08_-_Bezbronne_Imperium.pdf

(1815 KB) Pobierz
Terry Goodkind
Bezbronne Imperium
(Naked Empire)
Tom VIII serii Miecz Prawdy
Przełożyła Lucyna Targasz
Wydanie oryginalne 2003
Wydanie polskie: 2004
Tomowi Doherty,
Zawsze zwyciężającemu w walce dobra ze złem
ROZDZIAŁ 1
– Wiedziałeś,
że
tam były, nieprawdaż? – spytała cicho, pochylając się ku niemu.
Z trudem dostrzegała na tle ciemniejącego nieba sylwetki trzech czarnosternych
chyżolotów, wzbijających się w powietrze i wyruszających na nocne
łowy.
To dlatego się
zatrzymał. I to właśnie je obserwował, podczas gdy reszta kompanii czekała, milcząca i
zaniepokojona.
– Tak – odparł Richard. Wskazał przez ramię, nie patrząc w tamtą stronę. – A tam są
jeszcze dwa.
Kahlan zbadała wzrokiem ciemną gmatwaninę skał, ale nie dostrzegła innych
ptaków.
Richard ujął w palce srebrną głowicę rękojeści i nieco uniósł miecz, sprawdzając,
czy luźno siedzi w pochwie. Ostatni promień bursztynowego
światła
zaigrał na jego
złocistej pelerynie, kiedy pozwolił mieczowi opaść. Jego znajoma, wysoka, mocarna
sylwetka wyglądała w zapadającym zmierzchu, jakby była jedynie utkaną z cieni zjawą.
I właśnie wtedy ponad ich głowami przemknęły dwa wielkie ptaki. Jeden z nich,
szeroko rozpościerając skrzydła, krzyknął przenikliwie i zatoczył krąg nad pięciorgiem
ludzi, a potem ruszył za lecącymi na zachód towarzyszami.
Tej nocy nie zabraknie im pożywienia.
Kahlan przypuszczała,
że
obserwujący ptaki Richard myśli o swoim przyrodnim
bracie, o którego istnieniu dopiero co się dowiedział. Ów brat spoczywał teraz o dzień
ciężkiej drogi na zachód, w miejscu tak palonym promieniami słońca,
że
niewielu ludzi
się tam zapuszczało. A jeszcze mniej stamtąd wracało. I straszliwy skwar wcale nie był
największym z zagrożeń.
Gasnące
światło
rysowało za tymi wymarłymi równinami sylwetkę odległego
pierścienia gór, sprawiając,
że
wyglądały jak zwęglone w płomieniach zaświatów. Pięć
ptaków – mroczniejących jak owe góry, jak one nieprzejednanych i niebezpiecznych –
ścigało
znikające
światło.
Jennsen, stojąca najdalej od Richarda, patrzyła za nimi ze zdumieniem.
– A cóż to, u licha...?
– Czarnosterne chyżoloty – odparł Richard.
Jennsen zadumała się nad obcą sobie nazwą.
– Często przyglądałam się jastrzębiom, sokołom i innym takim – powiedziała w
końcu – ale nigdy nie widziałam polujących nocą ptaków drapieżnych, poza, oczywiście,
sowami. A to nie są sowy.
Richard przyglądał się chyżolotom, odruchowo zbierając kamyki z kruszącej się
skałki, przy której stał. Potrząsał nimi w luźno zamkniętej dłoni.
– I ja zobaczyłem je dopiero tutaj. Ludzie mówili nam,
że
pojawiają się ledwie od
roku lub dwóch. Lecz wszyscy zgodnie twierdzili,
że
wcześniej nigdy nie widywali
chyżolotów.
– Parę ostatnich lat... – zastanowiła się Jennsen.
Kahlan, niemal wbrew swojej woli, zaczęła sobie przypominać opowieści, które im
powtarzano, pogłoski, szeptane zapewnienia.
– Sądzę,
że
są spokrewnione z sokołami. – Richard rzucił kamyki na zlepieńcowy
szlak.
Jennsen w końcu przykucnęła,
żeby
pocieszyć tulącą się do jej spódnicy brązową
kózkę Betty.
– To nie mogą być sokoły. – Małe, białe bliźnięta Betty, zwykle brykające, ssące
mleko lub
śpiące,
teraz w milczeniu wtuliły się pod krągły brzuch matki. – Są za duże na
sokoły, większe niż jastrzębie, większe niż orły przednie.
Żaden
sokół nie jest taki wielki.
Richard oderwał wreszcie gniewny wzrok od ptaków i pochylił się,
żeby
pomóc
ukoić trzęsące się bliźnięta. Jedno z nich,
łaknące
pocieszenia, zerknęło nań
niespokojnie, wysunęło różowy języczek i dopiero potem postawiło na dłoni chłopaka
maleńkie czarne kopytko. Richard gładził kciukiem porośniętą białą sierścią chudziutką
nóżkę. Uśmiech złagodził jego rysy i głos.
– Czy to oznacza,
że
wolisz zignorować to, co właśnie ujrzałaś?
Jennsen głaskała oklapnięte uszy Betty.
– Coś mi się widzi,
że
zjeżone włosy na moim karku wierzą w to, co widziałam.
Richard oparł rękę na kolanie i spojrzał ku ponuremu horyzontowi.
– Chyżoloty mają smukłe sylwetki, krągłe głowy i długie, ostro zakończone skrzydła,
podobnie jak wszystkie sokoły, które widywałem. Często rozkładają wachlarzowato
ogony, kiedy szybują, lecz nigdy w locie.
Jennsen skinęła głową, rozpoznając wymienione przez niego charakterystyczne
cechy. Tymczasem dla Kahlan ptak to był ptak. Jednak te – z czerwonymi pręgami na
piersi i szkarłatnymi u nasady lotek – nauczyła się rozpoznawać.
– Są szybkie, silne i agresywne – dodał chłopak. – Widziałem, jak jeden z nich z
łatwością
dogonił sokoła stepowego i pochwycił w szpony.
Jennsen aż zaniemówiła z wrażenia.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin