Lupus_lupuse.pdf

(3946 KB) Pobierz
Tytuł oryginału: Lupus (Niels Oxen #4)
Tłumaczenie: Edyta Stępkowska
ISBN: 978-83-283-5812-6
© Jens Henrik Jensen og JP/Politikens Hus A/S København 2018
in agreement with Politiken Literary Agency
Polish edition copyright © 2020 by Helion SA
All rights reserved.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu
niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą
kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym,
magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź
towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci —
żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc
czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Materiały graficzne na okładce zostały wykorzystane za zgodą Shutterstock Images LLC.
Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres
http://editio.pl/user/opinie/lupuse
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
Helion SA
ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice
tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63
e-mail:
editio@editio.pl
WWW:
http://editio.pl
(księgarnia internetowa, katalog książek)
Printed in Poland.
Kup książkę
Poleć książkę
Oceń książkę
Księgarnia internetowa
Lubię to! » Nasza społeczność
Rozdział 1.
jego ust buchały chmury oddechu, spocone ciało parowało. Było
przenikliwie zimno. Pracował miarowo, spowity niebieskawą mgłą,
którą sam wydzielał, a której barwa zmieniała się w zależności od
światła
bijącego z jego czoła.
Gdy na moment przerwał i się wyprostował,
światło
z czołówki
omiotło pooraną zmarszczkami twarz, którą w równych odstępach
przecierał rękawem. Potężne, spracowane dłonie odpoczywały na
rączce
łopaty,
a on sam pochylił się teraz nieco do przodu, by ulżyć
plecom i uspokoić oddech. Nie był już młody, ale potrafił jeszcze
zmusić ciało do ciężkiej fizycznej pracy.
Wokół niego ramię w ramię stały sosny, niczym milczący
świad-
kowie, niezdolni ani słowem ujawnić jego występku. Wkrótce i on stąd
zniknie. I więcej nie wróci.
Sporo musiał się namachać
łopatą,
ale na szczęście już prawie
skończył. Mróz nie zdążył jeszcze porządnie utwardzić
ściółki,
więc
bez trudu ją odgarnął, zanim zabrał się do kopania. Teraz stał na dnie
dołu, którego krawędź sięgała mu niemal bioder. Jeszcze góra pięć
minut.
Wziął parę głębokich oddechów, które wywołały silny atak kaszlu.
Poprawił czołówkę, bo mu przeszkadzała, i ponownie chwycił trzo-
nek
łopaty.
Odrzucał ziemię na zmianę to na prawo, to na lewo, na rozłożone
po obu stronach dołu plandeki. Przyniósł je, bo jako człowiek ostrożny
starał się nie pozostawiać po sobie więcej
śladów,
niż to było absolut-
nie konieczne. Ta sama ostrożność kazała mu kopać aż tak głęboko.
Za dużo się naoglądał w telewizji amerykańskich programów
o osiągnięciach współczesnej kryminalistyki. Widział, jak to się kończy,
3
Poleć książkę
Z
Kup książkę
kiedy po wielu latach z ziemi nagle wyłania się kość. Widział, jak
dzikie zwierzęta potrafią wyniuchać i wydobyć na powierzchnię
ukryte dawno sekrety.
Nie zamierzał pozwolić, by coś takiego przytrafiło się jemu.
Gdy w końcu uznał,
że
dół jest dość głęboki, wdrapał się na górę
i odłożył
łopatę.
Analizował sytuację, czekając, aż jego oddech znów
się uspokoi. Właściwie był tylko jeden sposób,
żeby
uniknąć prze-
ciągania ciała przez wznoszące się po obu stronach dołu nasypy.
Podszedł do dużego podłużnego tobołka owiniętego w brezent
i związanego sznurkiem. Złapał za jeden koniec i pociągnął. Tobołek
był ciężki, ale
że
brezent gładko
ślizgał
się po
ściółce,
wkrótce znalazł
się przy krawędzi grobu.
Ostrożnie, przez wzgląd na swoje stare i w tej chwili przemęczone
nogi, ponownie wszedł do dołu. Złapał worek i pociągnął go z całej siły.
Chwilę później było po wszystkim. Nikt nie zrobiłby tego lepiej niż on.
Znów, podpierając się rękoma, wydostał się z dziury i tym razem
poczuł silny ból w kolanie. I cholerne ssanie w dołku. Co tam, prze-
cież zasłużył.
Wyjął papierosa z paczki, zapalił i głęboko zaciągnął się dymem.
Chmura, którą wypuścił, była równie gęsta jak jego ciepły oddech.
Wspaniałe uczucie po długiej, ciężkiej pracy. Zaciągnął się ponownie.
Jeszcze kilka, o wiele za mało, sztachnięć i już był koniec. Zgasił
papierosa o podeszwę — i oczywiście schował niedopałek do kieszeni.
To by dopiero była głupota zostawiać swoje DNA po tym, jak starannie
dopilnował całej reszty.
Przystąpił do ostatniego etapu i zaczął zasypywać dół. Szło bez po-
równania
łatwiej
niż kopanie. Za pół godziny będzie się zwijał. I nikt
się nie dowie, bo jeśli jest ktoś, kto naprawdę umie dochować tajem-
nicy, to tym kimś jest on sam.
Z takim skupieniem przyglądał się mężczyźnie, który kopał i kopał,
że
w końcu zaczęło mu się kręcić w głowie. I przemarzł. Do szpiku
kości. Lecz bał się poruszyć. Bał się nawet oddychać.
4
Kup książkę
Poleć książkę
Stąd ogromna ulga, jaką poczuł, kiedy tamten, uzbrojony w prze-
szywające mrok złe oko na czole, w końcu zarzucił
łopatę
na ramię
i się oddalił. Chwilę później usłyszał dźwięk uruchamianego silnika
i zobaczył dwa
światła,
które wyglądały jak od quada.
Odczekał jeszcze kilka minut, zanim się podniósł. Był tak zzięb-
nięty,
że
ledwie się ruszał. Powoli zbliżył się do małego leśnego prze-
świtu
skąpanego w księżycowej poświacie i wyjął latarkę.
W jej
świetle
nie było nic widać. Miejsce dokładnie przykryto
ściółką,
ale jeśli uważniej się przypatrzyć, wśród zwiędłych liści i brą-
zowych igieł można było dostrzec kontur grobu…
Mocno przygryzł wargę. Tyle wiedział:
że
tam, pod spodem, coś jest.
I
że
nie chce wiedzieć więcej.
Kup książkę
5
Poleć książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin