Edward Mogilski - Chłodny wiatr.pdf

(267 KB) Pobierz
Edward Mogilski
Chłodny wiatr
Mieszkanie mieściło się na siódmym piętrze w dziesięciopiętrowym bloku przy ulicy
Armii Krajowej. Zadzwoniłem. Cisza. Zadzwoniłem kolejny raz. Cisza. Zadzwoniłem jeszcze
kilka razy, aż w końcu otworzyły się drzwi.
Moim oczom ukazał się przeraźliwie chudy mężczyzna. Był starszym człowiekiem, a jego
chudość dodawała mu prawdopodobnie lat.
– Dzień dobry. Nazywam się Adam Zalewski. Umówiliśmy się telefonicznie na spotkanie.
– Tak, tak. Nie spodziewałem się, że jest pan tak młody. Telefony zniekształcają głos.
– Na pewno – przyznałem mu rację i wszedłem do środka.
Staruszek zamknął za mną drzwi.
– Proszę w prawo – poinstruował.
W pokoju panował bałagan. Na stole leżało mnóstwo papierów i zdjęć. Na brązowym
komplecie mebli warstwa kurzu osiągała grubość pięciu centymetrów. No, może czterech.
Ściany, kiedyś zapewne białe, teraz były szarobrudne.
Mężczyzna wskazał mi krzesło, a sam usiadł na kanapie. Wyłączył telewizor z ekranem
LCD, który był jedyną nową rzeczą w pokoju i w ogóle do niego nie pasował.
– W jakiej sprawię mogę panu pomóc? – grzecznie zapytałem.
– Chodzi o moją córkę… chciałbym ją zobaczyć przed śmiercią.
Popatrzyłem na niego badawczo i skinąłem głową, żeby mówił dalej.
– Wie pan, mam raka jelita grubego. Lekarze mówią, że nie zostało mi wiele czasu. Sam to
czuję. Może pożyję jeszcze z miesiąc albo dwa. Nie wiadomo. Nie mam czasu. Chcę przed
śmiercią zobaczyć się z córką i wyjaśnić jej pewne sprawy. Poza tym mam sporo oszczędności,
które chciałbym jej przekazać.
Machinalnie rozejrzałem się po pokoju, zastanawiając się, ile można mieć na koncie i
mieszkać w tak zapuszczonym mieszkaniu. Zauważył to i uśmiechnął się.
– Wiem, co ma pan na myśli. – Poprawił rękaw od piżamy, który osunął mu się za łokieć.
– Czy facet, który mieszka w czymś takim, może mieć jakiekolwiek oszczędności? Pewnie się
pan dziwi: jak tu można żyć? Powiem panu, że można. Nie chcę żadnej sprzątaczki, która by
grzebała w moich rzeczach osobistych. Nie chcę naruszania mojej prywatnej własności. Leczę
się w prywatnej klinice we Wrocławiu. Jeżdżę tam raz w tygodniu. Zawozi mnie mój znajomy.
On też robi mi zakupy. Przynosi obiady. Oczywiście nie za darmo. – Na jego wychudzonej
twarzy znów pojawił się uśmiech. – Było mnie stać na wybudowanie domu, ale tego nie
zrobiłem. Powie pan, że ze skąpstwa. Otóż nie, wolę żyć jak zwykły człowiek. Tak też umrę,
ale wpierw chcę zobaczyć swoją córkę. I to jest zadanie dla pana.
– Wie pan… – zawahałem się, bo chciałem dobrze dobrać słowa. – Zajmuję się głównie
2
rozwodami, przynoszeniem dowodów małżonkom. To robię i w tym się dobrze czuję. Nigdy
nie zajmowałem się zaginięciami. Mogę wiedzieć, skąd ma pan moje namiary?
– Mój znajomy, o którym panu mówiłem, zasięgnął języka w różnych kręgach i polecano
pana.
– Miło mi – powiedziałem lekko zażenowany. Nienawidziłem pochwał. Od zawsze.
Doprowadzały mnie do szału. – Częstochowa nie jest dużym miastem, prywatnych
detektywów nie ma zbyt wielu, ale sam znam kilku, którzy chętnie zajęliby się pańską sprawą.
– Polecono mi pana – powiedział z naciskiem. I wołałbym, żeby to pan się zajął tą sprawą.
– Dobrze. W takim razie proszę mi więcej powiedzieć o córce i okolicznościach jej
zaginięcia, a ja się zobaczę, czy ta sprawa leży w zasięgu moich możliwości.
Skinął głową.
– Córka jest jedyną bliższą mi rodziną. Żona i druga córka zginęły w pożarze kamienicy,
której byłem właścicielem. To było jedenaście lat temu w Katowicach. Tam wtedy
mieszkaliśmy. Później córka poszła na studia i od tej pory straciłem z nią kontakt. Wtedy
przeprowadziłem się tutaj.
– Dokąd córka poszła na studia?
– Do Gdańska, na jakiś kierunek związany z morzem. Nie pamiętam. Jest bardzo zdolna.
– Czemu zerwała z panem kontakt?
– Bo ja wiem… Mogę się tylko domyślać. Chyba obwinia mnie o śmierć matki i siostry.
– Czemu?
– Bo to ja byłem właścicielem kamienicy i ja zaniedbałem instalację elektryczną.
– Został pan postawiony w stan oskarżenia? – To pytanie wydało mi się sztampowe, jakby
zadał je jakiś niezbyt bystry policjant.
– Nie. Sprawę umorzono. Nie było dowodów świadczących na moją niekorzyść. Ktoś
dokonał podpalenia, ale kto? Do tej pory nie wiadomo. Córka, gdy skończyła osiemnaście lat,
wiedziała jednak swoje. Ciężko tak młodemu i zbuntowanemu człowiekowi coś wytłumaczyć.
– Ile lat ma córka teraz?
– W grudniu skończy dwadzieścia cztery. To jej zdjęcia. – Podał mi plik fotografii.
Większość zdjęć pochodziła z okresu dzieciństwa. Ujrzałem na nich rezolutną
dziewczynkę ze smutnym spojrzeniem. Tylko dwie fotografie przedstawiały ją w starszym
wieku. Jedna z balu maturalnego, gdzie ubrana była w czarną, skromną sukienkę. Długie włosy
miała ufarbowane na czarno. Na zdjęciach z lat wcześniejszych patrzyła na mnie blondynka.
Na drugim zdjęciu stała sama. Miała na nim duże niebieskie oczy, które ze strachem patrzyły
gdzieś ponad obiektyw. Zdjęcie było zrobione od piersi w górę. Włosy miała związane w
staromodnego koka.
– Próbował ją pan odnaleźć?
– Tak. Trzy lata temu. Zjawił się u mnie jej mąż i powiedział, żebym dał jej spokój.
– A pan?
– Co miałem zrobić? Odpuściłem. Zdziwiłem się, że tak szybko wyszła za mąż. Od
3
tamtego czasu nie podejmowałem żadnych prób.
– Jak się nazywa córka? Nazwisko pewnie przejęła od męża? – zapytałem.
– Tak. Ma pan rację. Nazywa się Anna Szewczyk. Trzy lata temu mieszkała w Słupsku.
Tu ma pan adres. Czy jest wciąż aktualny, nie wiem. Chcę, żeby pan to sprawdził.
– Tylko tyle? – zdziwiłem się.
– Ależ oczywiście, że nie. – Znowu się uśmiechnął. – Chcę, żeby pan pojechał do niej,
porozmawiał z nią i przywiózł ją tutaj.
Skrzywiłem się.
– Nie mogę jej zmusić do przyjazdu tutaj.
– Niech pan coś wymyśli.
Wstałem z krzesła. Ujrzałem drobinki kurzu wirujące w powietrzu. Okno w pokoju nie
było otwierane chyba od czasów transformacji ustrojowej.
– Niestety, nie mogę się podjąć tego zadania. Nie jestem psychologiem i nie będę nikogo
nakłaniał do spotkania z ojcem.
– Niech pan poczeka. Mam tu coś dla pana. – Sięgnął do kieszonki w piżamie i wyciągnął
czek.
– To chyba pomyłka – powiedziałem, patrząc na wypisaną sumę.
– To i jeszcze raz tyle po sprawie. Jeśli się nie uda, zachowuje pan tę część, która od teraz
należy do pana.
Stałem z czekiem w dłoni i nie wiedziałem, co zrobić. Od miesiąca nie miałem zlecenia.
Nie wiadomo, kiedy będzie następne. Suma, którą miałem na koncie, topniała w
zastraszającym tempie. Po chwili namysłu odpowiedziałem: – Dobrze, zajmę się tym.
Poproszę o zdjęcie córki i jej adres sprzed trzech lat.
Podał mi fotografię i komputerowy wydruk z miejscem zamieszkania.
– Będę pana informował o przebiegu sprawy. – Odprowadził mnie w milczeniu do drzwi.
– Do widzenia panu.
– Do widzenia.
Zjechałem windą na dół. Otuliłem się szczelnie sztruksową kurtką. Jak na połowę
września było zimno i mokro. Wyszedłem z budynku. Silny wiatr dawał znać o sobie. Niebo
było zachmurzone i nabrzmiałe, jakby zaraz miało się zawalić. Ucieszyłem się, że
przynajmniej przestało padać. Tylko ten wiatr. Przeszywał człowieka na wylot.
Skierowałem się w stronę parkingu. Mój wysłużony Opel czekał na mnie jak wierny pies.
Wsiadłem do samochodu. Sięgnąłem po komórkę. Czekałem dwa sygnały, aż w słuchawce
usłyszałem głos, od którego zawsze miałem ciarki na plecach: – Cześć, Adaś. O co chodzi?
– Cześć. Mam do ciebie wielką prośbę.
– Znowu chcesz, żebym grzebała po jakiś aktach. – Jej głos stracił wesołą barwę.
– No właśnie tak. To dla mnie bardzo ważne. Będę ci zobowiązany na całe życie.
– Zawsze tak mówisz – zauważyła. – Przyjedź teraz. Marek jest na siłowni. Pogadamy.
– Ok. Będę za dziesięć, góra piętnaście minut.
4
Odłożyła słuchawkę. Zapaliłem silnik. Martyna była moją podporą w parszywym
zawodzie, którym się trudniłem. Pracowała w policji, zajmowała się przestępstwami w sieci.
Już nieraz mi pomogła i pewnie jeszcze nieraz pomoże. Poznałem ją na studiach – ona
studiowała informatykę, ja – historię. Ją przyjęli do policji. Mnie nie. Jej mąż domyślał się, że
kiedyś coś między nami było, a może sama mu powiedziała. Nieważne. Gdy mnie widział,
miał minę jak grabarz, któremu skradziono łopatę. Cieszyłem się, że go nie będzie i będę mógł
spokojnie wypić u niej kawę.
Zatrzymałem się przed okazałym domem jednorodzinnym w willowej dzielnicy.
Czerwony dach, wypielęgnowany ogród. Miała rację, że za niego wyszła. Przynajmniej
zyskała duży metraż, jedyne, co ten kretyn mógł jej dać.
Nacisnąłem na dzwonek przy bramie.
– To ja – powiedziałem do domofonu.
– Widzę – odpowiedziała, śmiejąc się.
Usłyszałem ciche pyknięcie. Otworzyłem furtkę i dostałem się do ogrodu. Szedłem po
wąskiej dróżce, wijącej się między dokładnie przystrzyżoną trawą.
– Cześć – przywitała mnie w drzwiach.
Wszedłem do środka i powiesiłem kurtkę na wieszaku.
– Strasznie zimno – powiedziałem.
– W końcu idzie jesień – skwitowała.
Usiedliśmy w salonie, który zajmował prawie cały parter.
– Czego się napijesz?
– Kawy.
Siedziałem na wygodnej sofie i patrzyłem, jak krząta się w eleganckiej otwartej kuchni.
Obok mnie stał sprzęt hi – fi najwyższej klasy. Jej mężuś kiedyś chwalił się, że za same kable
do kolumn zapłacił ponad pięć tysięcy. Dał mi do zrozumienia, że to więcej niż cena mojego
samochodu. Cóż, nie każdy jest biznesmenem i nie każdy ma własny domek. Nie zazdrościłem
mu tego. Zazdrościłem mu kobiety, która właśnie przygotowywała mi kawę.
Jej długie kasztanowe włosy, nienaganna sylwetka i okulary, w których wyglądała jak
wymagająca nauczycielka, zniewalały mnie za każdym razem. Wprawdzie byłem samotny od
dłuższego czasu i spragniony kobiecego ciała, ale tylko ona robiła na mnie tak piorunujące
wrażenie. Inne kobiety wydawały się przy niej nic nie warte. Była zmysłowa i jednocześnie
inteligentna. Mogłem się na nią gapić godzinami i przypominałem sobie jak to było, gdy przez
kilka miesięcy dzieliliśmy razem łóżko.
– Chcesz ze śmietaną? – zapytała.
– Nie, wystarczy z cukrem.
Wreszcie usiadła naprzeciwko mnie.
– Ślicznie wyglądasz, jak zawsze zresztą – powiedziałem na głos to, co myślałem.
– Dzięki. Ty trochę gorzej. Znając ciebie, pewnie dalej jesz to parszywe żarcie z
Biedronki.
– Nie, tylko zupki chińskie – uśmiechnąłem się. – To fajnie, że tak dobrze trafiłaś –
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin