Aby_o_nich_nie_zapomniano_Wspomnienia_e_c27h.pdf

(165 KB) Pobierz
Roman Rawicz uznał, że „wymierzona kara jest współmierna wi-
nie”, a wszystkie okoliczności łagodzące zostały już wzięte pod
uwagę w procesie. Podobny los spotkał też później prośbę mojej
matki o ułaskawienie, w której powoływała się na swoje trudne
położenie życiowe i moją okupacyjną działalność. W zaistniałej
sytuacji, w perspektywie wieloletniego więzienia, zwolniłem moją
narzeczoną z obietnicy ślubu. Choć było to dla mnie ciężkim prze-
życiem, nie mogłem przecież wiązać jej na tyle lat i uniemożliwiać
ułożenia sobie życia.
Gdy po wyroku przywieziono mnie, wraz z innymi skazańcami,
do więzienia, funkcjonariusze MBP ustawili nas w szeregu i kazali
każdemu mówić, jaki dostał wyrok. Skrzywili się bardzo na moje
10 lat, a słowami pochwały obdarowali więźnia, który dostał karę
śmierci:
– No, to jest wyrok, dobrze żeś się spisał.
Na „ogólniaku”
Po ogłoszeniu wyroków, gdy nie zachodziła już konieczność ści-
słej izolacji skazanych, gromadzono ich w obszernych celach zbio-
rowych i co pewien czas wysyłano do więzień, gdzie mieli odbywać
swoje wieloletnie kary. Ten sam los spotkał także i mnie. W mar-
cu zjawił się w naszej celi oddziałowy, wyczytał moje nazwisko
i kazał mi pakować swoje rzeczy, a następnie wyjść z celi i stanąć
twarzą do ściany, obok drzwi. Po chwili z sąsiedniej celi wyszedł
także z tobołkiem inny towarzysz niedoli i stanął obok swej celi
także twarzą do ściany. Był nim, jak się okazało, inż. Franciszek
Krajewski. Dalszy wspólny los sprawił, że zostaliśmy przyjaciółmi
na całe życie. Zaprowadzono nas obu do celi, w której gromadzo-
no więźniów, oczekujących na wywiezienie do szczególnie ciężkich
zakładów karnych we Wronkach i Rawiczu (obie miejscowości leżą
w dawnym woj. poznańskim, dziś wielkopolskim). Kobiety po wy-
roku kierowano do Fordonu k. Bydgoszczy, gdzie panował równie
srogi reżim.
329
W nowej zbiorczej celi znaleźliśmy się w chwili, gdy skazani szy-
kowali się do snu. Wywarła na nas przygnębiające wrażenie. Przed
wojną w celi tej przebywało około 40 więźniów, ale władza ludowa
umieściła ich tu w liczbie ponad 150! Na tragikomedię zakrawa to,
że wśród nich znalazł się także przedwojenny naczelnik więzienia
skazany za to, że dopuszczał do przeludnienia w celach, co stanowi-
ło udrękę dla uwięzionych! Rozkładano właśnie na ziemi tak zwane
sienniki (było ich około 30). Wypełnione niegdyś słomą, teraz już
startą na proch, nie nadawały się praktycznie do użytku. Przy ich
układaniu rozszedł się po celi tak gęsty tuman kurzu, że obaj sta-
nęliśmy jak wryci przy drzwiach, niczego przed sobą nie widząc.
Panował nieznośny smród i zaduch, gdyż okien nie otwierano, a
w dodatku wszyscy korzystali z jednego klozetu i kał wylewał się
na betonową podłogę. Koło ścian stały ławy, a na środku dwa sto-
ły. Panował tak wielki tłok, że obaj nie mogliśmy znaleźć miejsca,
żeby się rozłożyć do spania. W końcu głowę oparłem na swoim to-
bołku, nogi zaś na jakimś kawałku sąsiedniego siennika, a tułów
ulokowałem na betonowej podłodze. Podobnie ułożył się do snu
mój współtowarzysz Franciszek Krajewski.
W sali przebywał też jakiś prątkujący gruźlik, który rozsie-
wał miliony zarazków wśród gęsto stłoczonych więźniów. Awan-
turę w tej sprawie wszczął inny więzień, lekarz Bruno Fijałkowski,
i przy ogólnym poparciu współtowarzyszy doprowadził do zabrania
chorego, ale dokąd? Nie wiadomo, może do innej celi zbiorczej. . .
Oczywiście nie było mowy o wyprowadzaniu kogokolwiek na spa-
cer. Tylko dla niektórych starczało w ciągu dnia miejsca na ławach,
reszta musiała krążyć w tłoku po sali.
Mimo tak ciężkich warunków pobyt w tej celi, zwanej „ogól-
niakiem”, uznaliśmy za radośniejszy promyk w naszym ponurym
życiu. Zebrano tutaj wielu wybitnych i ciekawych ludzi. Już następ-
nego dnia rano czekała mnie niespodzianka. Usłyszałem znajomy
głos, który zawołał do mnie:
– Witam pana, panie Janie!
Był to ks. Jan Stępień (późniejszy rektor ATK w Warszawie),
znany mi już z czasów studiów na Uniwersytecie Warszawskim jako
ulubiony student mojego wuja i opiekuna ks. prof. Jana Stawar-
330
Kup książkę
czyka. Już wtedy wyróżniał się dużą wiedzą, niezwykłą pamięcią
i zdolnościami. Miałem w nim tutaj od początku drugą bratnią
duszę. Opowiedział mi o swoich wojennych losach, a ja słuchałem
go z wielką uwagą i zaciekawieniem, gdyż nie miałem od niego wia-
domości przez kilkanaście lat.
W czasie okupacji niemieckiej zaangażował się w podziemny
ruch na szeroką skalę. Brał udział w tajnym nauczaniu, duszpaster-
stwie wojskowym jako kapelan Narodowej Organizacji Wojskowej
i w działalności Stronnictwa Narodowego, jako członek Główne-
go Zarządu i działacz CWP (Centralnego Wydziału Propagandy).
W krytycznej chwili, w jakiej znalazł się ten wydział (po aresztowa-
niu dotychczasowego jego szefa, Andrzeja Mikułowskiego w maju
1943), ks. Jan Stępień („dr Jan”) bez wahania stanął na jego czele,
narażając się na wielkie ryzyko, gdyż właśnie w akcji propagando-
wej (zwłaszcza prasowej) dochodziło do najczęstszych „wpadek”.
„Strata ta nie zdołała jednak – jak wspomina ppłk Józef Rokicki
– powstrzymać rozwoju CWP”
86
. Właśnie w czasie, kiedy kierow-
nictwo CWP objął ks. Jan Stępień, nastąpiła w szybkim tempie
rozbudowa działu prasowego. Pojawiło się kilka nowych pism pe-
riodycznych oraz książek, które trafiały do mnie (via Kraków), ale
do głowy mi wówczas nie przyszło, że ukazywały się dzięki odwadze
i energii ks. Jana. Po wybuchu powstania warszawskiego „dr Jan”
został odcięty od obu grup, na które rozdzielił członków CWP bieg
wydarzeń i przebywając na Mokotowie, sprawował w tej dzielnicy
szefostwo BIP-u (Biura Informacji i Propagandy AK).
Aresztowany został w Jezioranach k. Olsztyna 5 lipca 1947 ro-
ku. Usiłowano nakłonić go do współpracy, ale stanowczo odmówił.
Mimo że brał udział w Powstaniu Warszawskim, został skazany na
karę śmierci za nielegalną działalność w Stronnictwie Narodowym,
ale Bierut zamienił ją na dożywocie. Wieść niosła, że wstawili się
za nim Żydzi, do uratowania których miał się przyczynić w czasie
okupacji. W celi śmierci, oczekując na wykonanie wyroku, spędził
Ppłk Józef Rokicki (NOW),
Blaski i cienie bohaterskiego pięciolecia,
Niem-
cy Zachodnie, 1949, s. 58-60.
86
331
Kup książkę
blisko 4 miesiące, od listopada 1947 do marca 1948 roku, mimo że
ułaskawiony został już w styczniu!
W okresie stalinowskim władze szczególnie skwapliwie szafo-
wały wyrokami śmierci w stosunku do przeciwników wprowadza-
nego terrorem ustroju komunistycznego. Skazanych na taką karę
umieszczano w osobnych celach, zwanych celami śmierci, gdzie ofia-
ry z największym napięciem oczekiwały przez długie miesiące na
ewentualne ułaskawienie. Tych, co tej „łaski” dostąpili, przeno-
szono do zwykłych cel, jako więźniów przeważnie z wyrokami do-
żywocia, wolnych od tej tortury, jaką było zmaganie się woli życia
z lękiem przed śmiercią. Reszta, skazana na niechybną śmierć, ocze-
kiwała często bardzo długo na wykonanie wyroku, różnie znosząc
ten okrutny stan beznadziei. Skutki tych stresów, przeżywanych
przez umęczonych torturami więźniów w czasie nieludzkiego śledz-
twa, udręczonych wieloletnim przebywaniem w zakładach karnych,
w których panowały wyniszczające warunki, a szczególnie u więź-
niów skazanych na śmierć, stały się przedmiotem badań medycz-
nych
87
.
Ks. Jan był zawsze pogodny i miał, by tak rzec, pełne ręce
roboty. Dzięki swej ogromnej wiedzy skupiał wokół siebie wielu
słuchaczy. Przygnębionych podnosił na duchu, chętnych spowia-
dał, odprawiał potajemnie msze święte, a wśród wtajemniczonych
rozdzielał komunię świętą. Czasami otrzymywaliśmy pokruszone
opłatki, a jeśli ich nie było, to wykorzystywany był w zastęp-
stwie zwykły chleb. Wino mszalne wytwarzaliśmy, również pota-
jemnie, z winogron, jakie od czasu do czasu docierały do któregoś
z współwięźniów w paczce. Ksiądz Stępień miał zadziwiającą pa-
mięć: wszystkie modlitwy mszalne potrafił odmawiać bez mszalika.
Był jedną z pierwszoplanowych postaci w celi. Prowadził dyskusje
Badania te noszą fachową nazwę syndromu głębokiego stresu posttrauma-
tycznego, co oznacza chorobowy zespół psychicznych powikłań pourazowych,
nabyty w stalinowskich więzieniach w Polsce i w Związku Sowieckim, a także
w niemieckich obozach koncentracyjnych. Dotyczą one nie tylko losów samych
ofiar, lecz także przeżyć rodzin więźniów i bliskich im osób. W kartotekach Col-
legium Medicum UJ w Krakowie istnieją materiały dotyczące kilkuset osób z
takim rozpoznaniem i liczba ich ciągle się powiększa.
87
332
Kup książkę
na różne tematy, do których i mnie wciągał. Czasami gromadzili
się przy stole wokół niego inni księża przebywający w celi i dla-
tego miejsce to nazwaliśmy „plebanią”. Poza tym ksiądz Stępień
grywał w szachy figurami ulepionymi z zakalcowatego chleba. Od
chwili naszego spotkania kolega Franek Krajewski i właśnie ksiądz
Jan stali się moimi najbliższymi towarzyszami i rozmówcami.
Jak już wspomniałem, w ogólniaku przebywało jeszcze trzech
innych księży: Grzechnik, Czajkowski i Pawlina. Ten ostatni był
bardzo przygnębiony i kilkakrotnie zwracał się do mnie:
– Panie, niech mnie pan pocieszy.
Został skazany na 10 lat więzienia, ale nie to było jego zmar-
twieniem. Przed aresztowaniem utrzymywał kontakty z szefem
stołecznego Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego
(WUBP), który nie mógł znieść widoku zbrodni, jakich tam się
dopuszczano, i informował o tym księdza Pawlinę. Ten z kolei prze-
kazywał te wiadomości redaktorowi mikołajczykowskiej
Gazety Lu-
dowej
Zygmuntowi Augustyńskiemu, skąd przesyłano je za granicę.
Po wydaniu się tej sprawy księdza Pawlinę gnębiły wyrzuty sumie-
nia, że otrzymanych na piśmie informacji natychmiast nie spalił,
skutkiem czego dostały się one w ręce ubeków. Redaktora skazano
na 15 lat więzienia, a co gorsza, owego szefa WUBP rozstrzelano.
Usiłowałem go w różny sposób pocieszać i tłumaczyć, że taki
jest los konspiracji. Zdarzają się wpadki i przecież my wszyscy tra-
filiśmy do więzienia właśnie w ten sposób. A temu, że szlachetni
ludzie cierpią lub tracą życie, winny jest zbrodniczy system. Jed-
nakże ksiądz Pawlina nie mógł sobie z tymi wyrzutami sumienia
poradzić nawet jeszcze po wyjściu z więzienia i zginął tragiczną
śmiercią pod kołami pociągu, gdy pewnego razu przechodził za-
myślony przez tory kolejowe.
W naszej zbiorczej celi wyróżniali się liczebnością działacze ru-
chu narodowego. Znalazł się tu prawie cały Zarząd Główny Stron-
nictwa Narodowego; brakło tylko prezesa Leona Dziubeckiego, tak
skatowanego w śledztwie, że dogorywał w szpitalu, oraz płka Wło-
dzimierza Marszewskiego, którego stracono. Oto pozostali człon-
kowie Zarządu: Ludwik Chaberski, Bronisław Ekert, Lech Hajdu-
kiewicz, Marian Podymniak, Tadeusz Maciński („Prus”) i ks. Jan
333
Kup książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin