Orzeszkowa Eliza - Obrazek z lat głodowych.pdf

(277 KB) Pobierz
Eliza Orzeszkowa
Obrazek z lat głodowych
Opracowanie informatyczne: Mirosław Kukla
w ramach Niezależnego Portalu Kultury i Sztuki
Exerim.pl.
Zdjęcie na okładkę: Mirosław Kukla.
Exerim 2019
0010-I | 2019-1 | V-PDF
2
Obrazek z lat głodowych
Posłuchajcie, piękni panowie i panie, opowiem wam króciutką powiastkę.
Z błyszczących wyżyn waszych czy spojrzeliście kiedykolwiek w dół, nisko,
w głąb owych warstw społeczności, które ciemne, nędzne, z piękna odarte,
pracują ciężko? Czyście widzieli, jakie cierpienia nurtują na tych dnach
głębokich, jakie męki rozdzierają łono tej mętnej dla was fali żywych ludzi?…
Wyście myśleli zawsze, o piękni i piękne, że w tej grubej i szorstkiej warstwie
sam kał tylko i bezrozum; po cóż więc w nią zaglądać? Tak, zapewne; jeżeli nie
chcecie zasępić rozpogodzonego zabawą lica, nie zbliżajcie się do ludu,
pójdźcie raczej bawić się i pląsać przy blasku świateł jarzących, wśród woni
salonów. Ale jeżeli między wami są serca miłujące, nie lśniący pozór, lecz
grunt człowieczy, jeżeli są i umysły ciekawe zbadania bied społeczności, niech
zajrzą w istnienie milionów, w istnienie mozolne, bezbarwne, rzadko pojęte
dobrze przez szczęśliwszych, często spotwarzane, oplwane. Tam znajdują
serca dramat żywy i cel ukochania, a umysły naukę i zachętę do dążenia
ku postępowi, ku postępowi takiemu, który zbliży szczęście nie jednostkom,
nie kastom, lecz wielkiemu ogółowi.
Moja opowieść króciutką będzie. Przedstawi ona jeden z milion razy
powtarzających się na ziemi dramatów, które odegrane w biednej i ciemnej
warstwie ludzkości giną bez śladu. Do mnie doszła wieść o nim i z podziwem
zadumałam się nad tym, iż podobne dramaty dotąd na bożym świecie istnieją.
Opowieści więc o cierpieniu biednych i ciemnych posłuchajcie, piękni
i oświeceni panowie i panie.
3
*
Dziwnie smutne były lata 1854–5 i 1856. Głód, straszny głód, piekielnymi
mękami rozdzierał piersi ludu; tysiące tych, których pracy kraj chleb
powszedni i niepowszednie zbytki zawdzięczał, konały śmiercią głodową.
Jeden okrzyk bolesny, ciężki, rozpaczny zajęczał z piersi ludu: „chleba!
chleba!”, obił się o niebo i rozległ po ziemi. Niebo silniejsze skwary latem
i rzęsiste deszcze wiosną zesłało, zboże tonęło w dolinach, usychało
po wzgórzach; szczęśliwi bracia bawili się wesoło, a lud, wydobywając siły
ostatnie, wołał: chleba! chleba!
W którym z pomienionych wyżej trzech latach, nie wiem, w jakiej okolicy, nie
powiem, stał biały i piękny pański dwór. Dom dużymi i czystymi oknami jasno
jakoś na świat spoglądał, po ganku pięły się powoje, a wokoło rosła gładka
murawa, stokrocią usiana i konwalią. Za bramą były pola szerokie i łąki
barwne jak kobierce. Przez łąki biegła rzeczka wąska, ale głęboka i szybka;
za rzeczką, szara i pokorna, do obrosłego jałowcem wzgórza tuliła się wioska.
Kilka krzyżów wysokich strzelało ponad niskie chaty i niedaleki gaj brzozowy,
białą korą błyskając, szumiał z cicha, jakby smętną piosenką swego szumu
kołysać chciał do snu blade dzieci wioskowe.
We dworze mieszkał pan młody i bogaty; niedawno się ożenił, gdzieś
w wielkim mieście podobno. Dobry był, bo nie krzywdził ludzi, nie bił i nie
łajał, ale się też z nimi nie wdawał w rozmowy i stosunki; bo i na cóż mu to
było potrzebne, kiedy miał ekonomów? Zresztą, o czymże by mówił
z ciemnym ludem? Czytał tylko ciągle książki, a któż odgadnie, co w nich
dobrego wyczytał, jeśli się z nich bratniej miłości wyuczyć nie mógł. Goście
przyjeżdżali często, pan wesół przed dom wychodził, panów całował, paniom
się kłaniał, do salonów pięknych zapraszał i nieraz długo w noc z szerokich
okien białego domu wychodziły odgłosy żywych rozmów, wesołych
4
śmiechów i pięknej muzyki. Pani miała liczko białe jak listek lilii, usteczka
purpurowe i duże, czarne oczy, miała rączkę drobniuchną i postawę królowej.
Dobra też była, bo nie łajała i nie krzywdziła nikogo; ale chłopów znieść nie
mogła. Przykrym jej był zapach siermięg i dźwięk grubej mowy ludowej. Ona
w rodzicielskim domu chłopów nigdy nie widziała i słyszała zawsze od ojca, że
oni są próżniacy i złodzieje, a od matki, że z niższymi wchodzić w stosunki nie
należy. Zresztą po co jej było znać chłopów? Czy mało miała znajomych
pięknych pań i panów? Grała tylko ciągle, a któż odgadnie, jakie dźwięki
wlewała muzyka w jej serce, jeśli nie wlała w nie dźwięków bratniej miłości!…
W wiosce mieszkało trzydzieści rodzin chłopskich, a nad nimi panował…
straszny, bezlitosny głód.
Jedna z chatek składających wioskę stała nieco opodal od towarzyszek
swoich otoczona drzewami, czysta jakaś i miła, choć niska i szara. Była to
chata Symona Harwara, bogatego dawniej gospodarza. I w istocie bogaty był
niegdyś Symon, bo miał dwa konie, parę wołów i zboża mu zwykle na rok
wystarczało cały, a czegóż więcej dla chłopa potrzeba? Ale gdy przyszły
nieurodzajne lata, pokazało się, że bogactwo Harwara nie było
niewyczerpane. Sprzedał się konik jeden i drugi, wół jeden się stracił i zboża
na chleb nie stało. Pracował Harwar i wódki nie pił, ale nie pomogła ni praca,
ni trzeźwość, głód dokuczał. Jesienią piekli w Harwarowej chacie chleb
z jęczmienia, zimą z plewy, a na wiosnę i plewy zabrakło… zaczęli jeść trawę.
Płakał Harwar i ocierał łzy rękawem podartej siermięgi. Poszedł do dworu
prosić o chleb; we dworze dali mu garniec żyta na tydzień, albo to nie dość dla
chłopa? Dla Harwara było to mało, bo miał żonę i dzieci. W poniedziałek i we
wtorek jedli w chacie zacierkę z pańskiego żyta, a potem znowu gotowali
i jedli trawę. Harwar płakał, bo miał żonę i dzieci.
A dzieci Harwar miał czworo. Najmłodsze spało albo krzyczało w kołysce
uplecionej z łozy i na grubych sznurach wiszącej w kącie chaty; drugie pełzało
po ziemi, siedząc najczęściej z kotem pod ławą; trzecie, podrostek, nosiło
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin