Madik --. 1 — — NAKWNaoikizY=cu — PETER HEATHER 11 IMPERIA. I BARBARZYŃCY MIGRACJE I NARODZINY EUROPY Przełożył Janusz Szczepański DOM WYDAWNICZY REBIS Poznań 20170 Prolog Latem 882 roku, na skraju Niziny Węgierskiej, gdzie Dunaj płynie między Ałpami i Karpatami, książę wielkomorawski Świętopełk I pojmał Wilhelma, „średniego z trzech synów Engelschalka I, oraz ich krewniaka, hrabiego Wezziło, i uciął im prawice, języki tudzież — strach opowiadać — przyrodzenia”. Dwa aspekty tego wydarzenia wyróżniają je na szerszym tle europejskiej historii pierwszego rysiąclecia. Po pierwsze, plemiona wielkomorawskie należały do słowiańskiej grupy językowej. Państwo wielkomorawskie leżało na półnec od Du- naju i obejmowało tereny dzisiejszych Czech, Słowacji, część Węgier, Śląska i Małopolski. Ż naszej perspektywy może się wydawać, że dominacja Słowian w tej części Europy nie jest niczym nadzwyczaj- nym — tak w końcu jest do dzisiaj. Jednakże w początkach naszej ery i przez następne pięć wieków nie tylko wymienione ziemie, ale i wiel- kie przestrzenie na zachód, północ i wschód od nich znajdowały się pod panowaniem ludów germańskich. Skąd więc się tam wzięli Sło- wianie? Po drugie, weźmy sam ów incydent. Znamy go wprawdzie rylko z frankijskiego opisu, ale choć okrucieństwo napastników budziło w autorze grozę, relacja nie jest dla nich nieprzyjazna. Dowiadujemy się, że Morawianie uciekli się do tak drastycznych środków po części z zemsty, po części zaś był to atak uprzedzający. Z margrabią Engel- schalkiem II i jego bratem Wilhelmem mieli stare rachunki do wy- równania z czasu, kiedy obaj trzymali straż na frankijskim pograniczu. Władcy wielkomorawscy, choć z wrogami nie zwykli się paryczkować, nie byli jednak bezmyślnymi barbarzyńcami — nawet Frank umiał w ich brutalnym działaniu dostrzec logikę i celowość. Ich księciu zale- żało na tym, by na jego odcinku granicy dawnego imperium Karolin- gów — podówczas już podzielonego na państwo wschodnio- i zachod- niofrankijskie — rządy sprawował ktoś po jego myśli. Dzięki dowodom archeologicznym możemy spojrzeć na to dążenie z szerszej perspekty- wy. Państwo wielkomorawskie było pierwszym znaczącym państwem słowiańskim w ostatnich wiekach pierwszego tysiąclecia i materialne pozostałości po nim są imponujące. W stołecznym grodzie Mikulczy- ce badacze odkryli wiele masywnych zabudowań kamiennych i resztki wspaniałej świątyni obejmujące powierzchnię czterystu metrów kwa- dratowych: większych miejsc kultu w owych czasach nie było nigdzie w Europie, nawet w krajach bardziej rozwiniętych'. I znów wszystko to silniej zadziała na wyobraźnię, jeśli te informacje umieścimy na tle historii kontynentu — w chwili narodzin Chrystusa Morawy zajmo- wały przecież tylko rozdrobnione plemiona germańskie, które nigdy nie stworzyły poważniejszej budowli niż drewniane dworzyszcza wo- dzów — zwykłe chaty, tylko większe od innych. Graniczny incydent z końca IX wieku świetnie więc ilustruje pro- blem, wokół którego skoncentrowałem się w pracy nad tą książką: zasadnicze przeobrażenia barbarzyńskiej Europy w pierwszym tysiąc- leciu naszej ery. Przymiotnik ren stosuję tu zawsze w bardzo szczegól- nym sensie, w jakim zawarta jest cylko część znaczenia greckiego słowa barbaros. Dla Hellenów, a później Rzymian określenie „barbarzyńca” miało silne konotacje negatywne i implikowało niższość we wszyst- kim, poczynając od moralności, a na manierach kończąc. W dosłow- nym tłumaczeniu oznacza „innych”, lustrzane odbicie cywilizowanego śródziemnomorskiego świata. Ja używam go w ograniczonym zna- czeniu, wyzutym z pejoratywnych skojarzeń. Kiedy mówię: „barba- rzyńska Europa”, mam na myśli nierzymski, niecesarski świat północy Wschodu. Cywilizowane południe mimo zadziwiającej finezji w my- śli, mowie i technice była wszak rakże światem, w którym dla rozrywki rzucano ludzi na pożarcie dzikim zwierzętom — nie wiedziałbym więc nawet, jak się zabrać do porównywania Europy cesarstwa rzymskiego z Europą puszcz i bursztynu w kategoriach etycznych. Na początku tej historii, kiedy nad Betlejem zaświeciła nowa gwiaz- Prolog 13 da, krajobraz naszego kontynentu cechował się jaskrawymi kontrasta- mi. Krąg śródziemnomorskich wybrzeży, niedawno zjednoczony pod rzymskim panowaniem, był domem cywilizacji o finezyjnej polityce, rozwiniętej gospodarce i kwitnącej kulturze. Był to świat filozofów, bankierów, zawodowej armii, ponadczasowej literatury, olśniewającej archirektury i sprawnej kanalizacji. Resztę Europy, poza niewielki- mi skrawkami na zachód od Renu i na południe od Dunaju, które już zaczynały maszerować w rytm Śródziemnomorskiego werbla, za- mieszkiwali rolnicy produkujący na własne potrzeby, zorganizowani w drobne związki polityczne, w większości należący do germańskiej grupy językowej, którzy dysponowali wprawdzie żelaznymi narzędzia- mi i bronią, lecz ich głównym materiałem było drewno; nie znali pi- sma i kamiennych budowli. Im dalej na wschód, tym prostsze było życie: mniej narzędzi, prymitywniejsze rolnictwo, niewielka gęstość zasiedlenia, Taki był starożytny porządek naszego świata: dominujące, rozwinięte Południe i półdzika, zacofana, ledwie zaludniona Północ. Tysiąc lat później Europa wyglądała już zupełnie inaczej. Cały Wschód opanowali Słowianie, a ludy germańskie częściowo zajęły dawne domeny Rzymian i Celtów, przede wszystkim zaś na dobre została przełamana dominacja Południa. Pod względem politycznym było to konsekwencją powstania większych i stabilniejszych formacji państwowych na Północy, ale rzecz nić w samej tylko poliryce. Do 1000 roku wiele kulturowych wzorców z basenu Morza Śródziemne- go — w tym tak istotne, jak chrześcijaństwo, pismo, sztuka murarska — trafiło do najdalszych zakątków kontynentu. W całej Europie spo- łeczeństwa wchodziły na wyższy poziom organizacji i ujednolicenia. Powstały nowe struktury państwowe i kulturowe, dawny porządek stał się anachronizmem. Północ i Wschód nie były już barbarzyńskie. Starożytny świat ustąpił nowemu, który można już było uznać za pro- toplastę takiej Europy, jaką znamy dzisiaj. Jak wielkie znaczenie miały te dramatyczne przeobrażenia, widać choćby po tym, że tyle współczesnych krajów europejskich wywodzi swoją historię od nowych społeczności czy związków politycznych, które pojawiły się w połowie pierwszego milenium lub w późniejszych jego stuleciach. Czasami jest to rodowód mocno naciągany, ale dla IR BEE 707 większości narodów nie do pomyślenia byłaby próba odsunięcia ich sagi w czasie do narodzin Chrystusa lub jeszcze dalej. Europa bowiem to zjawisko nie tyle geograficzne, ile polityczne, gospodarcze i kulturo- we. W tej pierwszej kategorii jest tylko zachodnim skrajem wielkiego masywu Eurazji. Prawdziwą tożsamość historyczną nadają jej dopie- ro pokolenia społeczeństw, które wzajemnie na siebie oddziaływały w trzech pozostałych kategoriach na dostatecznie dużą skalę, aby wy- pracować pewne znaczące cechy wspólne. Pojawienie się pierwszego takiego prawdziwego podobieństwa było bezpośrednią konsekwencją transformacji barbarzyńskiej Euzopy. Okres, o którym tu mówimy, od dawna przyciągał uwagę naukow- ców i szerokiej publiczności — właśnie dlatego, że stanowi tak ważny punkr odniesienia dła świadomości narodowej i regionalnej. W szko- łach uczono młodzież różnych wersji opowieści o przodkach i począt- kach państwowości, a odkąd edukacja powszechna stała się czymś nor- malnym, mało kto z Europejczyków nie jest przynajmniej w ogólnym zarysie obeznany z dziejami własnego narodu. Jeszcze całkiem niedawno i uczeni, i laicy przypisywali główną rolę w tym scenariuszu najróżniejszej proweniencji przybyszom, którzy ni stąd, ni zowąd pojawiali się w danym miejscu i czasie. W połowie pierwszego milenium germańskojęzyczni przybysze rozsadzili impe- rium rzymskie i srworzyli pierwszą grupę państw, które można uważać za fundament części dzisiejszej Europy. Z biegiem stuleci zastąpiły ich inne ludy germańskie, a przede wszystkim słowiańskie, których po- czynania zapełniły wiele miejsc w europejskiej układance narodowej, a pod koniec tysiąclecia dołączyli też mieszkańcy Skandynawii i wę- drowcy z odległych wschodnich stepów. Spory o szczegóły tego proce- su bywały zajadłe, nikt jednak nie miał wątpliwości, że w kszrałtowa- niu nowoczesnej Europy zasadniczą rolę odegrały masowe migracje. Ta powszechna zgoda straciła rację bytu dopiero w obecnym po- koleniu naukowców, wykazano bowiem, że przyjmowany dotąd sce- nariusz wydarzeń był zbyt uproszczony. Nie pojawiła się żadna nowa ogólna teoria, ale pod wpływem szerokiego wachlarza opracowań zna- czenie wędrówek ludów dla powstawania przynajmniej części owych odległych w czasie protoplastów współczesnych narodów europejskich NN KO a Prolog 15 uległo poważnej dewaluacji. Często na przykład spotyka się dzisiaj argument, że w rzeczywistości tylko nieliczne grupy — jeśli w ogóle jakiekolwiek — przemieszczały się w sposób określany dziś jako wielka migracja. Znacznie więcej ludzi po prostu gromadziło się pod sztan- darami tych, którzy faktycznie przybyli z innych krain, przyjmując tym samym nową zbiorową tożsamość. Pisząc tę książkę, starałem się dowieść, że dla przeobrażenia Europy w pierwszym tysiącleciu znacz- nie większą wagę niż jakakolwiek migracja miały zachodzące w niej wewnętrzne zmiany społeczne, gospodarcze i polityczne. Za cel zasadniczy postawiłem sobie ułożenie tej brakującej ogólnej teorii socjopolitycznego kształtowania się naszego kontynentu: teorii, która brałaby pod rozwagę wszystkie pozytywne aspekty myślenia re- wizjonistycznego, unikając związanych z nim pułapek. Jak nam dobit- nie uzmysławia incydent morawski, tworzenie się państw — większych, spójniejszych jednostek politycznych — we wcześniej nierozwiniętej, barbarzyńskiej Europie jest co najmniej równie istotną częścią histo- rii pierwszego milenium jak wędrówki ludów — a praw...
PanToto