Kołosowska Magdalena - Dlatego mnie kochasz.pdf

(1190 KB) Pobierz
Chcesz być szczęśliwy, to bądź
przysłowie chińskie
Kłopoty giganty pojawiają się po coś.
Może trzeba coś zmienić? Z czegoś się wydostać?
Po coś sięgnąć? Robić to, co się zawsze chciało?
Katarzyna Grochola
spoglądając ponownie
„C
holera jasna”, pomyślałam, ostatniego zerknięcia, na zegarek. W ciągu
dwóch minut, jakie minęły od
nic się niestety nie
zmieniło. Nadal siedziałam w tym samym miejscu, czekając, aż ktoś wywoła
moje nazwisko. Miałam ochotę krzyczeć: „Hej, jestem tutaj!”.
Cisza.
Przyglądałam się wszystkiemu wokół, zwracałam uwagę na drobiazgi,
chcąc zapomnieć, po co tu przyszłam. Mogłam zacząć liczyć, ale nawet
gdybym doliczyła do nieskończoności, musiałabym zaczynać od nowa, tak
bardzo dłużył mi się czas.
Minęła kolejna minuta.
A może z moim zegarkiem było coś nie tak? Spojrzałam na wyświetlacz
telefonu. Jeszcze nigdy w życiu nie czekałam na nic tak bardzo
zdenerwowana.
„Pamiętaj, że masz sprawiać wrażenie pewnej siebie” – przypomniałam
sobie słowa siedzącej obok mnie Grażyny. Łatwo mówić. Jak można być
pewną siebie w sądzie? Czekałam więc, udając pewną siebie, chociaż
z nerwów miałam ochotę zacząć tupać nogą o podłogę, na której duże,
kwadratowe kafle ułożone w grafitowoszary wzór lśniły tak, że można się
było w nich przejrzeć. Zawsze się zastanawiałam, czemu podłogi na wysoki
połysk są tak popularne we wszelkiego rodzaju instytucjach, ale widząc
nadjeżdżającego na żółto-czarnej, czyszczącej maszynie mężczyznę,
zrozumiałam, co oznacza jego mina. Nie miałam więcej pytań: ów człowiek
został stworzony do utrzymywania porządku na często uczęszczanych
korytarzach. I najwyraźniej swoją misję traktował bardzo poważnie, a lśniąca
podłoga była niewątpliwie jego priorytetem. Obiektywnie patrząc, korytarz
był szeroki, mnie jednak wydawał się ciasny. Oświetlało go południowe
słońce, dzięki czemu stojące w dużych, drewnianych donicach palmy miały
doskonałe warunki.
A ja się dusiłam.
Pośrodku korytarza, w idealnie równych odstępach, stały dwustronne
ławki, tworząc harmonijną całość z wyraźnie odcinającymi się na tle beżowej
ściany mahoniowymi drzwiami. Patrzyłam szczególnie na jedne z nich,
a właściwie na wiszącą obok wokandę, starając się nie zwracać uwagi na
siedzącego nieopodal mężczyznę.
Żałowałam, że muszę być obecna w sądzie. Nie chciałam odpowiadać na
żadne pytania, uzasadniać swojej decyzji, opowiadać historii swojego
małżeństwa, mówić o emocjach… Sala sądowa nie jest miejscem na
okazywanie uczuć, nawet jeśli rozprawa ich dotyczy. Każdy człowiek jest tu
tylko kolejnym punktem na wokandzie, a im szybciej dana sprawa się
potoczy, tym lepiej. Nie ma czasu na wgłębianie się w zawiłe ludzkie losy,
meandry życia, szczegóły, sprawdzanie, dlaczego było tak, jak było. Liczą się
fakty. Jak w fabryce. Jedna forma, jeden element. I do przodu. Sprawa
sprowadzona do jak najbardziej zwięzłych opisów, do kilku zdań zapisanych
w uzasadnieniu. Ktoś na chwilę zaistnieje w czyimś życiu po to, aby wydać
wyrok. Sala sądowa przeraża. Mnie na pewno.
Po raz pierwszy miałam do czynienia z sądem. Nigdy wcześniej nie
załatwiałam w ten sposób żadnej sprawy, ale ta, z którą teraz tu przyszłam,
musiała doprowadzić do takiego finału. Byłam zdenerwowana, od kilku dni
bardzo przeżywałam rozprawę, chciałam mieć to jak najszybciej za sobą;
łudziłam się i wierzyłam, że po miesiącach toczenia wojny doszliśmy
z Marcinem do porozumienia. Żałowałam, naprawdę żałowałam, że nam się
nie udało, że w ten sposób kończymy coś, co kiedyś było fajne i ważne dla
nas. Przynajmniej dla mnie, przynajmniej przez krótki czas. Siedziałam przed
drzwiami sali, w której miała się odbyć rozprawa, co chwila patrząc na
zegarek. Marcin, mój prawie były mąż, siedział naprzeciw mnie. Nie
odzywaliśmy się do siebie w ogóle, po latach staliśmy się zupełnie obcymi
sobie ludźmi.
Prócz dwóch córek nie miałam z nim nic wspólnego.
Zadziwiające, jak szybko można się zmienić i zacząć czuć coś zupełnie
innego. Jeszcze niedawno to była wielka miłość, a teraz… pustka. Nawet nie
potrafiłam dobrze opisać, co tak naprawdę czułam do Marcina. Patrzyłam na
niego, zastanawiając się, gdzie się podział ten cudowny chłopak, którego
pokochałam. Czy gdzieś pod tymi markowymi ciuchami, maską sukcesu,
miną zwycięzcy był fantastyczny facet, poza którym świata nie widziałam?
Jeszcze chwila i pewien etap zostanie zamknięty, stanie się historią.
Czy chciałam tego? Oczywiście, że tak! To było jedyne rozsądne wyjście,
nie mogliśmy być razem, nie potrafiliśmy, coś, co nas kiedyś łączyło, pękło
bezpowrotnie.
Marcin siedział, nerwowo splatając dłonie. A więc i jemu udzieliła się
Zgłoś jeśli naruszono regulamin