Katolicka mafia A5.doc

(1845 KB) Pobierz
Katolicka mafia




Matthias Mettner

Katolicka mafia

 

Przekład Barbara Ostrowska

Tytuł oryginału - Die katholische Mafia

Wydanie oryginalne 1993

Wydanie polskie 1995

 

Pod pozorem wyjątkowej religijności i rzekomej wierności wobec hierarchii kościelnej i tradycji tajne stowarzyszenia w rodzaju Opus Dei rozmyślnie rozpowszechniają fałszywe informacje na temat swoich zamiarów i działań. Są nieposkromione w swej żądzy władzy, aprobowane i wspierane przez Kurię Rzymską, bezwzględne w swej polityce personalnej i finansowej, mają wpływ na obsadzanie kluczowych stanowisk i mianowanie biskupów - z fatalnym skutkiem dla wiernych, coraz gwałtownej przeciw temu protestujących.

Obiecują pewność w czasach coraz mniej pewnych, propagują przedmodernistyczne widzenie świata i wtrącają Kościół w kulturalne getto.

Zasobne w pokaźne środki finansowe i cieszące się poparciem przedsiębiorców i menedżerów, wzrastają po cichu trudne do skontrolowania, potężne instytucje, wszystkie bez wyjątku zdradzające oznaki działania według systemu mafijnego. Pod płaszczykiem działalności apostolskiej tajne stowarzyszenia wprowadzają swój własny urząd nauczycielski, w coraz większym stopniu determinują i tak już wsteczny kurs katolicyzmu nie wzdragając się nawet przed pełnym pogardy dla człowieka handlem duszami.


Spis treści:

Przedmowa.              4

Wprowadzenie, czyli „Cosa Nostra”.              6

CZĘŚĆ I. Dojście do władzy.              31

Rozdział 1. Usankcjonowanie religijne podejrzanej władzy.              31

Rozdział 2. W natarciu.              52

Rozdział 3. „Skradzione” dzieci.              69

Rozdział 4. Elity na celowniku.              80

Rozdział 5. Bogotański komputer śmierci.              91

CZĘŚĆ II. Maski mafii..              123

Rozdział 1. Mentalność i „ogólne warunki umowy”.              123

Rozdział 2. Zacni panowie są bardzo tajemniczy.              136

Rozdział 3. Pod płaszczykiem grzeczności i ubóstwa.              151

Rozdział 4. Psia pokora.              164

Rozdział 5. Gdy ręka rękę myje.              175

Rozdział 6 - Czarne pieniądze „Octopus Dei”.              191

CZĘŚĆ III. Religijny supermarket.              203

Rozdział 1. Popyt i podaż.              203

Rozdział 2. Fundamentalistyczna oferta zbawienia.              218

Rozdział 3. Tęsknota do nawrócenia.              229

Rozdział 4. „Wykastrowana” ewangelia.              241

Rozdział 5. Niebezpieczeństwo zagrażające od środka.              250

CZĘŚĆ IV. Zorganizowany lęk przed życiem.              260

Rozdział 1. W kleszczach totalitaryzmu.              260

Rozdział 2. Poławiacze dusz i łowcy ludzi.              265

Rozdział 3. Obsesja męczeństwa i poczucie przynależności do elity.              273

Rozdział 4. Przymus dziecięcej wiary.              283

Rozdział 5. Metodyka ujarzmiania.              294

Rozdział 6. Płciowy apartheid.              310

Rozdział 7. Umartwianie grzesznego ciała.              319

Rozdział 8. Biada temu, kto chce odejść.              327

EPILOG. Życie jest gdzie indziej.              337


Przedmowa.

Kościół po prostu nie może inaczej, jak tylko być reakcyjny; Kościół po prostu nie może inaczej, jak tylko stać po stronie rządzących; (...) Kościół po prostu nie może inaczej, jak tylko popierać społeczeństwa hierarchiczne, w których porządku pilnuje klasa rządząca; Kościół po prostu nie może inaczej, jak tylko żywić odrazę do choćby najbardziej nieśmiałych przejawów niezależnego myślenia; (...) Kościół po prostu nie może inaczej, jak tylko działać w całkowitym oderwaniu od nauki ewangelii; Kościół po prostu nie może inaczej, jak tylko czysto formalnie powoływać się na Boga we wszystkich swoich decyzjach praktycznych, często zapominając nawet i o tym” - powiedział Pier Paolo Pasolini po przeczytaniu dwudziestu kilku „typowych” orzeczeń Roty Rzymskiej, jednego z trzech trybunałów watykańskich.

Myli się jednak Pasolini, autor przejmującej ekranizacji „Ewangelii wg św. Mateusza”: otóż Kościół może zupełnie inaczej! Kościół może odnosić się do władzy krytycznie, może działać w duchu ewangelii sprawiedliwości, zbawienia i wyzwolenia, może się nawrócić na myślenie kategoriami praw człowieka. Wystarczy przypomnieć choćby o profetycznej krytyce, jakiej kobiety i mężczyźni Kościoła pierwotnego poddawali despotyczne rządy cesarstwa rzymskiego, o „ruchach ubogich” w średniowieczu, o reformacyjnych ruchach odnowy, o religijno-społecznym ruchu robotniczym, o siłach antyfaszystowskich i o pacyfistach chrześcijańskich, o sprzeciwie Kościoła wobec rasistowskiego reżimu Afryki Południowej, o solidarności Kościołów wyzwolenia z ubogimi w krajach Ameryki Łacińskiej, Afryki i Azji, o Kościele kobiet itd.

Pamięć tych dobrych tradycji nie uchroni jednak Czytelnika niniejszej książki przed pokusą podzielenia opinii Pasoliniego. Uważam tę książkę za przykrą, lecz konieczną. Jest to jakby szkic do kościelnego koszmaru. Dla mnie jednak decydujące znaczenie ma ujawnienie mechanizmów i powiązań, które w sensie dosłownym są „zagrożeniem dla życia”. Aby móc domagać się tego, co sprzyja życiu i właśnie to rozwijać, trzeba przede wszystkim wiedzieć, przeciwko czemu się jest czy też być powinno. Skromne wskazówki w tym kierunku staram się zamieścić nie tylko w „Epilogu”.

Są takie artykuły i książki, które się pisze chętnie. Tę książkę pisałem niechętnie, niekiedy ze wstrętem. Raz po raz przypominałem sobie dewizę mojej rodziny: „Robimy to, co porządni ludzie robić powinni”. Skoro mam coś do powiedzenia, to muszę to powiedzieć; w końcu chodzi też o elementarną przyzwoitość. Nikt nie pisze książki sam. Każda książka czerpie z poszukiwań, analiz i tez innych autorów. Chciałbym im w tym miejscu serdecznie podziękować.

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że mojej żonie byłoby przyjemniej, gdybym napisał książkę o Pieśni nad Pieśniami czy też o świętach i uroczystościach żydowskich i chrześcijańskich. Ale jak wiadomo, na wszystko przychodzi czas. „Piekło i niebo” to zabawa, do której nieraz wciągały mnie dzieci - nie będę ukrywał, że pisząc o „katolickiej mafii” zacząłem patrzeć na tę grę inaczej.

 

Matthias Mettner

Wczesnym latem 1993 roku


KATOLICKA MAFIA

Wprowadzenie, czyli „Cosa Nostra”.

Pod sztandarami świętego bezwstydu.

Są potężne. Totalitarne ugrupowania i tajne stowarzyszenia w Kościele rzymskokatolickim, pchane do działania elitarnym obłędem posłannictwa bożego i obsesyjną żądzą panowania, rozporządzające ogromnymi zasobami finansowymi, z wielką sympatią aprobowane i wspierane przez najwyższych reprezentantów męskiej hierarchii klerykalnej, sięgają po władzę. Już dawno zdobyły i obsadziły ważne ośrodki tej władzy i kluczowe stanowiska kościelne zarówno w Watykanie, jak i w diecezjach. W cieplarnianym klimacie klerykalnej mentalności i lękliwego samoutwierdzania się, w sprzyjających warunkach centralistyczno-hierarchicznej struktury Kościoła, ruszyły do ofensywy pod sztandarami „świętego bezwstydu” i „świętego przymusu”[1], pełne impertynenckiej pogardy dla ludzi, nietolerancyjne i agresywne. Kierują się tym, co otwarcie głosił założyciel Opus Dei: „Kompromisowa ustępliwość oznacza niewątpliwie brak zasad”.[2]

Już dawno temu stały się decydującym czynnikiem władzy. Przoduje wśród nich Opus Dei[3], które doszło do finansowej potęgi i rozrosło się liczebnie za czasów faszystowskich rządów w Hiszpanii. Przez długi czas traktowane lekceważąco jako pozbawione wpływów ugrupowanie sekciarskie, w sposób niemal niepostrzeżony dla ogółu zbliżało się z roku na rok coraz bardziej do swego głównego celu: przejęcia kontroli nad Kurią Rzymską, czyli aparatem władzy religijnej Kościoła katolickiego. Członkowie, zwolennicy i sympatycy Opus Dei stanowią dziś pokaźny potencjał usłużnej inteligencji. Wewnętrzna struktura Dzieła Bożego jest patriarchalna, autorytarna i quasi-militarna. Kierownictwo wymaga od członków bezwzględnego oddania, które nie dopuszcza ani wątpliwości, ani nieufności, nie toleruje najmniejszej krytyki, a wszystkich mężczyzn i wszystkie kobiety w tej organizacji - w Hiszpanii, gdzie powstała, określanej jako Obra i „święta mafia” - łączy w zdyscyplinowany „oddział operacyjny”.

Widomym punktem kulminacyjnym ofensywy wewnątrzkościelnej Opus Dei stała się beatyfikacja jego założyciela, Josemarii Escrivy de Balaguera, dokonana 17 maja 1992 roku przez papieża Jana Pawła II. „Wyniesienie” Escrivy „na ołtarze”, jak się to określa w terminologii rzymskokatolickiej, stanowi arcydoniosłą decyzję w polityce Kościoła. Dlaczego bezprecedensowo szybką i tajemniczą procedurę zastosowano do beatyfikacji właśnie Escrivy, a nie papieża II Soboru Watykańskiego, Jana XXIII? Papieża, któremu wprawdzie nie starczyło czasu, żeby zreformować autorytarno-hierarchiczne i antydemokratyczne struktury Kościoła, ale który chciał zaryzykować „skok naprzód” i wyraźnie się dystansował od dogmatu o nieomylności urzędu papieskiego i od roszczenia do wyłączności, według którego poza Kościołem katolickim nie ma zbawienia? Męża Kościoła, który wobec rozmaitości ludzkich modeli życia, kultur i religii z respektem odnosił się do suwerenności sumienia jednostki? Człowieka, który nie cenił skuteczności terroru psychicznego elitarnych grup nacisku ani brutalności „pokuty milczenia”, znamionującej pogardę dla języka i człowieka, lecz polegał na sile słowa i zdolności człowieka do poszanowania godności, potrzeb życiowych i praw innych ludzi? Ten papież nie perorował abstrakcyjnie o „cywilizacji miłości”, lecz chciał ponownego zwrócenia się Kościoła ku konkretnemu człowiekowi, ku jego lękom, cierpieniom i pragnieniom życiowym, jego tęsknocie do zbawienia, wyzwolenia i pocieszenia w trudnej sytuacji społecznej i psychicznej, w przemocy i w ucisku. On poważnie traktował tę starą księgę, krytycznie odnoszącą się do władzy, księgę opowiadającą o Bogu, który w swoim synu Jezusie Chrystusie bezpośrednio utożsamia się z ubogimi, spragnionymi, głodnymi, chorymi i przybyszami (Mt 25, 31-46). Jan XXIII rozumiał, że ewangelia zamieni się w ideologię władzy, jeśli pierwszym przykazaniem Kościoła będzie ugruntowywanie swoich własnych przywilejów, swoich stref wpływów i swojego własnego systemu. Odrzucał Kościół jako społeczność zamkniętą i odrzucał konfesjonalistyczne zawężanie katolicyzmu, tak jak odrzucał dominację chrześcijaństwa rzymskiego i eurocentrycznego.

Wielkie znaczenie, jakie papież Jan Paweł II przykłada do kultu świętych i - co się z tym wiąże - do beatyfikowania i kanonizowania ludzi Kościoła, nie pozostawia wątpliwości co do tego, że zwierzchnik Kościoła, „namiestnik Chrystusa”, pochwala życie i dzieło Josemarii Escrivy de Balaguera jako zachętę, wskazówkę i miarę, którą dziś powinno się mierzyć prawdziwe chrześcijaństwo. Praktyka beatyfikacyjna i kanonizacyjna odzwierciedla na ogół stosunki panujące w Kościele. Przede wszystkim jednak ujawnia samorozumienie oraz religijny i społeczno-polityczny kurs, jaki najwyższe władze Kościoła obrały na przyszłość. W oczach obserwatorów beatyfikacja Escrivy oznacza poparcie i usankcjonowanie religijne „podejrzanej i niejasnej władzy w Kościele”.

 

Fundamentalizm ex cathedra.

Beatyfikacja Escrivy jeszcze raz potwierdza słuszność trzeźwej oceny, sformułowanej przez rzymskokatolickiego znawcę prawa kanonicznego Knuta Walfa: „Istnieją zgodności płynące z duszy i z serca między obecnym zwierzchnictwem Kościoła katolickiego a nurtami fundamentalistycznymi”.[4] Od czasu pontyfikatu Jana Pawła II ugrupowania fundamentalistyczne najwyraźniej nie muszą same podejmować działań w wielu sprawach. Ich interesami zajęło się zwierzchnictwo Kościoła.

Rację mają obserwatorzy Kościoła, kiedy mówią o nowej fazie „oficjalnego fundamentalizmu”, fundamentalizmu ex cathedra - porównywalnego ze zwalczaniem tak zwanego „modernizmu” na przełomie wieków, w którym Kuria Rzymska upatrywała „siedliska wszelkich herezji”. O rzeczywistym istnieniu fundamentalizmu ex cathedra w dzisiejszych czasach świadczą najdobitniej takie przykłady, jak papieska polityka personalna w obsadzaniu urzędów biskupich (mianuje się albo fundamentalistów, albo sympatyków fundamentalizmu), dyscyplinowanie kleru, zwalczanie krytycznie nastawionych i „odstępczych” teologów płci obojga, ciągłe deprecjonowanie i dyskryminacja kobiet, pogłębiony centralizm, powrót do eurocentryzmu, zakaz tak zwanych „eksperymentów liturgicznych”, uniformizacja nauki kościelnej nie uwzględniająca jakichkolwiek odmienności kulturowych (wystarczy wspomnieć choćby o nowym „powszechnym” katechizmie) czy też lekceważenie skromnych elementów kultury prawnej w razie konfliktów wewnątrzkościelnych. Już od dawna nie są to tylko mgliste przypuszczenia i podejrzenia, lecz fakty z życia realnie istniejącego, „empirycznego” Kościoła, które można poprzeć licznymi dowodami.

Sprzeciw i opór „ludu Kościoła” najwyraźniej do niczego nie prowadzi, to znaczy - albo jest przez Kurię Rzymską ignorowany, albo w wielu wypadkach kończy się zastosowaniem sankcji dyscyplinarnych wobec pracowników Kościoła. Osoby nastawione krytycznie, o otwartych umysłach, pozbawia się prawa głosu, spycha na margines i eliminuje. Wobec pracowników Kościoła nadal obowiązuje metoda selekcji negatywnej.

Tymczasem niczym ośmiornica rozrasta się „Octopus Dei”. Dzieło Boże oraz inne ugrupowania o zachowawczych tendencjach politycznych i teologicznych stanowią wielką fundamentalistyczną pokusę dla Kościoła katolickiego. Od kilkudziesięciu lat takie organizacje jak Opus Dei próbowały się zbliżyć do kolejnych pontifexów, oferując usługi „oddziału operacyjnego” o najsurowszej dyscyplinie i zasobnej kasie. Za Jana Pawła II nastały dla nich najwyraźniej dobre czasy. Wydaje się, że Kuria Rzymska w coraz większym stopniu traktuje ugrupowania typu fundamentalistycznego jako model dla całego Kościoła. Obecny papież nie skrywa sympatii do Opus Dei i podobnych ugrupowań integrystycznych, których wspólnym wyróżnikiem są tendencje totalitarne, zawłaszczające.

 

Fundamentalizm „twardy” i „miękki”.

Nazwy i szyldy firmowe ugrupowań należących do nomenklatury fundamentalizmu „katolickiego” - mniej uzurpatorskie niż w wypadku Opus Dei - brzmią miło, a mówią niewiele. Oto niektóre z nich: Comunione e Liberazione, Opus Angelorum, Pro Ecclesia, Neokatechumenat, Focolari - Dzieło Maryi, Ruch Szensztacki, Legion Marii, Pro Occidente, Austria Catholica itd.

Nie należy też zapominać o ruchu związanym z arcybiskupem Marcelem Lefebvre. Gdy Lefebvre w 1988 roku z powodu podeszłego wieku udzielił bez zgody papieża trzem księżom święceń biskupich, został „automatycznie” ekskomunikowany. W ten sposób dokonało się oderwanie tego ruchu od Kościoła rzymskokatolickiego. Zanim jednak doszło do rozłamu, Watykan w sposób nieznośny próbował zjednać sobie Lefebvre'a, godząc się na daleko idące ustępstwa wobec roszczeń jego reakcyjnego ugrupowania do sprawowania władzy wewnątrz Kościoła.

Wszystkie te grupy, stowarzyszenia i związki cechuje fundamentalizm - „twardy” lub „miękki”. Za rozmaitymi nazwami, kulisami i maskami kryje się zawsze ta sama fundamentalistyczna mentalność i reakcyjno-konserwatywna umysłowość. Ich fundamentalizm różni się jedynie stopniem nasilenia, a nie istotą rzeczy.

Należy też zauważyć, że stan świadomości i klimat w Kościele katolickim, aż po końcową fazę pontyfikatu Piusa XII (1939-1958), były tak bardzo antydemokratyczne i politycznie reakcyjne, że myśl fundamentalistyczna stanowiła zjawisko wszechobecne, a nie wyjątkowe. Dzisiaj coraz więcej katolików zadaje sobie pytanie, czy z historycznego punktu widzenia to wewnątrzkościelne i społeczne otwarcie, jakie nastąpiło po Soborze Watykańskim II, nie było jedynie krótkim intermezzem, swego rodzaju „rzymską wiosną” dla władz Kościoła katolickiego w Rzymie, które teraz sięgają po wszelkie dostępne środki władzy, żeby przywrócić stan poprzedni.

W analizie fundamentalizmu katolickiego należy też wziąć pod uwagę fakt, że pojęcie „fundamentalizmu” w obecnym społeczno-politycznym znaczeniu[5] dawniej nie funkcjonowało i nie można się było nim posłużyć. W polemikach katolickich długo używano pojęcia „integryzmu”, które w gruncie rzeczy jest równoznaczne z „fundamentalizmem”. W dalszym ciągu tej książki wymienię i opiszę główne cechy fundamentalizmu i integryzmu.

Ugrupowania i organizacje fundamentalistyczne, które można dziś spotkać w Kościele, stanowią w dużej mierze bezpośrednią lub pośrednią kontynuację wcześniejszych fenomenów tego rodzaju, jak na przykład jednoznacznie faszystowskiej Action Frangaise.

Ukochanymi dziećmi papieża są Opus Dei i Comunione e Liberazione[6]. Między Opus Dei a wszystkimi innymi ugrupowaniami twardego czy łagodnego fundamentalizmu zachodzi zasadnicza różnica, której oficjalnie się zaprzecza: otóż Dzieło Boże kanonicznie podlega bezpośrednio papieżowi. Podczas gdy inne kościelno-religijne grupy nacisku wplecione są w struktury hierarchiczne Kościoła rzymskokatolickiego i podlegają kontroli lokalnych biskupów, Opus Dei może działać w skali światowej i wielonarodowej bez względu na ograniczenia regionalne czy krajowe.

W 1982 roku po raz pierwszy i jak dotąd jedyny wprowadzono kanonicznie status prałatury personalnej - „skrojony na miarę” Opus Dei. „Prałatura Świętego Krzyża i Opus Dei”, bo tak brzmi jej pełna nazwa, ma strukturę analogiczną do struktury diecezji, biskupstwa. W rzeczywistości prałatura personalna stanowi biskupstwo oparte o zasadę personalną, a nie terytorialną.

Krajowe Konferencje Episkopatów i poszczególni biskupi dostrzegają ostatnio coraz więcej oznak tego, że Watykan posługuje się Opus Dei jako instancją nadzorczą i kontrolną, jako bezpośrednim instrumentem dyscyplinującym, dławiącym już w zarodku krajowe czy regionalne formy praktyki kościelnej odbiegające od linii wytyczonej w Rzymie. „Boimy się ich i mamy przed nimi na baczności” - to zdanie często słyszałem podczas moich badań prowadzonych w środowisku klerykalno-kościelnym.

Według danych Opus Dei, prałatura działa na pięciu kontynentach. Liczy obecnie prawie 80 tyś. członków w 87 krajach. Liczba księży wynosi -jak podaje Biuro Informacyjne Prałatury Opus Dei w Szwajcarii[7] - w skali globalnej ponad 1400. Chociaż Dzieło Boże niestrudzenie prezentuje się jako „organizacja laicka”, jego wewnętrzna struktura jednoznacznie zdominowana jest przez kler. Wszystkie ważne kompetencje decydenckie i czołowe stanowiska są w gestii duchownych.

 

„Do czego potrzebna wam władza?”.

Szwajcarski teolog, kardynał Hans Urs von Balthasar - sam konserwatysta pozostający poza wszelkimi podejrzeniami o teologiczny progresizm - w 1988 roku, na kilka miesięcy przed śmiercią, zwrócił się do Opus Dei z „pokojowymi zapytaniami”. Dostrzegł on w Opus Dei „najsilniejsze integrystyczne ognisko władzy w Kościele”. Odpowiedzi na następujące pytanie Dzieło Boże nie udzieliło po dziś dzień:

„Drodzy Bracia i Przyjaciele z Opus Dei! (...) Temu, że posiadacie wielką władzę, dużo pieniędzy, liczne stanowiska w polityce i kulturze, że najwyraźniej dążycie do obejmowania stanowisk kluczowych, które pozwalają sprawować kontrolę nad wieloma sprawami dziejącymi się na świecie i w Kościele, a tym samym rządzić nimi według własnych planów, że stosujecie mądrą, dyskretną taktykę w celu osiągnięcia tych stanowisk jak najszybciej i bez rozgłosu - temu nie można nic zarzucić. Władza sama w sobie nie jest niczym złym. Najważniejsze, decydujące pytanie brzmi: Po co wam ona? Co z nią zrobicie? Jakiego ducha macie zamiar szerzyć za pomocą tych środków?”[8]

Już samo pytanie o władzę w społeczeństwie gremium kierujące Opus Dei odrzuca jako oszczercze. Z oficjalnych oświadczeń i autoprezentacji wyłania się promienny obraz Opus Dei jako stowarzyszenia wyłącznie religijnego: „Cel i środki Opus Dei [są] całkowicie i wyłącznie rodzaju nadnaturalnego, duchowego i apostolskiego”[9], stwierdził Josemaria Escriva. Opus Dei dąży wyłącznie do „uświęcenia życia codziennego i pracy” wierzących katolików. Opus Dei nie ma żadnych „świeckich”, politycznych ambicji - powtarzają uparcie, wbrew oczywistym faktom, rzecznicy ideologii Opus Dei zacytowaną powyżej „zasadę” Escrivy.

Fakty i wyniki dziennikarskich poszukiwań albo są ignorowane, albo odrzucane jako oszczerstwa. Hans Urs von Balthasar dobrze wiedział, o czym mówi. Znał agresywną, a zarazem dyskretną strategię władzy Opus Dei. Polityczne sukcesy Dzieła aż nazbyt rzucały się w oczy.

 

Urosłe w siłę w faszystowskiej Hiszpanii.

Od samego początku Opus Dei, założone w 1928 roku, skupiało się w macierzystej Hiszpanii na rekrutacji elit intelektualnych, a za faszystowskiego reżimu Franco, stało się „najbardziej wpływowym ruchem kolaboracjonistycznym w obrębie Kościoła”.[10] To „stowarzyszenie wierzących, zmierzających do doskonałości ewangelicznej” i żyjących w poczuciu „pobożnego, intymnego związku z Bogiem” - jak głosi oficjalna ideologia Opus Dei - co najmniej od początków lat pięćdziesiątych obsadzało swoimi członkami i sympatykami aparat państwowy i ważne instytucje społeczne w Hiszpanii. Kariera członków tajnego Dzieła niemal we wszystkich ważnych resortach finansowych i polityczno-gospodarczych, a tym samym wzrost potęgi Opus Dei w następnych latach, zapierały dech. Bywało, że w rządzie caudilla Francisca Franco aż dziesięciu ministrów wywodziło się z Opus Dei. Zaiste „nadnaturalne”, „duchowe” i „apostolskie” było to dzieło.

 

Opus Dei jako model.

Wiele wskazuje na to, że najwyższe władze rzymskokatolickie - papież i Kuria - uważają Opus Dei za rozwiązanie modelowe dla całego Kościoła. Dzieło Boże zdaje się wytyczać kierunek, w którym powinien pójść Kościół, zachowując stosowny dystans. Mimo wszystkich swych podejrzanych praktyk Opus Dei urasta w oczach wielu mężów Kościoła rzymskiego, zagrożonego utratą władzy, do rangi ostatniego bastionu i obietnicy przetrwania. Ten scenariusz przyszłości trzeba jednak traktować już tylko jako ostatni zryw zorganizowanej religii i instytucji znajdującej się w stanie rozkładu.

Uważam Opus Dei i inne fundamentalistyczne ugrupowania w Kościele za dramatyczne symptomy choroby. Dzieło Boże, które samo siebie uważa za „wielką zbawczą interwencję boskiego lekarza”, uosabia w moich oczach wszystkie te niechlubne tradycje w historii Kościoła, które w swej istocie odnoszą się z pogardą do człowieka i które z dziejów Kościoła uczyniły dzieje zbrodni.

W Opus Dei niczym w lustrzanym odbiciu mógłby Kościół ujrzeć przyczynę, dla której żydowska sekta pierwotnego chrześcijaństwa jako religii wyzyskiwanych i ubogich, rządzonych i poniżonych rozwinęła się w system rzymskokatolicki. W jedynej w swoim rodzaju kontynuacji doświadczeń w historii Kościoła, Opus Dei zgromadziło w swojej strukturze i ideologii i doprowadziło poniekąd do perfekcji najrozmaitsze praktyki sprawowania władzy, metody ujarzmiania ludzi, internalizacji przymusu religijnego, technicznej modernizacji instytucjonalnych środków władzy. Pod tym względem Opus Dei bynajmniej nie jest tradycjonalistyczne, lecz w najwyższym stopniu nowoczesne. Nie uprzedzając rezultatów analiz przeprowadzonych w dalszej części niniejszego opracowania, chciałbym wymienić w tym miejscu w sposób wybiórczy i odpowiednio wyjaskrawiony istotne cechy charakterystyczne, które dostrzegam w Opus Dei. Łączy ono w sobie doskonale się wzajemnie uzupełniające cechy, elementy strukturalne i metody działania sekt i mafii, którymi zajmuję się w tej książce. Stanowi ona zarazem szkic z dziedziny psychologii społecznej, ukazujący mentalność fundamentalistyczną w jej skrajnej pseudochrześcijańskiej postaci. W tej chwili nie przeprowadzam jeszcze dowodu, lecz tylko wymieniam fakty. A oto niektóre z nich:

 

* W swojej encyklice z 15 sierpnia 1864 roku papież Pius IX stwierdza: „Niesmaczne i fałszywe nauki czy głupstwa wygłaszane w obronie wolności sumienia są niezwykle szkodliwym błędem - zarazą, której bardziej niż czegokolwiek innego należy się w państwie obawiać”.[11] Analizując pisma Opus Dei, zarówno wydawane do użytku wewnętrznego, jak i dla szerszego ogółu, nigdzie nie natrafiłem choćby na ślad tego, że należy respektować sumienie jako podstawowe prawo jednostki. Przeciwnie, z cytatem z Piusa IX Opus Dei pewnie by się zgodziło. Dla mnie jest w ogóle sprawą alarmującą, że w swoich pismach i zbiorze zasad Opus Dei nie wspomina o prawach konstytucyjnych i prawach człowieka.

* Za błyszczącą religijną fasadą, jaką prezentuje Opus Dei, dostrzegam tylko wiarę we władzę i w pieniądze. Kto po „religijnej księdze budującej” zatytułowanej Droga autorstwa Escrivy, założyciela Opus Dei, oczekuje głębi duchowej, ten się przekona, że jest to „zbiór szorstkich, ostrych rozkazów marszowych”.

* Opus Dei wymusza tryb życia z gruntu wrogi cielesności i ujarzmiający płeć. Stworzyło ono system perfekcyjnego tłumienia potrzeb seksualnych. Członkowie Opus Dei maltretują swoje ciało niczym masochiści za pomocą rozmaitych „praktyk umartwiających” (biczowania, pasów pokutnych, spania na posadzce itp.). „Poczynisz tylko tyle postępów, ile gwałtu sobie zadasz!”, „Uświęcajmy cierpienie!”[12] - w tych maksymach wyraża się sposób życia okaleczający psychicznie i fizycznie.

* W wewnętrznej strukturze i ideologii Opus Dei wyraźnie mamy do czynienia z seksizmem. Seksizm - władza mężczyzn nad kobietami ze względu na płeć - przejawia się w upośledzaniu i dyskryminacji kobiet w Opus Dei. Funkcje kierownicze to „męska sprawa”. Rolę decydującą odgrywają księża. Sprzątanie, pranie i gotowanie - to najwyraźniej główne funkcje, jakie w domach Opus Dei wolno spełniać wyłącznie członkom płci żeńskiej. Opus Dei uosabia apoteozę dawnej kultowej dominacji mężczyzny. Piśmiennictwo i zbiór zasad Opus Dei pełne są dowodów męskiego szowinizmu, zwrotów z języka wojskowego i wojowniczych metafor. Nawet w architekturze siedzib Opus Dei (oddzielne klatki schodowe, zamknięte drzwi) przejawia się pewien rodzaj płciowego apartheidu, w którym psycho...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin