Roberts Nora - Rodzina OHurleyów - 3 Opętanie.pdf

(867 KB) Pobierz
OPĘTANIE
Chantel 0'Hurley, która dzięki
swej niezwykłej urodzie,
talentowi i ciężkiej pracy zyskała
sławę i bogactwo, odkrywa
mroczne strony życia gwiazdy.
Dotąd jedynie słyszała o tym,
że fascynacja wielbicieli bywa
chorobliwa i niebezpieczna,
teraz zaś doświadcza tego na
własnej skórze: otrzymuje groźne
telefony, listy o przerażającej
treści, róże o barwie krwi.
Agent proponuje jej wynajęcie
detektywa, który za olbrzymie
honorarium ma wykryć
prześladowcę. Chantel spotyka
się z poleconym jej detektywem
i od pierwszej chwili wyczuwa,
że jest nią zafascynowany niemal
tak samo silnie jak jej tajemniczy
wielbiciel...
OPĘTANIE
PROLOG
- I co my mamy zrobić z tą dziewczyną?
- Daj spokój, Molly, za bardzo się przejmujesz
- odparł Frank 0'Hurley, nakładając na twarz war­
stwę pudru.
- Mam się nie przejmować? - Molly zapięła su­
wak sukienki i stanęła w drzwiach garderoby, by
wyjrzeć na ciągnący się za sceną korytarz. - Mamy
czwórkę dzieci, Frank, i dobrze wiesz, że tak samo
kocham każde z nich. Ale z Chantel naprawdę ma­
my poważny kłopot.
- Chyba jesteś dla niej zbyt surowa.
- Bo ty nie jesteś dość wymagający.
Frank roześmiał się beztrosko, odwrócił się
i wziął żonę w ramiona. Dwadzieścia lat małżeń­
stwa nie zdołało osłabić siły jego uczuć. Ta kobieta
wciąż była jego śliczną i pełną dziewczęcego
wdzięku Molly, mimo że miała już dwudziestolet­
niego syna i trzy córki nastolatki.
- Kochanie, Chantel jest po prostu prześliczną
dziewczyną, która...
- ...aż za dobrze o tym wie!
Molly zerknęła ponad ramieniem męża na drzwi.
Miała nadzieję że lada chwila wreszcie stanie
6 -„y OPĘTANIE
w nich Chantel. Gdzie też się podziewa ta dziew­
czyna? Do wyjścia na scenę pozostało piętnaście
minut, a jej wciąż nie ma.
I pomyśleć, że jej siostry były pod tym względem
zupełnie inne - bardziej posłuszne i znacznie bardziej
odpowiedzialne. Gdy w kilkuminutowych odstępach
rodziła swe córki-trojaczki, nie wiedziała, że to właś­
nie pierwsza z nich przysporzy jej w przyszłości naj­
więcej zmartwień.
- To wszystko przez tę jej urodę - burknęła. -
Wokół dziewcząt takich jak ona zawsze kręci się
mnóstwo chłopców.
- Ale musisz przyznać, że radzi sobie z tym do­
skonale.
- To właśnie mnie niepokoi. Zbyt dobrze sobie
radzi, Frank. Ma dopiero szesnaście lat, a już nie­
jednego faceta owinęła sobie wokół palca.
- No dobrze, a ile ty miałaś lat, gdyśmy... ?
- To było co innego! - przerwała mu pospiesz­
nie i zaraz roześmiała się, widząc jego sceptyczną
minę. Poprawiła mu krawat, starła puder z klap ma­
rynarki i dodała: - Boję się, że ona może nie mieć
tyle szczęścia co ja, i nie trafi na takiego wspaniałe­
go mężczyznę.
Frank mocno ujął ją za łokcie.
- A jaki powinien być ten mężczyzna?
Oparła mu dłonie na ramionach i popatrzyła po­
ważnie w jego twarz. Choć jego szczupłą twarz
znaczyły już zmarszczki, w oczach wciąż palił się
ogień, żywioł, temperament. Patrząc tylko w te bły-
OPĘTANIE
-ą- 7
szczące źrenice, mogłaby pomyśleć, że wciąż ma
przed sobą owego zwariowanego, pełnego fantazji,
wygadanego chłopaka, który przed laty zawrócił jej
w głowie.
Owszem, to prawda, że nigdy nie spełnił swej
młodzieńczej obietnicy i nie przyniósł jej księżyca
na srebrnej tacy, ale mimo prozy życia przez wszy­
stkie te lata byli partnerami w pełnym tego słowa
znaczeniu, na dobre i na złe - a złych chwil było
przecież wiele.
- Przede wszystkim musi być uczciwy - powie­
działa, całując go w usta. -1 serdeczny... pogodny.
I taki przystojny jak ty.
Gdy trzasnęły drzwi prowadzące za kulisy, Mol­
ly oderwała się od męża.
- Tylko zanadto jej nie strofuj. - Frank przytrzy­
mał ją za rękę. - Sama wiesz, że to tylko pogorszy
sprawę.
Molly odburknęła coś pod nosem i popatrzyła na
wchodzącą tanecznym krokiem Chantel. Dziew­
czyna miała na sobie jaskrawoczerwoną bluzę i ob­
cisłe, czarne spodnie uwydatniające jej szczupłą,
młodzieńczą figurę. Rześkie, jesienne powietrze
sprawiło, że na policzki wystąpiły jej rumieńce,
podkreślające dodatkowo nieskazitelną urodę jej
dziewczęcej twarzy. Oczy miała niebieskie, wyra­
ziste, a na jej twarzy malował się wyraz samozado­
wolenia.
- Chantel!
- Tak, mamo? - Z naturalnym wdziękiem przy-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin