L01 Sprawa honoru A5.doc

(1688 KB) Pobierz
Sprawa Honoru




Steve Miller - Sharon Lee

Sprawa honoru

Cykl: Wszechświat Liaden tom 1

 

 

Przełożył: Witold Nowakowski

Tytuł oryginalny: Conflict of Honors

Rok pierwszego wydania: 1988

Rok pierwszego wydania polskiego: 2003

 

 

Szesnastoletnia Priscilla Delacroix, uznana prawnie za martwą przez swoją matkę, najwyższą kapłankę Bogini, zostaje wygnana z rodzinnej planety i zmuszona do tułaczki po galaktyce.

Po dziesięciu latach, gdy jest już doświadczonym oficerem statku „Daxflan”, dziewczyna zostaje odrzucona raz jeszcze - zdradzona przez kapitana i pozostawiona na odległej planecie.

Szczęśliwie na jej drodze staje tajemniczy Shan yos'Galen - dowódca statku handlowego „Kryty pasaż” - który ma własne powody, aby wziąć udział w jej krucjacie i zemścić się na wrogu Priscilli.


Schody Dziewic
1002 rok czasu lokalnego
1375 rok czasu standardowego
Osiem śpiewów po Półpieśni, zmierzch.

Tłum zbierał się powoli na placu przed Schodami Dziewic. Przybywali widzowie obojga płci, strojni w różnobarwne szaty. Tu i ówdzie powiewały zwiewne szafirowe i srebrne suknie członkiń Koła.

Ostatnie echo ósmego śpiewu odbiło się od gładkich ścian Domu Koła. Tłum zamarł w pełnej oczekiwania ciszy.

W wąskiej uliczce odchodzącej w bok od placu pojawiła się jakaś drobna postać. Poprawiła sakwę zwisającą z ramienia nie spuszczając oka ze Schodów, na których stały dwie Wiedźmy z Wewnętrznego Kręgu Koła.

Niższa z nich uniosła ręce, wzywając do milczenia. Widzowie wstrzymali oddech, a nad placem zawirował kurz uniesiony niesfornym podmuchem wiatru. Postać w bocznej uliczce drgnęła i przywarła mocniej do muru.

- Zebraliśmy się tutaj - zawołała wyższa z kobiet stojących na Schodach - aby polecić Matce dusze naszej siostry, córki i przyjaciółki. Od dzisiaj bowiem nie ma wśród nas tej, którą zwano Moonhawk.

Rozpostarła ramiona. Niemal w tej samej chwili niższa opuściła ręce i zaintonowała drugą cześć inwokacji.

- Nie martwcie się, bowiem Moonhawk została wezwana przez Tę, która jest nam Matką, która przekaże jej swoją wiedzę i przygotuje ją do następnego spotkania z nami. Cieszcie się zatem i radujcie, że Moonhawk miała tyle szczęścia, aby znaleźć się u boku Matki.

Tłum odpowiedział cichym „oleee”, a niższa Wiedźma mówiła dalej hipnotycznym głosem, w którym czuło się potęgę wielkiej magii:

- Odeszła do Matki po wiedzę i nauki. Nie ma już wśród nas Moonhawk. Przez całe pokolenie będzie siedziała u stóp Matki, pławiąc się w jej chwale. Już nie ujrzymy jej tu więcej. W tym Obrocie nikt z nas jej nie zobaczy, bowiem odeszła. Tak... odeszła, zdmuchnięta niczym pyłek.

- Zdmuchnięta niczym pyłek - jak echo powtórzyła wyższa Wiedźma.

- Zdmuchnięta niczym pyłek - głośno zawołali ludzie.

Szczupła postać uparcie milczała, cofnięta w głąb uliczki. Odnalazł ją tam podmuch wiatru i przez chwilę igrał z jej krótko obciętymi włosami, zanim uciekł w poszukiwaniu innej zabawy.

Wysoka kobieta stojąca na skraju tłumu drgnęła nagle, jakby czymś wzburzona.

Postać w zaułku bezdźwięcznie wyszeptała: „mamo...”. I jeszcze głębiej cofnęła się w uliczkę.

To na nic. Przecież Moonhawk umarła z rozkazu tej, która w tym Obrocie mieniła się jej matką. Stos pogrzebowy z jej dobytkiem podpalono dokładnie w czas Półpieśni, a matka patrzyła na to z nieruchomą twarzą i suchymi jak pieprz oczami. Moonhawk także tam była i płakała - trochę pewnie za matką. Ale pora łez już dobiegła końca.

Dziewczyna westchnęła cicho. W torbie na ramieniu miała wszystkie rzeczy, które pozwolono jej zabrać z celi w Skrzydle Dziewic wielkiego Domu Koła. Ubranie kupiła w sklepie ze starzyzną na bulwarze. Ciemna koszula o trochę przydługich rękawach drapała ją w piersi, nieprzywykłe do tak zgrzebnego stroju. Obcisłe spodnie też były ciemne, z wyjątkiem jaśniejszej łaty na prawym kolanie. Buty z innego świata miały zdarte podeszwy.

Kolczyki, wpięte przed wieloma laty przez dwie starcze dłonie, drżące z dumy były jej własne. Siedem srebrnych bransolet ukrytych w torbie nie należało do niej. W rękawie miała monetę - dziesięciobitówkę z Terry.

Obie Wiedźmy zniknęły ze schodów. Tłum rozpadł się na mniejsze i bardziej hałaśliwe grupki. Szczupła postać odeszła w głąb zaułka, zaprzątnięta swoimi planami na przyszłość.

Moonhawk nie żyje. Zdmuchnięta niczym pyłek.

U wylotu uliczki skręciła w stronę odległej czerwonawej poświaty.

Mogłabyś, pomyślała w duchu, iść do Milczących Sióstr z Caleithy. Nie zapytają cię o nazwisko, o to, skąd pochodzisz, ani też po co przyszłaś... Zostaniesz z nimi. Nie będziesz mówić, nie będziesz wychodzić - i nigdy już nie dotkniesz innego człowieka.

- Raczej umrę! - warknęła i roześmiała się na całe gardło.

Ostry, chrapliwy śmiech dziwnie zabrzmiał w jej uszach. Miał w sobie coś nienaturalnego. Dziewczyna wsunęła palce w dziwacznie postrzępione włosy i szarpnęła nimi tak mocno, aż łzy zapiekły ją pod powiekami. Już się nie śmiała. Poszła dalej w kierunku coraz mocniej jaśniejącego światła.


32 rok czasu pokładowego 148 dzień podróży
Druga wachta Godzina 10.30

- Liadenowie! Banda obleśnych, bezbożnych kanalii!

Zmięty kłąb ciuchów poleciał w stronę otwartego worka. Rzut był niecelny, bo wykonany bardziej ze złością niż precyzją. Priscilla zwinnym ruchem zerwała się z koi, przechwyciła pocisk i niemal od niechcenia włożyła go do worka. O dziwo, tym razem Shelly nie wspomniała, że to zwyczajna strata jej talentu i czasu.

- Zasrana krypa! - piekliła się dalej, dając prawdziwy popis swoich możliwości.

- Jedna wachta, druga wachta, na koniec Ziemianie, i proszę, zwracajcie uwagę na słowa, rozmawiając z jakimś Liadenem! Kara za to, kara za tamto... Żadnej przepustki, żadnej prywatności! Nic, tylko robota. Śpij na zmianę, rób na zmianę... Cholera by to wzięła!

Spakowała ostatnią część garderoby, na wierzch wepchnęła pudło z wideoksiążkami i zamknęła worek z taką siłą, że Priscilla aż wzdrygnęła się mimo woli.

- Pierwszy oficer to zwyczajna szuja, a drugi to kawał lesby... Masz! - Gwałtownym ruchem podała Priscilli grubą kopertę.

Dziewczyna zamrugała oczami.

- Co to jest?

- Kopia mojego kontraktu i wykupne - kantra. A co, myślałaś, że pozwolę, żeby któreś z nich położyło na tym łapę? Oskubali mnie do gołej skóry, ale wolę nie mieć roboty i oszczędności, niż siedzieć dłużej na tej zawszonej łajbie! - Shelly pochyliła się groźnie w jej stronę i popukała ją palcem w ramię. - Pamiętaj, dziecko, oddaj to Kupcowi i powiedz mu, że mnie tu już nie ma. A jeśli masz choć trochę oleju w łepetynie, to przy okazji sama też poproś o zwolnienie.

Priscilla pokręciła głową.

- Nie stać mnie, żeby spłacić kontrakt, Shelly.

- Ale uciekłabyś, gdybyś mogła, prawda? - westchnęła jej koleżanka. - No, pamiętaj, że cię ostrzegałam. Wytrzymasz jakoś do końca rejsu?

- To tylko pół roku czasu standardowego, Shelly. - Priscilla wzięła ją za rękę. - Dam sobie radę.

- Hmmm... - Shelly zarzuciła worek na ramię i w dwóch krokach pokonała przestrzeń dzielącą ją od drzwi. W korytarzu spojrzała przez ramię. - Trzymaj się, mała. Szkoda, że nie poznałam cię w lepszych czasach.

- Trzymaj się, Shelly - odparła Priscilla. Chyba miała zamiar jeszcze coś powiedzieć, lecz Shelly odwróciła się i odeszła, garbiąc ramiona i nisko pochylając głowę, jakby w ten sposób chciała zaprotestować przeciwko panującej na statku ciasnocie.

Priscilla poszła w drugą stronę - do kajuty Kupca. Też się pochyliła. Co prawda nie była tak wysoka, jak inni mieszkańcy Terry i między jej głową a sufitem pozostawało prawie dziesięć centymetrów luzu, ale „Daxflan” miał w sobie coś takiego, co odruchowo zmuszało wszystkich do pochylania się.

Bzdury, pomyślała, skręcając za róg korytarza.

Ale to nie były bzdury. Shelly mówiła prawdę. Pracownicy z Terry należeli na „Daxflanie” do drugiej kategorii. Kajuty mieli tuż obok luków towarowych, a w stołówce dostawali na wpół zimne ochłapy. Kupiec w ogóle nie mówił w ich języku, a kapitan znała tylko parę słów, więc rozkazy wydawała w języku handlowym, bez bawienia się w subtelności typu „proszę” i „dziękuję”.

Priscilla westchnęła głęboko. Pracowała już z Liadenami na innych frachtowcach, ale na liadeńskim była po raz pierwszy. Ciekawe, czy na wszystkich dzieje się to samo? - pomyślała. Shelly niemal codziennie zarzekała się, że już nigdy więcej nie wsiądzie na liadena. W gruncie rzeczy radziła sobie dobrze, dopóki nie odszedł Medyk, zastąpiony przez zwykłego medbota. Mówili, że to tylko na chwilę. „Kolejne liadeńskie kłamstwo! - złościła się Shelly. - Kłamcy. Sami kłamcy!” Pierwszy oficer to zwyczajna szuja, a drugi to kawał lesby ... - Priscilla pokręciła głową. Liadenowie i Terrańczycy byli tak podobni, jakby wyszli z łona tej samej matki.

A może Kupiec zatrudniał tylko określony typ ludzi? W takim razie ciekawe, co sobie pomyślał o niejakiej Priscilli Mendozie, cholernie napalonej na robotę przy nadzorze załadunku. Tak napalonej, że aż zapomniała rozejrzeć się, kiedy podpisywała kontrakt. Nic w tym dziwnego. W ciągu zaledwie dziesięciu lat awansowała z „asystentki ochmistrza” - czyli zwykłej pomywaczki - na pełnoprawnego członka załogi, a potem do cargo. W gruncie rzeczy marzyła o licencji pilota, ale dobrze wiedziała, że nie doczeka się tego, zostając na „Daxflanie”.

Kajuta Kupca była zamknięta. Dotknęła czujnika przy drzwiach, ale nikt nie zaprosił jej do wejścia. Czyli nic z tego.

Westchnęła ciężko, kiedy zegar wydzwonił jedenastą. Znów zarwę kolejną wachtę przeznaczoną na spanie...

Kapitan musi mi wystarczyć. Ruszyła w kierunku mostka, lecz nagle przystanęła, słysząc gdzieś z prawej dwa głosy. Mężczyzna mówił coś gniewnym, podniesionym tonem, a kobieta próbowała go cicho uspokoić.

Priscilla skręciła w tamtą stronę. Koperta ciążyła jej w dłoni.

Drzwi do świetlicy były otwarte na oścież. Wściekły jak diabli Sav Rid Ołanek wyciąga rękę i podsuwa swojej kuzynce, kapitan Chelsie yo'Vaade jakiś urzędowy papier.

- Odmówili! - ryczał górnoliadeńskim. Głos łamał mu się z gniewu. - Bezczelni! Właśnie wtedy, gdy zostawiłem sobie wolny jeden palec na sygnet Handlomistrza!

Błysnął kuzynce przed oczami upierścienioną dłonią. Mrugnęła odruchowo, oślepiona blaskiem klanowych i akademickich klejnotów oraz innych, mniej ważnych dla melant'i Sav Rida.

- Piszą tutaj, że za jakiś czas możesz złożyć ponowną prośbę, kuzynie - powiedziała z wahaniem. - Musisz tylko odczekać standardowy okres.

- Ba! - wrzasnął Sav Rid, tak jak się tego spodziewała. - Ponowną? Zaraz zobaczysz, co z tym zrobię! - Wyrwał jej z ręki list, przedarł go dwukrotnie i skrawki rzucił na podłogę. - W ich oczach nie jestem godzien? To dostaną dotkliwą nauczkę! Pokażę im, co potrafi „Daxflan” pod kierunkiem prawdziwego Kupca!

Odwrócił się i w tej samej chwili zobaczył cień za drzwiami.

- Hej, ty tam! - burknął w języku handlowym, szybkim krokiem podchodząc do progu. - Czego chcesz, Mendoza?

Priscilla skłoniła się i podała mu kopertę.

- Nie chciałabym panu przeszkadzać - powiedziała w tym samym języku - ale Shelly van Whitkin prosiła, żeby to panu oddać.

- I co z tego?

Rozerwał kopertę, bez zbytniego zainteresowania zerknął na dokument i od niechcenia potarł monetę w palcach. Potem wsunął ją za pas.

Jedna kantra, pomyślała z rozpaczą Priscilla. Tyle forsy, że nawet nie ma co marzyć, żeby kiedyś pójść w ślady Shelly. Co prawda, zawsze mogła po prostu zwiać ze statku, ale to byłaby cholerna hańba. Na myśl o tym aż mocniej ścisnęło ją w dołku.

- Możesz odejść, Mendoza - warknął Kupiec.

Skłoniła mu się powtórnie. Na odchodnym usłyszała jeszcze, że znów coś powiedział do kapitan yo'Vaade. Z grubsza chodziło o to, że zarobił kantrę i pozbył się jednej gęby do żywienia.


32 rok czasu pokładowego 151 dzień podróży
Pierwsza wachta Godzina 1.30

„Daxflan” był dwa dni od Alcyone. Kolacja wyglądała strasznie. Spedytor Priscilla Mendoza z ociąganiem wzięła swoją tacę i zaniosła ją do zatłoczonej i zadymionej mesy Terrańczyków. Kątem oka zauważyła, że macha do niej drugi oficer Dagmar Collier.

Udała, że tego nie widzi, i podeszła do pustego stolika w samym rogu. Miała szczerą ochotę usiąść tyłem do sali, ale nie pozwalał jej na to instynkt samozachowawczy.

Z kwaśną miną spojrzała na papkowatą zupę, odłożyła łyżkę i uniosła do ust popękany plastikowy kubek. Skrzywiła się, popijając mdłą „kawę”. Przypomniała sobie, że Shelly nigdy nie zaczynała jeść na „Daxflanie”, dopóki w dosadnych słowach nie powiedziała tego, co naprawdę myśli o armatorze statku, na którym serwują taką lurę zamiast prawdziwej kawy.

Zdaniem Shelly, była to jeszcze jedna złośliwa zagrywka Kupca. Priscilla słyszała jednak rozmowę paru Liadenów, narzekających, że to, co tutaj nosi nazwę herbaty, na pewno nigdy nie widziało Solcintry. Shelly znała zaledwie kilka miejscowych wyrażeń w górno- czy niskoliadeńskim, więc po prostu nie wierzyła Priscilli, że cała załoga jest marnie traktowana.

Priscilla odstawiła kubek i ponownie wzięła do ręki łyżkę. Na zdrowy rozum, musi zjeść kolację. Do wyboru miała zakalcowatą bułkę i kleistą pecynę sera, od której od razu dostawała mdłości. Z dwojga złego wolała już tę zupę.

Nabrała pełną łyżkę i znów, po raz nie wiadomo który od przedostatniej wachty, pomyślała o ładunku zabranym z Alcyone Prime. Towar był zapieczętowany. Niby nic specjalnego - miała przecież listy przewozowe i specyfikacje z określeniem wagi i portu przeznaczenia. Wszystko na pozór zgodne z przepisami. A jednak...

Z głośnym szuraniem i jeszcze głośniejszym stęknięciem Dagmar znalazła się przy jej stoliku. Priscilla drgnęła jak oparzona i wylała zupę na rękaw. Z całej siły zacisnęła zęby i wbiła wzrok w talerz, żeby tylko nie patrzeć na Dagmar. Ta skrzywiła usta w złym uśmiechu, rozparła się na krześle i wyciągnęła nogi przed siebie.

- Przestraszyłam cię, Prissy?

Priscilla lekko zesztywniała. Dagmar uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

- Zamyśliłam się. - Cichy głos spedytorki nie zdradzał żadnych emocji.

- To cała nasza Prissy - lekceważąco powiedziała Dagmar. - Ciągle myśli. - Pochyliła się nad stolikiem i delikatnie dotknęła wąskiej dłoni swojej towarzyszki.

Priscilla szybko cofnęła rękę. Dagmar uśmiechnęła się z zadowoleniem.

- Co robisz po kolacji? - spytała. - Może chociaż na chwilę zapomnisz o myśleniu i trochę się zabawimy?

- Bardzo mi przykro - odparła Priscilla. Miała nadzieję, że zabrzmiało to przekonująco. - Niestety, mam spore zaległości w rozdzielnikach. Coś mi się zdaje, że większą część tej wachty przesiedzę przy papierach.

Dagmar pokręciła głową. W duchu bawiło ją to, że kolejny raz dostała kosza. Podchody trwały już trzy miesiące, lecz wychodziła z założenia, że łup wart jest zachodu.

Zapewne poszłoby jej łatwiej, gdyby dziewczyna nie była tak oddana pracy - i lubiana przez resztę załogi. Priscilla nie zadzierała nosa i nie sypiała z kim popadło. Ale Dagmar wiedziała, że w końcu ją dorwie. Przecież musi choć na chwilę zapomnieć o czujności, a wtedy nagroda będzie przyjemniejsza...

- Nie ma sprawy - powiedziała łagodnym tonem. - Możesz harować, ile wlezie. Lubię pracusiów, zwłaszcza wśród nowych członków załogi. A jak się sprawdzisz, to pod koniec rejsu dostaniesz ode mnie nagrodę. - Lekko zmrużyła oczy. Chciała się upewnić, czy przez twarz Priscilli nie przemknął cień przerażenia. Uspokojona, wyciągnęła asa z rękawa.

- Nagrodę - powtórzyła i ujęła chłodną dłoń dziewczyny. - Co powiesz na to, żeby po skończonym rejsie... tylko we dwie... spędzić razem pełne Sto Godzin? Sto godzin pieszczot i miłości, wystawnych drinków i obżarstwa. Podoba ci się?

Pewnie, że podoba, westchnęła w duchu Priscilla. Tylko nie w tym towarzystwie.

Ostrożnie zabrała rękę.

- Hojny prezent - mruknęła. - Ale...

Dagmar z powrotem zamknęła jej dłoń w swojej dłoni.

- Przemyśl to. Masz mnóstwo czasu. - Ścisnęła ją nieco mocniej, aż chrupnęły kostki.

- Masz ładne długie paluszki - powiedziała. - Powinnaś nosić jakąś biżuterię. - Z uśmiechem poruszyła ręką. Światło zamigotało mętnie na brudnych pierścieniach, których miała po trzy na każdym serdelkowatym palcu.

- Kupię ci taki - dokończyła ciszej - gdy dobiegnie końca nasze Sto Godzin.

Priscilla głęboko zaczerpnęła tchu, żeby zwalczyć ogarniającą ją chęć mordu.

Wstała.

- Już idziesz?

Skinęła głową.

- Kupa roboty na mnie czeka. - Czym prędzej opuściła mesę.

Pierścień! Święta Matko! Priscilla niemal biegła niskim korytarzem. Zwolniła kroku, rozluźniła mocno zaciśnięte pięści i na pozór zupełnie spokojnie poszła do swojej kwatery.

W głębi duszy wciąż jeszcze kipiała ze złości. Dzień po dniu musiała się opędzać od natrętnej Dagmar, ale to dopiero pół biedy. Nie dalej jak na poprzedniej wachcie odwiedził ją w kantorku pierwszy oficer, Pimm tel'Jadis. Im mniej będzie o tym myślała, tym lepiej...

Znalazła się dosłownie między młotem a kowadłem. Kupiec i kapitan nie stawali po stronie Terrańczyków przeciwko Liadenom. Nie interweniowali także w wewnętrznych sporach Terrańczyków. Priscilla z rozmachem walnęła otwartą dłonią w czujnik przy drzwiach. Zanim weszła do maleńkiej kabiny, wcisnęła przełącznik światła na PEŁNĄ JASNOŚĆ.

Kajuta była pusta.

Oczywiście, mruknęła w duchu. Weszła do środka i zamknęła drzwi. Oparła głowę o framugę i na chwilę zamknęła oczy. Ciągły stres, podłe żarcie, niewyspanie... to wszystko razem cholernie działało jej na nerwy. Przecież tel'Jadis nie zakradnie się do jej kabiny i nie będzie tu na nią czekał.

Przynajmniej jeszcze nie teraz.

- Szlag by to trafił! - zawołała. Wśliznęła się do ciasnej kabiny prysznicowej.

Zdjęła ubranie, wrzuciła je do czyścibota i przekręciła programator na EKSTRA CZYSTE.

Ostrożnie wyjęła z uszu opałowe kropelki w srebrnej oprawie i schowała je do szuflady pod niewielkim lustrem. Ustawiła termostat na GORĄCO, siłę strumienia na BICZOWANIE i zanurzyła się w parującej cieczy.


32 rok czasu pokładowego 152 dzień podróży
Trzecia wachta Godzina 19.45

Priscilla przetarła zapuchnięte oczy i ze zmarszczonymi brwiami spojrzała na monitor.

Miała rację. Początkowo nie dowierzała swoim wyliczeniom, więc sprawdziła wszystko jeszcze dwa razy. Nie było żadnej wątpliwości. Zastanawiała się, co robić dalej.

Nie chciała mieć nic wspólnego z przemytem narkotyków, a przecież jako spedytor, podpisała lewe papiery!

Pokręciła głową i pochyliła się nad klawiaturą.

Najpierw, powiedziała sobie, trzeba wszystkie dane umieścić w zbiorze z etykietką „tajne”. Potem warto wziąć zimny prysznic i przygotować się do bezsennej nocy. Dziewczyno, przecież za godzinę masz dyżur! Wstała i przeciągnęła się.

Postanowiła poczekać z ostateczną decyzją aż do następnej wachty. Nie chciała popełnić błędu.

- „Następujący członkowie załogi stawią się w doku numer dwa o dwudziestej zero zero - wychrypiał głośnik nad drzwiami. - Drugi oficer Dagmar Collier, pilot Bern dea'Maan, główny spedytor Priscilla Mendoza, ładunkowy Tailly Zeld, ładunkowy Nik Laz Galradin.”

- Co takiego?! - zawołała Priscilla. Razem z krzesłem odwróciła się w stronę głośnika.

Drugi dok o dwudziestej? Przecież to za niecałe dziesięć minut!

Wyłączyła monitor i omiotła szybkim spojrzeniem, nie większą od szafy kabinę.

Popatrzyła na swój mały dobytek. Nic z tego nie przyda jej się na Jankalimie.

Lekko przygładziła włosy i wyszła.

Dopiero po drodze do doku numer dwa zastanawiała się, po co w ogóle ją wezwano?

Jankalim był zaledwie punktem przeładunkowym. Takie rzeczy zazwyczaj załatwiał podoficer z dwoma lub trzema dokerami.

Może zaszła jakaś pomyłka? Na liście dyżurów nie wpisano jej żadnego wyjścia.

Tego była zupełnie pewna. Kiedy tak o tym myślała, doszła do wniosku, że to głupie ściągać głównego spedytora do tak prostej roboty. Równie głupie jak obecność Kupca.

Gwałtownie skręciła za róg korytarza i niemal wpadła na idącego przed nią człowieczka.

Kupiec Olanek zerknął przez ramię i bez uśmiechu skinął głową.

- Mendoza - mruknął. - Jak zwykle punktualna.

Mówił w języku handlowym, dziwacznie akcentując słowa.

- Dziękuję panu - odpowiedziała i poszli dalej. Priscilla szła teraz wolniej, żeby Kupiec mógł jej dotrzymać kroku. Jakoś nigdy nie przyszło jej do głowy, by mu powiedzieć, że trochę zna liadeński. Popatrzyła na niego z ukosa. O humorach Kupca krążyły już na całym „Daxflanie” legendy. Dzisiaj wydawał się tak samo naburmuszony jak zwykle.

- Pan też schodzi ze statku? - zapytała z należnym szacunkiem.

- Pewnie, że schodzę. Inaczej by mnie tu nie było.

Starała się nie zwracać uwagi na jego opryskliwość.

- Zaszła jakaś zmiana w rozkładzie zajęć? - brnęła dalej. - Z moich danych wynika, że Jankalim to jedynie niewielki punkt przeładunkowy. Jeżeli mamy zabrać coś większego...

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin