Głowacki Janusz - Wirówka nonsensu(1).pdf

(522 KB) Pobierz
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk
,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
JANUSZ GŁOWACKI
WIRÓWKA
NONSENSU
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
WIZYTA
Koło siódmej wieczorem ciężkie kroki i kołatanie. Teresa jest już przy drzwiach, myśląc,
że
przyjechali wcześniej,
że
Andrzej z Bodziem będą dopiero za godzinę,
że
będzie musiała sama ich
przyjmować. Zdenerwowana, nienawidząc Andrzeja za to niepotrzebne wyjście i jednocześnie
czując jednak ulgę,
że
już są, otwiera drzwi rozjaśniając się w uśmiechu. A oni już tam stoją, oboje
zakutani w kurty, grube chusty, zawsze wyglądające brudno – on w kaloszach, ona w trzewikach
wysokich, przydeptanych, mali oboje i bardzo starzy. Więc Teresa, uśmiechając się w tym następ-
nym momencie już
łatwiej,
zaprasza do
środka
i wypełniając lęk przed ciszą za głośno i za szybko
pyta o podróż, tłok, mówi,
że
Andrzej z synkiem będą za chwilę. A oni, nieufni, czujni, ostrożnie
wchodzą na lśniącą posadzkę, która od razu im się nie podoba, bo jest obca, inna i niepotrzebna.
Ciągle niewiele mówiąc wyłaniają się z tych kurt i chust, robią się jeszcze mniejsi i jeszcze starsi.
Potem, uroczyście prowadzeni, wchodzą do stołowego, gdzie kwiaty zdobyte z trudem w zimie,
Matka Boska i
ślubna
fotografia na ich cześć zawieszone nad niskim, modnym tapczanem, radio
solidne, szerokie, lśniące politurą i bogato obite krzesła.
Siadają na tych krzesłach przy stole nakrytym biało i teraz zaczynają się dla Teresy najtrudniej-
sze momenty. Bo oni o nic nie pytają, nie patrzą na pokój, tylko na nią – bardzo spokojnie, jakby
jej nigdy przedtem nie widzieli. Opowiadając, jak to mieszkanie w nowych blokach zdobyli, Teresa
wie,
że
nie słuchają,
że
jej nie lubią za to,
że
jest z miasta,
że
maże to przez nią Andrzej ze wsi
uciekł, odszedł od nich i od ziemi obojętnie, bez
żalu,
czego nigdy nie przebaczą, bo nie mogą zro-
zumieć. Patrzą na nią, trzydziestoletnią, zgrabną, ale już trochę tyjącą, z włosami jasnymi, ostrzy-
żonymi
za krótko, w spódnicy też chyba za krótkiej i w sweterku czarnym za obcisłym. Niechęci
się w ich oczach gromadzi coraz więcej. Więc Teresa urywa. Wybiega do kuchni, ale zaraz wraca,
proponuje herbatę, bo chociaż kaloryfery dobrze grzeją, oni przemarzli i raz po raz pocierają
spierzchnięte, czerwone dłonie z brudnymi paznokciami. Potem,
żeby
ciągle coś robić, szynkę i
chleb cienko pokrojone stawia na stole. I jeszcze jedną i drugą karafkę z przygotowaną przez An-
drzeja nalewką. Potem znów mówi tylko ona. Ale jest już lepiej, bo za piętnaście minut wraca An-
drzej, więc swobodniej opowiada o pracy Andrzeja w Prezydium Powiatowej Rady, o swojej w
szkole, o synku Bodziu, do ojca podobnym i dziadka.
Stary mówi oszczędnie, starczym, skrzekliwym głosem, bo chociaż sam trzyma się jeszcze pro-
sto, głos ma już umarły. Tylko ona, bez wieku, pocięta zmarszczkami, ciągle zimna, patrzy ostro i
nie może zrozumieć, co się podobało w tej jazgotce jej synowi. Głosu nie zdziera, tylko czeka, bo
przyjechali z interesem poważnym, robić zgodę, a czas rozmowy jeszcze nie nadszedł.
Teresa nalewa do kieliszków, ale oni dziękują, czekają na syna, i znów się robi gorzej. Ale teraz
już zgrzyta klucz w drzwiach i wchodzi Andrzej, palto lodenowe i kapelusz rzucając na wieszak i
zrywając futerko z Bodzia. Teresa oddycha z ulgą, kiedy Andrzej spiesząc się matkę i ojca w rękę
całuje, a Bodzio tym wyćwiczonym „dziadku, babciu” wyłom w chłodzie robi. Potem siedzą przy
stole, a Bodzio przegląda zdjęcia na tapczanie i wszystko jest, jak zaplanowali, więc można już
chwilę odsapnąć przed tą zasadniczą rozmową, która już teraz odbędzie się na pewno, a o której
możliwych wspaniałych następstwach aż strach pomyśleć.
Na razie Andrzej, wysoki, w czarnym wyprasowanym garniturze, srebrzystym krawacie przy
białej koszuli, w stroju, w którym starzy niechętnie syna nie kochanego poznają, zaprasza do picia.
Podnosi kieliszek myśląc,
że
oni zupełnie się nie zmienili, a przed oczami stają mu wspomnienia ze
4
wsi, z ich domu – ani wzruszające, ani wesołe. Ale wznosząc ten kieliszek uśmiecha się serdecznie,
ciepło, chociaż z napięciem dla Teresy bardzo widocznym właśnie dlatego,
że
ona teraz prawie tak
samo jak on czuje i myśli.
– Więc zdrowie rodziców kochanych za to,
że
odwiedzili, i w ogóle!
Wypili. Matka szybko, obojętnie, stary zakaszlał się, poczerwieniał od razu. Zagryźli szynką,
chlebem. Po chwili Andrzej znów nalał – wypili.
– Więc oto, synu, jesteśmy – zachrypiał stary. – Oto jesteśmy.
Wypili. Teraz zakrztusiła się Teresa, uśmiechnęła przepraszająco. Dla niej picie już się skoń-
czyło.
– A Bodzio grzeczny chłopak, zdrowy – pochwalił znów stary.
I tak idzie ta rozmowa, klucząca, ostrożna, powykręcana, dotykająca tylko i uciekająca od tej
sprawy jedynej i najważniejszej. Więc teraz Andrzej o brata Macieja pyta, potem o pogrzeb drugie-
go, Ignaca, na którym nie był, bo właśnie odbywał wojsko. Potem lekko o konie, bydło i, już blisko
tej sprawy, znów odskakuje. Głównie Andrzej pyta, stary odpowiada. Teresa raz i drugi spróbowała
się wtrącić, potem na tapczanie przy Bodziu pozornie obojętna uważnie słucha. Stara też już nie
pije, przechyliła głowę na bok, patrzy czujnie wyblakłymi oczami I ta rozmowa kołuje dalej, a An-
drzej wiejskie wspomnienia, wtedy jątrzące niesprawiedliwością, teraz odległe już i ostygłe, odnaj-
duje w sobie. Obraz wsi mocno przyćmiony powraca w skrzeku starego, nie tyle w znaczeniu słów,
ile w dźwięku i tonacji.
A stary rzecz też snuje delikatnie, statecznie szukając wspomnień zbliżających, nie dzielących.
I tak kołują, raz po raz zderzając się kieliszkami, aż stary po przerwie dłuższej odchrząknął, po-
prawił się w krześle, spojrzał na starą.
– Wiadomym ci jest, Andrzeju, cel naszego przyjazdu. Jako rodzonemu synowi należeć ci się po
nas miała po równi z bratem twoim Maciejem gospodarka. Teraz, jako
żeś
od nas z ziemi odszedł,
podług ustawy ostatniej prawo swoje potraciłeś. Jednakże, jako
że
i ustawy na nowe się zmieniają, i
my po polsku i chrześcijańsku obowiązek swój rodzicielski znamy, uzgodniliśmy z Maciejem spła-
cić należną ci po
śmierci
naszej twoją część zaraz, z pożytkiem dla stron obu. Maciejowi ziemi jest
teraz potrzeba, jako
że żenić
się zamierza, a przed
ślubem
wykazać musi. Na to zgodę listami wy-
raziłeś i przez co właśnie zgodnie z zapowiedzią jesteśmy, pokazując,
że żalu
nie mamy i zgody
chcemy.
Spojrzał na matkę, szybko wychylił kieliszek, zagryzł, zakrztusił się i chrypiał dalej:
– Tak więc przybywamy do was uzgodnić sprawę, co my chcemy, co wy. Niech każdy powie,
co ma na myśli i sercu, a zgodę zrobimy.
Wtedy Andrzej grzecznie, układnie ucieszył się słowami ojca. Do zgody on jest pierwszy. Nie
przez niekochanie ziemi i rodziny odszedł, tylko pędzony ciekawością do
świata.
Ojciec kiwnął głową i szybko podniósł kieliszek:
– Dosyć już. – Stara ostro odsunęła butelkę. – Zostaw, mówię.
Andrzej roześmiał się na te nic nie zmienione od tamtych czasów rządy matki i kieliszki znowu
napełnił. Stara rzuciła tylko ramionami i swój odsunęła.
Tymczasem stary, raz sprawę rozpocząwszy, nie kołując wykłada.
Teresa, jak to zresztą było zaplanowane, wzięła
śpiącego
Bodzia na ręce, zaniosła do
łóżeczka
przygotowanego w kuchni. Wracając usłyszała właśnie, jak Andrzej przeciw wymienionej długiej,
opatrzonej wieloma zerami liczbie ostro protestuje. Zatrzymała się dłużej w drzwiach, bo ta liczba,
chociaż przecież spodziewali się czegoś takiego, uderzyła ją jednak, oszołomiła konkretnością.
Wypowiedziana, przetworzyła się w jej myślach w większe mieszkanie w wielkim mieście, koniec
nie lubianej pracy, urzędniczej pensji – futra, teatry. Potem usłyszała,
że
Andrzej właśnie ze wzglę-
du na nią i syna, powołując się na ich wspólne szczęście, sumy tej nie przyjmuje jako za małej. I
chce jej się krzyczeć, ale wie,
że
Andrzejowi można ufać, bo jest sprytny i po chłopsku, i po miej-
sku, i widzi w nim tylko lekko przyćmione wódką skupienie. Słyszy dalej, jak stary namawia, spo-
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin