Mroczne_dziedzictwo_e_0229.pdf

(791 KB) Pobierz
MARIAN KOWALSKI
MROCZNE DZIEDZICTWO
Oficyna wydawnicza RW2010 Poznań 2012-2015
Redakcja: Joanna Ślużyńska
Korekta: Robert Wieczorek
Redakcja techniczna zespół RW2010
Copyright © Marian Kowalski 2012
Okładka Copyright © Mateusz Ślużyński 2015
Copyright © for the Polish edition by RW2010, 2012-2015
e-wydanie I
ISBN 978-83-63598-04-4
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie całości albo fragmentu – z wyjątkiem
cytatów w artykułach i recenzjach – możliwe jest tylko za zgodą wydawcy.
Aby powstała ta książka, nie wycięto ani jednego drzewa.
Dział handlowy:
marketing@rw2010.pl
Zapraszamy do naszego serwisu:
www.rw2010.pl
Kup książkę
Marian Kowalski
R W 2 0 1 0
Mroczne dziedzictwo
I
Nikogo nie dziwiłoby, gdyby w Stuttgarcie – wielkim niemieckim centrum
akademickim
– równocześnie
odbywało
się
kilka
konferencji
naukowych,
ściągających najtęższe umysły z różnych dziedzin. Natomiast zapraszanie gości co
pięć lat do powiatu w Böblingen nad rzeką Würm – na artystyczny plener,
w połączeniu z sympozjum na temat „Nadprzyrodzonych” – wywoływało liczne
krytyczne komentarze, budziło powszechne zdumienie i... żywe zainteresowanie
mediów. Przecież główny organizator, Weil der Stadt, nie mógł żadną miarą
konkurować z ośrodkami posiadającymi rozbudowaną bazę instytucji naukowych
i badawczych! A jednak. Rozgłos, jaki zyskało miasteczko, budził więc uczucie
zazdrości u doświadczonych menedżerów, tym większe że organizowanych w nim
imprez, poza zdawkową informacją o programie w internecie, nigdzie specjalnie nie
reklamowano. Trudny też do wykrycia w lakonicznym zaproszeniu był sponsor.
W XXI wieku zjawiska nadprzyrodzone nadal fascynują ludzi. Na tej samej
zasadzie skandale oraz uroczystości w rodzinach książęcych czy królewskich
ekscytują społeczności demokratyczne, a laicyzujące się narody podniecają się
informacjami o cudach upoważniających do wynoszenia na ołtarze błogosławionych
i świętych pośredniczących między wiernymi a ich Wszechmocnym.
Miasteczko nie należało do atrakcyjnych turystycznie. Gospodarczo również
pozostawało w tyle za innymi miejscowościami w Badenii-Wirtemberdze. W jego
starych kamieniczkach, na szerokich łożach pamiętających czasy pradziadów można
było przyjść na świat, lecz miejsca dla siebie należało szukać daleko poza nim. Tak
jak Johannes Kepler. Urodził się tu, jako dziecko zdumiewał mieszkańców
błyskotliwym umysłem, lecz gdzie indziej żył, zdobywał wiedzę i chętnie się nią
dzielił. Pod jego skromnym pomnikiem obywatele miasteczka składają dziś kwiaty.
Może nie tyle w hołdzie dla astronoma, który podważył system Arystotelesa
twierdzącego, iż planety poruszają się ruchem jednostajnym po kole wokół Ziemi;
3
Kup książkę
Marian Kowalski
R W 2 0 1 0
Mroczne dziedzictwo
nie dla odkrywcy faktu, że promień wodzący, czyli odcinek prostej łączącej planetę
ze Słońcem, zakreśla równe pola w równych odstępach czasu; również nie dla
matematyka, który obliczył, iż okresy obiegu planet wokół Słońca są ich średnimi
odległościami od niego; ani niekoniecznie dla twórcy powszechnego prawa ciążenia
– bardziej z szacunku dla kogoś, kto przypominał im, że aby żyć odważniej, trzeba
się z tego miasteczka wyrwać. Nie zrobiła tego w porę matka Keplera, Katarzyna,
zielarka oskarżona o kontakty z diabłem, za co siedemdziesięciotrzyletnią staruszkę
przez czternaście miesięcy trzymano przykutą łańcuchami do ściany bramy miejskiej.
Czterdziestoczteroletni syn nie znalazł żadnego argumentu ani prawa, by jednym
swym wystąpieniem oraz naukowym autorytetem uwolnić ją od cierpień. Ten wstyd
za ów występek wobec Katarzyny i wobec innych spalonych na stosie kobiet – za
czasów Keplera w Weil der Stadt mieszkało zaledwie dwieście rodzin, spośród
których aż trzydzieści osiem osób skazano za czary na stos – dźwigają pokornie
następne pokolenia: spadkobiercy sędziów i katów, potomkowie gawiedzi znoszącej
drewno na stos. Dziedzice ci krążą dziś po uliczkach z przygarbionymi pod ciężarem
wyrzutów sumienia plecami, wznosząc w Kościele św. Piotra i Pawła błagalne:
„odpuść
nam
nasze
winy...”.
do
Z podobnym
zapraszają
poczuciem
co
pięć
winy,
lat
do
pokornie,
rozmów
z zawstydzeniem
i nieśmiałością,
o „Nadprzyrodzonych”,
konwersacji
o granicy
między
dozwolonym
a niedopuszczalnym, o walce tajemnych sił; zachęcają do artystycznych zmagań
z różnorodną materią malarzy, rzeźbiarzy, muzyków, poetów, pisarzy, którzy
wyrażają gotowość do poszukiwań „Nadprzyrodzonego”.
Zachowanie organizatorów budziło moją nieufność. Oni nie tylko okazali się
ludźmi skromnymi – oni w ogóle byli nieobecni, nieuchwytni dla uczestników
zjazdu, dla dziennikarzy czekających na konferencje prasowe, na wywiady. Ni stąd,
ni zowąd spływały informacje przypominające o porządku dnia, na stołach pojawiały
się opasłe biuletyny z referatami, kosztowne teczki z wydawnictwami oficyn,
4
Kup książkę
Marian Kowalski
R W 2 0 1 0
Mroczne dziedzictwo
o których istnieniu mało kto wiedział. Ale nikt nie widział rąk rozdających owe
materiały ani nie widział ust ogłaszających komunikaty. No i skąd to miasteczko
wzięło fundusze na organizację imprezy, na drogie wydawnictwa, wystawne posiłki,
na opłacenie materiałów dla malarzy, rzeźbiarzy? Nikt nie miał zielonego pojęcia.
Tylko złośliwi szeptali po kątach, że po zamęczonych czarownicach pozostał
niemały majątek, może wielkością niedorównujący bogactwu odkrywcy dynamitu,
Noblowi, ale wystarczający do urządzania co pięć lat kosztownych zjazdów.
Tych i wielu innych pytań nie miałem komu zadać, bo natrafiałem wokół siebie
jedynie na podobnych do mnie dyletantów, na gości przybyłych z różnych stron
świata, na artystów, naukowców, dziennikarzy, ciekawych, co można w XXI wieku
powiedzieć o sprawach nadprzyrodzonych.
Stałem
daleko
od
drogi
pokonywanej
przez
podążających
do
sali
konferencyjnej, przerzucając kartki pięknie wydanej książki o tajemnicach ludzkiej
natury, o szóstym zmyśle, o percepcji pozazmysłowej, gdy... instynktownie
wyczułem j e j
obecność. Wciąż nie odrywałem oczu od książki, przebiegałem
wzrokiem po linijkach czarnych liter, doskonale czytelnych na białym papierze,
równocześnie zabawiając się odgadywaniem, kogo oczekuję, i czy w końcu moje
przewidywanie się sprawdzi. Była coraz bliżej; ciemnoniebieskie oczy, płonące
tycjanowskie włosy nad białą bluzką, w której dekolcie lśnił sznur kamyczków
z krzemienia pasiastego, minerału wybieranego dla osób bujających w obłokach.
Niestety, kiedy podniosłem oczy, zobaczyłem już tylko domykające się drzwi do sali
obrad. Szybko dopadłem jednego ze skrzydeł, uchyliłem je i wsunąłem się do środka.
Uczestnicy konferencji zagłębiali się w wygodnych fotelach. Nigdzie nie
widziałem
wyścieloną
ognistowłosej.
puchem
Opadłem
w siedzisko
jak
w gigantyczną
się
muszlę
i z roztargnieniem
przysłuchiwałem
pierwszym
wystąpieniom. Najpierw przekazywano pozdrowienia i życzenia owocnych obrad,
5
Kup książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin