Mrok nad Tokyorama - Robert J. Szmidt.pdf

(2316 KB) Pobierz
Rafałowi Tymurze, potomkowi samurajów,
z którym los mnie zetknął dawno temu…
001
każdy zabójczy ruch, nie na stopy zdradzające kierunek
nadchodzącego ataku, ale właśnie w oczy. Głęboko, głęboko w oczy.
Starzy filozofowie i mistrzowie sztuk walki nie na darmo nazywali je
zwierciadłem duszy. To właśnie tam, na ich dnie, uważny obserwator
dostrzeże rodzącą się dopiero myśl, która ułamki sekundy później
poruszy ręką bądź nogą wroga, rozpoczynając następną rundę tańca
zagłady.
Nie tym razem jednak…
Zbir, który zastąpił drogę Rafałowi Tymurze, miał nietęgą minę,
choć nie przyszedł sam. W jego spojrzeniu próżno by szukać hardości
cechującej podobnych mu osiłków. Chyba wiedział, z kim naprawdę
ma do czynienia, a to mogło oznaczać tylko jedno: przysyłał go
Arseniew.
Rafał zatrzymał się pośrodku peronu, dwa kroki od blokującego
przejście draba. Spoglądał mu prosto w oczy, wyzywająco, jakby
zachęcał do wykonania kolejnego ruchu. W opływającym ich tłumie
pasażerów powstały jeszcze dwa zatory. Asekurujący posłańca cyngle
byli równie jak on ponurzy, szerocy w barach i kanciastoszczęcy. Jeden
zajął miejsce po prawej, oddzielając ofiarę od pustego już, ale wciąż
N
ajważniejsze to patrzeć przeciwnikowi prosto w oczy.
Nie na dłonie, choćby trzymał w nich najbardziej
śmiercionośną broń, nie na przeponę, z której rodzi się
Zgłoś jeśli naruszono regulamin