BKD 1972 04 POD WOJDĄ I ZABORECZNEM 1942-1943.txt

(194 KB) Pobierz
Żandarmi, zorientowawszy się szybko w grożqcym im niebezpieczeństwie, rozpoczęli natychmiast odwrót w kierunku Tarnawatki, ostrzeliwujqc się gęsto ścigajęcym ich dwu kompaniom BĆn. W czasie pościgu, na polach tięgnęcych się pomiędzy kolonię Zaboreczno a wsiq Nie-mirówek, partyzanci z 4 kompanii zdobyli porzucone przez Niemców sanie z amunicję, w których znajdowało się m.in. około 100 ręcznych granatów oraz koce, buty, plecaki itp. Chcęc powstrzymać dalszy pościg partyzantów, Niemcy pozostawili w tyle na jednym ze wzgórz w rejonie wsi Niemiró-wek osłonę, która miała ogniem swego cekaemu zatrzymać roz-wijajęce się tak pomyślnie natarcie bechowców. Wkrótce jednak partyzanci zdobyli wzgórze zabijajęc jednego z żandarmów, a pozostałych zmuszajqc do ucieczki...
I. Mikulska - Bernaś, F. leriai • POD WOJOA I ZABORECZNEM
JULITTA MIKULSKA-BERRAŚ FRANCISZEK BERIAŚ
POD WOIDA I ZABORECZNEM
1942-1943
POO WOJDA I 2AB0RECZNEM 1942-1943
IULITTA MIKULSKA-BERNAŚ FRANCISZEK BERNAŚ
POD WOJDA IZABORECZNEM
1942-1943
WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWE)
Okładkę i stronę tytułową projektował WALDEMAR WNUCZAK
Rysunki
KAZIMIERZ HOŁAJKIEWICZ Redaktor
BARBARA TOKARSKA
Redaktor techn.
ZYGMUNT PŁATEK
Książka zatwierdzona przez Ministerstwo Oświaty i Szkolnictwa Wyższego pismem z dnia 28.III. 1969 r., Nr PR4-5521-MON-14/09 do bibliotek szkolnych z przeznaczeniem dla uczniów od kl. VII szkoły podstawowej.
Cztery tysiące dziewięćset siedemdziesiąta pierwsza publikacja Wydawnictwa MON
Printed in Pcland
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1972 r. Wydanie I
Nakład 50.000 + 336 egz. Objętość 5,06 ark. wyd. 5,0 ark. druk. Papier druk. sat. V kl. 65 g, format 61X86/32 z Zakładów Celulozowo-Papierniczych im. J. Marchlewskiego we Włocławku. Oddano do składu 14.VIII.1971 r. Druk ukończono w maju 1972 r. Wojskowa Drukarnia w Łodzi. Zam. nr 1353 z dn. 17.08.1971 r.
Cena zl 8.
D-12
To, o czym chcemy opowiedzieć naszym Czytelnikom na stronach tej książki, działo się naprawdę przed ponad 29 laty na ziemi kilku powiatów południowej Lubelszczyzny. Nie będzie tu fikcyjnych bohaterów ani wymyślonych sytuacji, mimo to jednak wielu młodych Czytelników — dla których tamten czas to już historia — być może odbierze tę opowieść jako koszmarny sen, w który trudno uwierzyć, a jeszcze trudniej pojąć go i zrozumieć. Niestety, historia, którą zamierzamy przypomnieć, to tylko jeden z wielu epizodów codziennej rzeczywistości okupowanej przez hitlerowców Polski. Epizod ten był jednak niezwykle ważny i to z dwu powodów. Po pierwsze — miał stać się początkiem totalnego wyniszczenia naszego narodu, po drugie zaś — ukazywał zdecydowaną postawę i akcję polskiego podziemia, które swą walką i determinacją potrafiło przekreślić cały ten zbrodniczy plan hitlerowskich ludobójców.
Podporządkowując naszą książkę koncepcji będącej symbiozą historycznej już relacji i doku-
5
mentu z reporterskim opisem przedstawianych wydarzeń, wykorzystaliśmy bogatą literaturę dotyczącą dziejów Zamojszczyzny, cytując obszerne fragmenty dokumentów, późniejszych zeznań oraz artykułów z prasy konspiracyjnej.
Autorzy
„RATUJCIE NASZE DZIECI"
ył styczeń 1943 r. Ziemię polską skuwał
B srogi mróz, Noce były wyiskrzone, mroźne, a porywisty wiatr zawiewał drogi, zasypywał wioski tumanami śniegu. Gwałtowne śnieżyce na przemian z okresami ponad 20° mrozu zda się zdusiły wszelkie objawy życia. Nocami głośno trzaskały pękające drzewa, zwierzyna wychodziła z lasów ku ludzkim siedzibom w poszukiwaniu żywności, słychać było wycie głodnych wilków. Ponure, wyziębłe miasta straszyły martwotą zaciemnionych domów. Puste ulice rozbrzmiewały jedynie ochrypłymi glosami Niemców, czasem suchym trzaskiem wystrzałów lub gwałtownym łomotem dobijania się do zamkniętej bramy...
W taki czas każdy tuli się do ciepłego pieca, szuka schronienia pod dachem i ogląda za talerzem gorącej, gęstej, tłustej zupy, W taki czas dzieci wpadają do domów rozgrzane jazdą na sankach i łyżwach, już od progu krzycząc
7
głośno: — Mamo, jeść! Matki rozczerwienione ogniem stawiają na stołach głębokie, parujące talerze i krają grube pajdy chleba z bochenka przyciśniętego do piersi. Styczniowe, mroźne dni to dla wsi poświąteczny, kolorowy czas, a dla dzieci okres sanek i łyżew, zaciętych bitew na śnieżki — sytość i ciepło w domu, upojna radość ruchu na powietrzu...
Lecz tej zimy dawno już zapomniano, że można się cieszyć mrozem i śniegiem. Wioski skryły się pod śniegową pokrywą i tylko anemiczne nitki dymów z kominów wskazywały, że ktoś tam jeszcze żyje, pali ogień i gotuje jakieś pożywienie. Głód i gruźlica dziesiątkowały zabiedzoną ludność miast. Nędza i śmierć znaczyły każdy przeżyty dzień, a mróz — ów sprzymierzeniec żołnierza radzieckiego na froncie wschodnim — stał się dodatkowym zaciekłym wrogiem ludności okupowanej Polski, Była to już czwarta okupacyjna zima.
W całej Polsce srożył się terror hitlerowskiego okupanta. Pod salwami plutonów egzekucyjnych padały tysiące patriotów, płonęły pacyfikowane wsie i osady. Każdej nocy i każdego dnia mknęły w nieznane milczące pociągi--widma, zaplombowane i zadrutowane, uwożąc w czeluść obozów zagłady coraz to nowe transporty więźniów, a za więziennymi murami i w piwnicach gestapo katowano na śmierć bojowników walczącego podziemia.
Wydawało się, iż w tych czasach grozy i po-
8
gardy żadna zbrodnia, żadne bestialstwo nie zdołają już bardziej wstrząsnąć sercami i umysłami łudzi! Niczego bowiem — o wiele ponad ludzką wytrzymałość — nie oszczędził hitlerowski mechanizm zbrodni i ludobójstwa ludności okupowanych terenów. Śmierć stała się sprawą zwyczajną i codzienną, a ludzkie tragedie czymś tak powszechnym, że aż niezauważalnym. Wszechobecny terror okupanta, w swojej systematycznej i zorganizowanej postaci, sięgał pośrednio w obszary etyki i moralności, stępiając wrażliwość na krzywdę oraz niedolę i utrzymując ludzi w stanie trwałego otępienia, ‘by tym łatwiej zniszczyć ich fizycznie.
A jednak?
Nie wiadomo skąd powstała i obiegła nagle Warszawę oraz jej okolice wstrząsająca wieść: w zamkniętych towarowych wagonach pędzących w nieznane pociągów znajdują się małe polskie dzieci! Okupant porwał je od matek w koszuli-nach, w byle jakim ubraniu i uwozi w nie opalonych wagonach przy 20° mrozu, bez łyżki gorącej strawy, bez łyku wody, bez kromki chleba! Ktoś podobno widział małe twarzyczki przylepione do zakratowanego okienka, jakiś kolejarz słyszał rozpaczliwy płacz cienkich głosików...
Ludzi ogarnęła zgroza. Dzieci! Żywa nadzieja umęczonego narodu, Warszawiacy i mieszkańcy
pobliskich miejscowości spontanicznie i żywiołowo ruszyli na pomoc bezbronnym, małym
9
ofiarom okupanta. Kobiety gromadziły się na stacjach, błądziły po torach, czekały na dogodną sposobność, wchodziły w porozumienie z kolejarzami. Niosły mleko, kocyki, ciepłe ubranka i toboły z bimbrem, słoniną oraz kiełbasą. Może któryś z wachmanów okaże się „ludzki”? Może podczas postoju pociągu odwróci się, odejdzie na chwilę, by móc uchylić żelazne drzwi... Czasem udawało się.
„Warszawę ogarnęła gorączka — wspomina znany pisarz Jan Dobraczyński, który wówczas pracował w Wydziale Opieki Społecznej Zarządu Miejskiego. — Tłumy ludności otoczyły lokal Wydziału Opieki Społecznej i dom opiekuńczy im ks. Baudouina. Przypuszczano, iż dzieci są w Warszawie, że potrzebują opieki i pomocy. Ci, którzy sami nie dojadali, przynosili żywność i odzież. Ci, którzy żyli w nędzy, błagali, by im oddano dzieci. Tłum robotników wtargnął na dworzec i zażądał od niemieckich kolejarzy, nagle przerażonych i spokorniałych, aby pokazano im wszystkie stojące na bocznicach wagony. Warszawa w tych dniach stała się groźna”,
Przez całą stolicę przebiegło jedno wielkie wołanie: „Ratujcie dzieci! Ratujcie dzieci!” Hasło to podjęły natychmiast organizacje Polski Podziemnej i ich tajna prasa. Z rąk do rąk wędrowały tajne gazetki, przynoszące coraz to nowe informacje o losie nieszczęsnych maleństw, siłą odebranych matkom i wiezionych
10
w nieznane. W niejednym polskim domu wsłuchiwano się wówczas w bijące na alarm słowa polskiego podziemia:
„Ktoś kiedyś nazwał stulecie, w którym żyjemy, stuleciem dziecka — czytamy w artykule zamieszczonym w styczniu 1943 r. w podziemnym organie programowo-informacyjnym Lu-dowego Związku Kobiet „Żywią”. — Przez trzydzieści parę lat zaczynających to stulecie zdawało się, że istotnie tak jest...
My dzisiaj w kraju nie możemy powiedzieć, że żyjemy w stuleciu dziecka.,. W czasie akcji niszczenia Żydów rzucano w Lublinie dzieci z sierocińców z najwyższych pięter na bruki ulic, w Krakowie zajeżdżały auta ciężarowe przed bramy domów, auta naładowane pustymi koszami, w które wrzucano małe dzieci wywleczone z łóżeczek, jedno na drugie, i zamknięte wieziono na śmierć. W więzieniach wielkich miast razem z rodzicami, a nieraz już bez rodziców zamknięte są dzieci kilkuletnie. Na roboty do Niemiec łapane są i wywożone dzieci kilkunastoletnie. Od 28 listopada trwa akcja wyniszczania powiatów zamojskiego i tomaszowskiego, a główne uderzenie zostało skierowane przeciwko dzieciom. Oderwane od matek, załadowane do wagonów towarowych te maleńkie, kilkumiesięczne zaledwie, i te duże, 12-let-nie, wędrują tygodniami całymi od stacji do stacji głodne, chore i zmarznięte. Groza chwyta za gardło, gdy pomyślimy, że dziś, kiedy
11
mróz przekroczył już 20°, na którejś stacji stoją te zamknięte na głucho wagony z eskortą żan-darmską u drzwi, by przypadkiem nie znalazł się ktoś, kto poda tym ^wrogom narodu nie-mieckiego» talerz gorącej zupy czy mleka.
Taki jest obecnie nasz wiek dziecka...
Wojna weszła na tory, które ją prowadzą już do końca. Wcale nie wiemy, czy końca tego doczekamy ja, ty, moi i twoi bliscy, moje dziecko i dziecko sąsiadki. Ale wiemy na pewno, że naród doczeka, że dziecko polskie koniec wojny, zwycięski koniec przeżyć musi...
Dobrze czuła ta matka w garwolińsk...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin