Przez kuchnie i od frontu A5.pdf
(
1136 KB
)
Pobierz
Mira Michałowska
Przez kuchnię i od frontu
Rok pierwszego wydania: 1988
„Podobno nie żyje się samym chlebem, ale bez chleba też żyć
się nie da. Jemy, żeby żyć, czy żyjemy, żeby jeść? Takich
komunałów mogłabym namnożyć mnóstwo. Wystarczyłoby
sięgnąć na półkę z grubymi księgami przysłów czy cytat. Gdybym
miała na to ochotę. Ale jej nie miałam. Ochotę miałam wyłącznie
na powrót do wspólnych posiłków w towarzystwie czasami
przyjaciół, czasami przygodnych znajomych, często dzieci,
rzadziej psów, które to posiłki prowadziły do czegoś lub służyły
czemuś poza trawieniem. I do przyjrzenia się bliżej różnym
substancjom, które bardziej lub mniej bezmyślnie, z większym lub
mniejszym apetytem ładujemy do naszych organizmów. I do
zbadania wielu legend i przesądów z tymi substancjami
związanych. I wiem, że bynajmniej nie wyczerpałam tematu.
I mam nadzieję, że nie wyczerpię moich czytelników. No i że
nikomu nie zepsuję apetytu. Na nic”.
-2-
Zakąska.
Pisałam to na wielkim luzie. Takie skojarzenia na temat
wszystkiego, co się łączy ze sprawami jedzenia i kuchni. Z czyjego
poduszczenia powiem na deser.
Podobno nie żyje się samym chlebem, ale bez chleba też żyć się
nie da. Jemy, żeby żyć, czy żyjemy, żeby jeść? Takich komunałów
mogłabym namnożyć mnóstwo. Wystarczyłoby sięgnąć na półkę z
grubymi księgami przysłów czy cytat. Gdybym miała na to ochotę.
Ale jej nie miałam. Ochotę miałam wyłącznie na powrót do
wspólnych posiłków w towarzystwie czasami przyjaciół, czasami
przygodnych znajomych, często dzieci, rzadziej psów, które to
posiłki prowadziły do czegoś lub służyły czemuś poza trawieniem.
I do przyjrzenia się bliżej różnym substancjom, które bardziej lub
mniej bezmyślnie, z większym lub mniejszym apetytem ładujemy
do naszych organizmów. I do zbadania wielu legend i przesądów z
tymi substancjami związanych. I wiem, że bynajmniej nie
wyczerpałam tematu. I mam nadzieję, że nie wyczerpię moich
czytelników. No i że nikomu nie zepsuję apetytu. Na nic.
A tak w ogóle to na zakąskę proponuję śledzia w śmietanie.
-3-
Rozdział I.
O przepisach kulinarnych, o lekcji obchodzenia
się z homarem, o tym, dlaczego jest dobrze, jeżeli
na spektakl sprzedano sześć biletów, o operach
mydlanych, o tym, dlaczego trzeba chwalić
artystów, i o psie, który odmówił powrotu.
Zbieram i przez całe życie zbierałam przepisy kulinarne, ale
niezmiernie rzadko robiłam z nich użytek, gotuję raczej z głowy,
czyli z niczego. Mam jednak sporą kolekcję książek kucharskich
w trzech językach, z których niemal nigdy nie korzystam, ale
które czytam czasem do poduszki, tak jak inni ludzie czytają
kryminały. Może dlatego, że wątki tych książek są zwięzłe, pełne
treści, konkretne i pobudzające wyobraźnię. Zawsze lubiłam
krótkie formy. Najkrótszy przepis otrzymałam w czasie wojny od
pewnej kucharki w Casablance.
Znalazłam się tam latem czterdziestego roku po upadku Francji,
gdzie zastała mnie wojna. Dotarłszy do Bayonne, wraz z grupą
przyjaciół dostałam się na francuski statek handlowy, którego
kapitan postanowił wypłynąć do Afryki w błędnym przekonaniu,
że francuska Afryka Północna nie podda się, lecz, przeciwnie,
stanie się ostoją oporu antyhitlerowskiego, gdzie będą się mogli
gromadzić ludzie i okręty, jedni i drugie gotowi dalej walczyć. To
okazało się oczywiście błędem. Bez specjalnego nacisku
francuskiego władze Maroka opowiedziały się po stronie generała
Petaina i kiedy nasz stateczek z pokładem wypełnionym
uchodźcami dotarł do wód terytorialnych Afryki, okazało się, że
w Casablance jest już niemiecka komisja i że o żadnych tam
dalszych walkach mowy nie ma.
-4-
Zatrzymano nas na granicy tych terytorialnych wód i tam
staliśmy przez kilka dni. Był lipiec, upał potężny, słońce lało się z
nieba, wodę pitną racjonowano, a zapasy jedzenia właśnie się
wyczerpały. Przez całą podróż, która trwała pięć dni, każdy karmił
się tym, co ze sobą zabrał, albo tym, co udało mu się odkupić od
marynarzy.
W drugim dniu naszego postoju zjawiły się dokoła naszego
statku łodzie rybackie pełne świeżo złowionych i ugotowanych, a
więc jaskrawoczerwonych homarów. Wszyscy rzucili się do burt,
rozpoczął się szybki, radosny handel. Któryś z moich towarzyszy
podróży kupił kilka homarów i położył jednego przede mną na
skrawku starej gazety. Siedziałam ze skrzyżowanymi nogami na
deskach pokładu i z nieufnością spoglądałam na wielkiego raka.
Patrzył na mnie wyłupiastymi, jakby szklanymi oczkami. Nie
podobał mi się. Ale byłam potężnie głodna, więc otworzywszy
scyzoryk (od najmłodszych lat zawsze mam w torebce taki mały
składany), chwyciłam zwierzaka za łeb i już chciałam go
przekroić, kiedy siedzący opodal Francuz, nie ogolony, nie
domyty jak my wszyscy pan w średnim wieku, krzyknął wielkim
głosem „stop” i rzucił się w moją stronę. Wyjąwszy mi
energicznym ruchem scyzoryk z ręki zręcznie przekroił homara.
Jego rodacy zwrócili na mnie oczy. Patrzyli na mnie z pogardą
zmieszaną z politowaniem.
- Mademoiselle - powiedział nie ogolony Francuz, zwracając mi
scyzoryk - proszę to sobie zapamiętać. Homara nie kroi się nigdy,
ale to nigdy wszerz, zawsze wzdłuż, zawsze!
Skłonił się i wrócił na swoje miejsce na deskach pokładu, gdzie
czekał na niego jego homar, także ułożony na stronicy starego
numeru jakiejś gazety, na której widniał nagłówek
Niemcy
przerwali Linię Maginota.
Wydłubując białe mięso ze skorupy
pomyślałam sobie, że rzadko zdarzają się człowiekowi sytuacje
bardziej surrealistyczne. Oto siedzimy, banda oberwańców, ludzi,
-5-
Plik z chomika:
entlik
Inne pliki z tego folderu:
Pkf A5.7z
(1058 KB)
Przez kuchnie i od frontu A5.doc
(913 KB)
Przez kuchnie i od frontu A5.pdf
(1136 KB)
Inne foldery tego chomika:
Ma as Sa rah
Ma leszka Andrzej
Maas Sharon
MacApp Colin
Macaulay Rose
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin