robertowi Magsonowi, księciu Reighland, każda sala balowa kojarzyła się z dżun-
glą pełną pułapek zastawionych nie na tygrysy, lecz na nieostrożnych mężczyzn. W Lon-
dynie roiło się od matek i ich córek na wydaniu. Było ich tyle, że wcale by się nie zdzi-
wił, gdyby czaiły się nawet za umeblowaniem w klubie u White'a. Wszystkie starały się
choćby na moment przyciągnąć jego wzrok, jakby mógł podjąć decyzję o wyborze żony
na podstawie przelotnego spojrzenia.
Robert znacznie więcej czasu spędził na targach końskich niż w salonach. Nigdy
nie wyłożył pieniędzy na stół bez zajrzenia koniowi w zęby, pomacania pęcin i spraw-
dzenia rodowodu. Bez wątpienia do wyboru żony należało podejść z równą, o ile nie
większą troską.
Z chmurną miną przesunął wzrokiem po tłumie wypełniającym salę balową i na-
tychmiast dwie czy trzy młode damy dygnęły w głębokim ukłonie. To było doprawdy
dziwaczne; jego wzrok zdawał się działać na nie ożywczo niczym słoneczne promienie,
pod wpływem których rozkwitają kwiaty. Jeszcze przed rokiem te same panny nie wyka-
załyby aż tyle zainteresowania. To się zmieniło, gdy nagle zmarł jego kuzyn i Robert
przejął arystokratyczny tytuł. Od tego momentu stał się najbardziej pożądaną partią tego
TLR
sezonu w Londynie.
Zmarszczył czoło i otaczający go tłumek cofnął się nieco, dając mu odrobinę wię-
cej miejsca. Ponura mina Roberta nie oznaczała bynajmniej, że nie zamierzał poślubić
którejś z tych panien, jednak stanowczo zbyt wiele dziewcząt wiązało z nim nadzieje.
Nie mógł sobie pozwolić na okazanie serdeczności, o ile chciał mieć choć chwilę spoko-
ju.
Prawdę mówiąc, raut był wyjątkowo przyjemny. Robert nie miał powodu podej-
rzewać, że gospodarz, hrabia Folbroke, brał udział w zmowie przeciwko niemu, ponie-
waż nie miał sióstr ani córek na wydaniu.
- Słyszałem, że myślisz poważnie o córce Benbridge'a - odezwał się nagle stojący
obok niego Folbroke.
Robert zdumiał się tempem, w jakim rozeszła się ta plotka. W trakcie sezonu zdą-
żył wyróżnić kilka młodych dam, choć żadna nie wzbudziła w nim większego zapału i
entuzjazmu. Kandydatura córki Benbridge'a wypłynęła w ostatnim czasie.
- Skąd ten pomysł? - zapytał obojętnym tonem. - Nawet nie widziałem tej młodej
damy.
- Słyszałem o tym od mojej żony. Podobno niedawno poślubiona przez Benbridge'a
małżonka rozpowiada na prawo i lewo, że zostałeś schwytany w małżeńską pułapkę i je-
steś niczym mysz z przetrąconym kręgosłupem. - Hrabia uśmiechnął się. - Nic dziwnego,
że jeszcze jej nie widziałeś. Od dłuższego czasu nigdzie się nie pokazuje. Naturalnie, nie
mógłbym jej zobaczyć, nawet gdyby była na tej sali - dodał Folbroke, poprawiając ciem-
ne okulary.
Roberta nie przestawało zdumiewać, z jaką swobodą hrabia mówił o swojej ślepo-
cie. Być może w ten sposób starał się nie dopuścić do tego, by ludzie traktowali go jak
inwalidę. Zresztą nie było po temu powodu. Co prawda, podczas tak tłumnych imprez
towarzyskich jak dzisiejszy raut Folbroke starał się pozostawać z boku, lecz nie różnił się
w tym od licznych dżentelmenów, którzy podpierali ściany, żeby uniknąć ścisku panują-
cego na środku sali.
Robert podziwiał jego wystudiowaną swobodę i starał się ją naśladować, żeby wy-
TLR
dać się bardziej pewnym siebie, niż był w rzeczywistości. Od czterech miesięcy nosił ty-
tuł księcia Reighland, jednak gdy ktoś go tytułował, nadal rozglądał się za Gregorym.
Pomodlił się w duchu o spokój duszy kuzyna, radosnego dziecka, które miało odziedzi-
czyć ten tytuł, i zatęsknił za światłymi radami jego nieżyjącego ojca. Chwilami wydawa-
ło mu się, że najbliżsi nie umarli, a porzucili go, by samotnie zmierzył się z obcym, nie-
zrozumiałym światem. Mars na jego czole pogłębił się na myśl o plotkarzach, którzy go
otaczali.
- Wbrew przekonaniu żony Benbridge'a nie zmieniłem się w mysz z przetrąconym
kręgosłupem. Muszę przynajmniej zobaczyć tę damę, zanim poproszę ją o rękę. Może i
jestem nowicjuszem na małżeńskim targowisku, lecz nie zamierzam kupować kota w
worku.
Folbroke uśmiechnął się. Był wyjątkowo pogodny z natury, ale Robert podejrze-
wał, że w tej szczególnej sytuacji coś go rozbawiło.
- Tak czy owak, powinieneś poznać Hendricksa - oświadczył. - Z pewnością będzie
chciał powitać cię w rodzinie.
Robert miał nadzieję, że Folbroke nie kpił z niego. Polubił niewidomego hrabiego i
nie chciał, by okazał się równie fałszywy jak ci, którzy oferowali mu przyjaźń, a za ple-
cami szydzili z wiejskich manier świeżej daty księcia.
- Hendricks! - zawołał Folbroke. - Podejdź tutaj, musisz kogoś poznać.
A więc o to chodziło! Robert odprężył się nieco. Hendricks był protegowanym
hrabiego i ten raut miał zapewne stworzyć okazję do przedstawienia go Jego Wysokości
księciu Reighland. Robert nie miał nic przeciwko temu. Potrzebował każdej możliwej
pomocy w kwestii rozeznania się w subtelnych zawiłościach życia towarzyskiego lon-
dyńskiej socjety, a obiło mu się o uszy, że dobrze było znać Hendricksa.
Zmaterializował się przy nich mężczyzna w okularach, zupełnie jak aktor, który
czeka za kulisami w gotowości, by w odpowiednim momencie wejść na scenę.
- Życzysz sobie czegoś, Folbroke?! - Hendricks musiał podnieść głos, żeby przebić
się przez gwar, a jednak udało mu się zachować spokojny, pełen szacunku ton. Zupełnie
jak dżin z arabskiej bajki, pomyślał Robert. Dobór słów jeszcze wzmocnił to skojarzenie.
TLR
- Chciałem tylko przedstawić cię Reighlandowi - odparł Folbroke. - Wasza Wyso-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin