Opowiesc_wigilijna_Wydanie_dwujezyczne_ilustrowan_e_0znx.pdf

(799 KB) Pobierz
Charles Dickens
A Christmas Carol
*
Opowieść wigilijna
Ilustracje w treści: John Leech
Ilustracja na okładce: cocoparisienne
ISBN 978-83-952777-9-5
Wydawnictwo Wymownia: www.wymownia.pl
Polska wersja językowa w tłumaczeniu C. Niewiadomskiej
Angielska wersja językowa zgodna z wydaniem z roku 1843
Kup książkę
Opowieść wigilijna
I.
W KANTORZE.
Marley umarł. Umarł przed 7 laty. Nikt o tem nie mógł wątpić, gdyż akt jego śmierci
podpisali doktór i proboszcz, pisarz parafialny, a co najważniejsza, wspólnik jego Scrooge,
którego podpis, zdaniem wszystkich kupców i bankierów, był pewniejszą gwarancją, niż
najlepsza kasa ogniotrwała.
Scrooge i Marley byli wspólnikami od niepamiętnych czasów. Po śmierci Marleya Scrooge
został jego spadkobiercą i wykonawcą testamentu, a jak przez całe życie był jedynym jego
towarzyszem, tak po śmierci sam jeden szedł na cmentarz za jego trumną.
Nie należy sobie tylko wyobrażać, że ten wypadek zgnębił przykładnego wspólnika lub
zamącił mu spokój umysłu, — bynajmniej, — właśnie podczas pogrzebu obmyślił plan
doskonałego interesu, który przyniósł mu piękny dochód.
Piszemy o tem wszystkiem jedynie dlatego, aby czytelnik wiedział i pamiętał, że Marley
dawno umarł, gdyż inaczej cała historja, którą opowiedzieć zamierzam, nie miałaby w sobie
nic nadzwyczajnego.
Scrooge nie starł z szyldu nazwiska wpólnika i nade drzwiami kantoru błyszczał zawsze
napis:
"Scrooge et Marley".
Dom handlowy znany był wszystkim pod tą firmą. Mniej
świadomi interesanci nazywali niekiedy pana Scrooge, Marleyem; on odpowiadał na oba
nazwiska — nic mu to nie szkodziło.
A ściskał też wszystko w garści ten pan Scrooge, stary grzesznik; był to skąpiec nad skąpce,
umiał on wyrwać, wykręcić, wydusić, a nigdy nie wypuścił, co raz dostał w swoje pazury.
Twardy i ostry, jak krzemień, był przytem milczący i zamknięty w sobie. Lodowaty chłód
serca skurczył mu oblicze, ścisnął spiczasty nos, pomarszczył czoło, zapalił oczy zimnym
blaskiem stali, zacisnął mocno wązkie, sine usta Sztywna postawa, głos suchy i skrzypiący,
białawy szron na głowie, brwi i podbródek spiczasty, czyniły go podobnym do ostrego
gwoździa. Wszędzie wnosił z sobą lodowatą atmosferę, studził swą obecnością nawet kantor
podczas upałów.
Upał i zimno zresztą nie wywierało nań żadnego wpływu. Gorąco letnie nie grzało go, mrozy
nie mroziły. Żaden wiatr nie był od niego ostrzejszy. Niepogoda nie mogła mu dokuczyć;
najstraszliwsze ulewy, śniegi, grad, zawieruchy, nie zwracały jego uwagi. Było mu to
wszystko jedno, byle interes szedł dobrze. Nikt też nie zatrzymał go nigdy na ulicy, aby mu
powiedzieć z uśmiechem: "Kochany Scrooge, jak się masz? Co tam słychać? Przyjdźże nas
odwiedzić?" Nigdy żebrak nie poprosił go o jałmużnę, dziecko nie zapytało o godzinę, ani
Kup książkę
zbłąkany przechodzień o kierunek drogi. Zdawało się, że znają go psy, prowadzące
niewidomych, ponieważ gdy nadchodził, odciągały swych panów, poruszając znacząco
ogonem, jakby chciały powiedzieć: "Biedny mój panie, lepiej nie widzieć czasem, niż mieć
oczy!"
Lecz cóż to obchodziło p. Scrooge? On tego właśnie pragnął. Wydeptać sobie ścieżkę obok
szerokiego gościńca, którym cały świat biegnie, i ostrzedz przechodniów, aby mu nigdy nie
włazili w drogę, było jego zadaniem.
Pewnego dnia, a był to najpiękniejszy ze wszystkich dni roku, wigilja Bożego Narodzenia,
stary Scrooge, bardzo zajęty, siedział w kantorze. Zimno było dotkliwe i przenikające, czas
mglisty; Scrooge mógł wyraźnie słyszeć, jak przechodnie chuchali w palce, rozcierali ręce,
tupali o bruk, aby się cokolwiek rozgrzać. Na wieży wybiła trzecia, a noc była już zupełna.
Cały dzień było ciemno; — światła, ukazujące się w oknach, wyglądały, jak rude plamy na
czarnem tle gęstego, dotykalnego prawie powietrza. Przez wszystkie szpary i dziurki od
klucza mgła wciskała się do wnętrza domostw, a w najciaśniejszej uliczce przeciwległe
budynki wyglądały, jak widma.
Drzwi od kantoru Scrooge'a były otwarte, aby mógł mieć na oku buchaltera, siedzącego w
małej sąsiedniej izdebce, gdzie przepisywał listy. W pokoju Scrooge'a tlał maleńki ogień —
lecz w izbie buchaltera na garstce popiołu tlał zaledwie jeden węgielek. Nie śmiał biedak
położyć więcej, ponieważ kosz z węglami stał w pokoju pryncypała (1), a ilekroć poważył się
wnijść z łopatką po węgle, Scrooge wyrzucał mu, że go rujnuje, i groził, że będzie go musiał
oddalić. To też nieszczęśliwy buchalter zawiązał na szyi wełniany szalik i próbował ogrzać
się przy świecy.
— Wesołych świąt, wujaszku — niech cię Bóg błogosławi! — ozwał się nagle głos młody i
dźwięczny. Był to głos siostrzeńca Scrooge'a, który wpadł niespodzianie, zacierając ręce.
— Ba — rzekł Scrooge — głupstwo!
— Święta Bożego Narodzenia! wujaszku, to nie głupstwo. Nie chciałeś tego zapewne
powiedzieć?
— Owszem. Tak jest — rzekł Scrooge. — Wesołych świąt! Jakiem prawem masz być
wesoły? Co za powód, abyś się oddawał rujnującej wesołości? I tak jesteś dosyć ubogi.
— No, no! — odpowiedział siostrzeniec — jakiemże prawem ty, wujaszku, jesteś smutny i
kwaśny? Dlaczego się zatapiasz w tych nudnych rachunkach? I tak jesteś dosyć bogaty.
— Głupstwo — zawołał Scrooge, nie mając lepszej odpowiedzi — głupstwo!
— Nie gniewaj się, wujaszku!
— Jakże się tu nie gniewać, żyjąc na świecie pełnym głupców i takich, jak ty, warjatów?
Wesołych świąt ! Idźcież do licha z waszą wesołością! Czemże jest dla was Boże
Narodzenie? Chwilą płacenia długów i rachunków, na które często nie macie pieniędzy. Musi
wam przypominać, że jesteście o rok starszymi, a nie bogatszymi o szeląg. Po sprawdzeniu
książek handlowych, przekonywacie się w tym dniu dowodnie, że w ciągu upłynionych
dwunastu miesięcy żaden interes nie przyniósł wam zysku. Gdyby to zależało ode mnie —
Kup książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin