Dashner James - Lek na śmierć - (03. Więzień Labiryntu).pdf

(2753 KB) Pobierz
JAMES DASHNER
Amerykański autor, którego seria Więzień Labiryntu przebojem wdarła
się na listy bestsellerów na całym świecie. Swoim rozmachem i wizją świata jest
porównywana do Igrzysk Śmierci czy serii Gone.
Prawa do trylogii Więzień Labiryntu zostały sprzedane do ponad 20
krajów, a wytwórnia 20th Century Fox pracuje właśnie nad wersją filmową
książki.
Zanim James Dashner odniósł międzynarodowy sukces trylogią Więzień
Labiryntu napisał kilka serii dla młodszych czytelników.
Mieszka w South Jordan City w stanie Utah z żoną i czwórką dzieci.
JAMES DASHNER
LEK
NA
ŚMIERĆ
Tłumaczenie Agnieszka Hałas
Ta książka jest dla mojej mamy
-najlepszego człowieka, jaki kiedykolwiek żył.
To zapach zaczął powoli doprowadzać Thomasa do szaleństwa.
Nie pozostawanie w izolacji przez ponad trzy tygodnie. Nie białe ściany, sufit i
podłoga. Nie brak okien ani też fakt, że nigdy nie wyłączali świateł. Nic z tych rzeczy. Zabrali
mu zegarek; trzy razy dziennie serwowali mu dokładnie taki sam posiłek- gruby plaster
szynki, puree z ziemniaków, surowe marchewki, kromka chleba, woda- nigdy nic do niego
nie mówili, nigdy nie wpuścili nikogo innego do pomieszczenia, gdzie przebywał. Żadnych
książek, żadnych filmów, żadnych gier.
Całkowita izolacja. Już od ponad trzech tygodni, choć zaczął wątpić w swe
wyliczenia, gdy chodzi o upływ czasu – a te bazowały wyłącznie na instynkcie. Próbował
zgadywać, kiedy zapadała noc, i spać tylko tyle, ile wydawało się normalne. Posiłki pomagały
w tym, choć miał wrażenie, że nie pojawiają się regularnie. Tak jakby chciano, żeby czuł się
zdezorientowany.
Sam. W pokoju o ścianach obitych gąbką, pozbawionym kolorów – jedynymi
wyjątkami były mała, niemal schowana toaleta z nierdzewnej stali w rogu oraz stare
drewniane biurko, z którego Thomas nie miał żadnego pożytku. Sam w nieznośnej ciszy, z
nieograniczoną ilością czasu na myślenie o chorobie, która w nim tkwiła. Pożoga, ten
milczący, podstępny wirus, który powoli odbierał wszystko, co nadawało człowiekowi
człowieczeństwo.
Nic z tego nie sprawiło, by odszedł od zmysłów.
Ale śmierdział, i z jakiegoś powodu to działało mu na nerwy tak dotkliwie, jakby fetor
wrzynał się niczym ostry drut w solidny blok jego zdrowia psychicznego. Nie pozwalali mu
na prysznic ani na kąpiel; odkąd się tu zjawił, nie dali mu ubrania na zmianę ani niczego,
czym mógłby się umyć. Wystarczyłaby choćby szmatka; mógłby ją zamoczyć w wodzie,
którą dawali mu do picia, i przynajmniej przetrzeć twarz. Ale nie miał nic oprócz brudnej
odzieży, tej samej, w którą był ubrany, kiedy go zamykali. Nie dysponował nawet posłaniem
– sypiał zwinięty w kłębek, z tyłkiem wciśniętym w róg pokoju, obejmując się ramionami,
próbując zatrzymać każdą odrobinę ciepła, często dygocząc. Nie wiedział czemu smród
wydzielany przez jego własne ciało przerażał go najbardziej. Może już samo to było
sygnałem, że mu odbiło. Ale z jakiegoś powodu brak higieny wwiercał się w jego umysł,
wywołując okropne myśli. Jakby gnił, rozkładał się, jakby jego wnętrzności stawały się
równie plugawe, jak plugawa wydawała się jego skóra.
To właśnie go martwiło, nawet jeśli obawy wydawały się irracjonalne. Dostawał
mnóstwo jedzenia i akurat tyle wody, żeby ugasić pragnienie; miał mnóstwo czasu na
wypoczynek i trenował, na ile mógł to robić w małym pomieszczeniu, często godzinami
Zgłoś jeśli naruszono regulamin