Przywodca_wilczej_hordy_Czarny_Rycerz_e_1r01.pdf

(99 KB) Pobierz
* * *
Już po pierwszych ruchach Anglika odgadł w nim prawdzi-
wego mistrza i zdwoił ostrożność. Tak rozpoczynali walkę tyl-
ko ci, którzy nie bez powodu byli pewni swojej ręki. Pierwsze
złożenia przeszły bez żadnych niespodzianek. Służyły tylko do
tego, by wyczuć prawdziwą siłę umiejętności przeciwnika. Po-
tem walka z wolna stawała się coraz bardziej zacięta, przecho-
dziła w strategiczną rozgrywkę, w grę na wytrzymałość, gdyż
ten, kto miał silniejsze ramię i potrafił dłużej wygrywać z wła-
snym zmęczeniem, przeważnie zostawał zwycięzcą. Sir Win-
slow walczył czysto, w wyrównany sposób, stylem, który był
dla Francuza obcy. Theo parował i zadawał ciosy, nadaremnie
wypatrując jakiejś luki w obronie przeciwnika i czując, jak
ogarnia go niechętny podziw, a nawet szacunek dla tego angiel-
skiego rycerza. Był odmienny od tych Anglików, których znał
do tej pory, to trzeba było przyznać. Był też bardzo skuteczny.
Kilkakrotnie jego miecz poważnie zagroził życiu młodego
Francuza, raz drasnął go w szyję, a raz przeszedł o włos od
jego lewego boku, rozcinając skórzany kaftan na przestrzeni
kilku cali. Theo musiał wytężać wszystkie swe siły i umiejęt-
ności, by unikać zabójczego ostrza, a jednocześnie wszelkie
jego próby dosięgnięcia Anglika spełzały na niczym. Musiał
przyznać, że jest on rzeczywiście bardzo dobry, lepszy nawet
niż o nim mówiono Nie wiedział przy tym, że sir Winslow po-
dobnie ocenia i jego umiejętności. Co do kompanów Theo, to
obserwowali tę walkę z najwyższym niepokojem, którego sta-
rali się nie okazywać. Milczeli przy tym, starając się nawet od-
dychać jak najciszej, co było dla nich wielkim wyrzeczeniem,
gdyż zazwyczaj, obserwując czyjąkolwiek walkę, nie szczędzi-
li obu stronom złośliwych komentarzy. Teraz jednak stawka
była za wysoka. Ośmielony pewną przewagą, jaką udało mu
się uzyskać, sir Winslow wykonał nagłą szarżę z półobrotu, od-
słaniając na mgnienie oka swój prawy bok. Banita błyskawicz-
nie przerzucił miecz do lewej ręki, odbił skierowane w jego
bark cięcie i nim Anglik zdążył się osłonić, zadał swój lubiony
cios. Miecz, skierowany w podbrzusze przeciwnika, omijał za-
stawę górą i uderzał sztychem na skos, rozplątując niefortunne-
go szermierza od żeber aż do łona. Sir Winslow skręcił się
w miejscu, rozpaczliwie usiłując odbić cięcie, ale udało mu się
jedynie zmienić nieco jego kierunek. Ostrze rozorało mu bok
i udo, wchodząc w ciało aż do kości. Wypuścił broń z dłoni
i runął na ziemię, przyciskając ręce do rozprutego ciała. Theo
przyklęknął obok niego, dobytym nożem rozciął mu kaftan
Kup książkę
i zatamował krew strzępami materiału, owiązując starannie
rozcięte udo.
– Czy ty aby do reszty nie zbzikowałeś, ukochany wodzu ty
mój? – Zagadnął go Pierre możliwie najdelikatniej, obserwując
z pewnym zdziwieniem te czynności.
– Daj spokój, rannego nie będę przecież dobijać. A gdybym
go tu zostawił, na jedno by wyszło. Zawiozę go do klasztoru –
odparł mu rycerz z pewną irytacją.
– Ależ to będzie ballada... – westchnął uszczęśliwiony Gwi-
don, ześlizgując się z drzewa.
– Ja ci zaraz dam balladę... Wypiszę ci każde słowo na tej
głupiej gębie! – Wsiadł na niego z góry Pierre. – Wszyscy
w las. A ty lepiej go zostaw. On by cię od razu... – Ostatnie sło-
wa skierowane były, ma się rozumieć, do hrabiego, który
ostrożnie układał rannego Anglika na końskim grzbiecie.
Theo nie odwrócił nawet głowy na tę uwagę. Znał dobrze
swych ludzi i wiedział, że może z wyjątkiem jednego Bertran-
da żaden go nie zrozumie. Na dobrą sprawę sam nie wiedział,
czemu tak naprawdę robi to wszystko, ale czuł się dziwnie. Do
tej pory każdego spotkanego Anglika zabijał bez wahania
Kup książkę
i rzekł .
„Pomyśl trochę. Koniecznie chcesz być taki, jak oni?” Po
raz pierwszy od czasu rzezi w Bongrais miał wątpliwości, co
było mu bardzo nie na rękę. Nie chciał ich mieć. W jego odczu-
ciu obniżały sprawność bojową i niepotrzebnie mąciły rozezna-
nie, ale ten rycerz zmuszał go do zmiany sposobu myślenia
i wiedział już, że od tej pory nie będzie mógł tak szybko i bez
skrupułów chwytać za broń. Wcale mu się to nie podobało.
Ranny poruszył się i szepnął.
– Czemu mnie ratujesz? Przecież następnym razem mogę
cię zabić.
– Milczałbyś lepiej – warknął Theo. – Robię tylko to, co
muszę. Udowodniłeś mi, że mogą istnieć Anglicy, mający po-
czucie honoru, tacy Anglicy, których nawet można polubić.
Przedtem nie dopuszczałem do siebie nawet istnienia takiej
możliwości i może dlatego mogłem być tak skuteczny. Trudno
mi wyjaśnić ci, co zniszczyłeś. Ja... ja nigdy ci tego nie wyba-
czę. Szarpnął w bezsilnej złości wodzami konia i nie odezwał
się więcej ani słowem.
Kup książkę
Jezioro pod wieczór było nagrzane i spokojne. Theo pływał
i nurkował, zmywając z ciała krew i kurz, ale wciąż nie mogąc
uwolnić się od myśli o rannym rycerzu, pozostawionym przed
klasztorną bramą. Do tej pory nawet nie dopuszczał do siebie
myśli, że Anglik również może mieć w piersi rycerskie, szla-
chetne serce, tymczasem przykład sir Winslowa dowodził cze-
goś wręcz przeciwnego. Trudno mu było pogodzić się
z tym.
– Hej hej! – Rozległ się na brzegu świeży i dźwięczny głos
Bellette. – Pierre mówi, że w głowie ci się przewróciło i żeś do
reszty zgłupiał. Co właściwie zrobiłeś?
– Ach, nic nadzwyczajnego! – Odkrzyknął jej Theo – Od-
wróć się, bo muszę wyjść, a jestem trochę goły!
– Nie widziała dupa słońca, ogorzała od miesiąca – warknął
Pierre, wyłaniając się z krzaków. – Idę do klasztoru na prze-
szpiegi, a jak wrócę, macie skończyć to migdalenie – Odszedł,
nie oglądając się za siebie. Bellette zachichotała.
– Ten to się nigdy nie zmieni – powiedziała, siadając na
brzegu i ogarniając kolana rękoma. – Wychodź śmiało, nie ta-
kie rzeczy widziałam – Theo podpłynął do niej.
Kup książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin