Milosc w pieciu smakach A5.doc

(1660 KB) Pobierz
Miłość w pięciu smakach




Ann Mah

Miłość w pięciu smakach

 

 

Tłumaczenie: Joanna Bogunia, Dawid Juraszek

Tytuł oryginału: Kitchen Chinese

Wydanie oryginalne 2010

Wydanie polskie: 2011

 

 

Isabelle, Amerykanka chińskiego pochodzenia, nagle traci wszystko. Zaprzepaszcza szansę na awans w poczytnym magazynie dla kobiet, a wymarzony mężczyzna stwierdza, że nie powinni traktować swojego związku zbyt poważnie. Ale dziewczyna się nie poddaje i postanawia odmienić swoje życie. Wyjeżdża więc do Chin, aby zamieszkać z dawno niewidzianą siostrą. Tam czeka ją nie tylko odkrywanie korzeni, lecz także ekscytujące zawodowe wyzwanie oraz... nowa miłość. To książka o jedzeniu, rodzinie i odnajdywaniu siebie.


Spis treści:

CZĘŚĆ PIERWSZA PÓŁNOC.              5

Kaczka po pekińsku.              5

Domowe jedzenie.              31

Uliczne jedzenie.              54

Hot pot              80

Lao Beijing              103

Shanxi.              139

Kuchnia cesarska.              170

CZĘŚĆ DRUGA POŁUDNIE.              203

Tajwan.              203

Syczuan.              234

Dim sum.              264

Yunnan.              288

Szanghaj.              311

CZĘŚĆ TRZECIA - ZACHÓD.              332

Xinjiang.              332

Fusion.              358

Podziękowania.              366

AUTORSKA KUCHNIA ANN MAH.              367

ROZMOWA Z AUTORKĄ.              376


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Moim rodzicom

 

 

 

 

 

 

 

 

Jeść dobrze znaczy żyć dobrze - przysłowie chińskie


CZĘŚĆ PIERWSZA PÓŁNOC.

Kaczka po pekińsku.

...tylko w Chinach, a przez długi czas jedynie w Pekinie, przyrządzano szczególną potrawę znaną jako beijing kaoya[1] (po chińsku), Peking duck (po angielsku) i canard lacque (po francusku), czyli kaczkę po pekińsku. [...] przyrządzony drób ma lśniącą, złocistą i przyjemnie chrupką skórkę oraz wilgotne soczyste mięso, a całość zniewalająco pachnie i pozbawiona jest zbędnego tłuszczu.

The Penguin Companion to Food

 

Mój pierwszy posiłek w Pekinie to pieczona kaczka, znana tutaj jako kaoya. Błyszczący brązowy ptak o chrupiącej skórce i rozpływającym się w ustach soczystym mięsie jest pokrojony zgodnie z tradycją na ponad sto plastrów. W milczeniu wypełniamy nimi naleśniki, maczając mięso i skórkę w ciemnym słono - słodkim sosie, dodajemy drobno pokrojoną szalotkę oraz ogórek i zwijamy całość niczym cygaro. Przyleciałam do Pekinu za ledwie dwie godziny temu i wciąż czuję w głowie efekt długiego lotu, ale zajadam, aż moje palce robią się tłuste, a dżinsy nieprzyjemnie ciasne. Kiedy naleśniki się kończą, jem samą kaczkę, zanurzając kawałki skóry w brązowym sosie i rozkoszując się jej sycącą chrupkością.

Claire - moja siostra - patrzy na mnie z drugiej strony stołu. Nie widziałyśmy się od prawie dwóch lat, ale jej brwi wciąż układają się w znajomy inteligentny łuk.

- Pycha - mówię, uśmiechem pokrywając nerwowość. - Prawie jak u mamy.

- Mama robi lepszą - odpowiada Claire.

Widzę jednak, że ręce drżą jej lekko, gdy zapala papierosa. Staram się nie patrzeć zbyt nachalnie na obce mi wydęcie warg, gdy wydmuchuje dym. Papierosy to u niej coś nowego, ale wszystko, co dotyczy mojej siostry, jest trochę inne.

Pochłaniam prawie całą kaczkę, rozkoszując się znajomym, przypominającym dziczyznę aromatem, przywołującym wspomnienia skrawków podkradanych matce z deski do krojenia. Pozostałe dania są dziwne i po skosztowaniu ignoruję kostki tofu zalegające w kałuży jaskrawoczerwonego oleju oraz talerz smażonej baraniny, od której dolatuje podejrzany zapach. Wokół mieszają się niezrozumiałe chińskie słowa, twarze nabierają rumieńców od piwa. Moja siostra, zawsze dbająca o linię, spokojnie pali papierosa za papierosem i patrzy, jak jem.

- Nie jesteś głodna? - pytam.

- Zjadłam duży lancz. - Odsuwa swój talerz. - Jak się czujesz po podróży? Powinnaś wziąć dziś przed snem melatoninę. A jeśli będzie bardzo źle, mam w apteczce Ambien. Podobno załogi samolotów biorą to między lotami. - Przeskakuje z tematu na temat, jakby chciała czegoś uniknąć.

- Tak, jestem śpiąca. - Próbuję stłumić ziewanie. - Ale jeszcze raz dziękuję, że mogę się u ciebie zatrzymać - mówię. Pod jej spojrzeniem czuję się nieswojo.

- Cieszę się, że przyjechałaś, mei. - Używa chińskiego słowa oznaczającego młodszą siostrę. W dzieciństwie nigdy tego nie robiłyśmy.

Po kolacji przechadzamy się labiryntem uliczek pośród hutongów, które tworzą stary Pekin. Ciepły, letni wieczór ma w sobie coś świątecznego - rodziny siedzą na zewnątrz, uciekając od duchoty maleńkich tradycyjnych domów z dziedzińcami. Mężczyźni ze spodniami podwiniętymi do kolan i podkoszulkami podciągniętymi tak, że ukazują zaokrąglone brzuchy, palą papierosy i odwracają się, patrząc groźnie za wysoką i szczupłą Claire. Rowery przemykają niebezpiecznie blisko przechodniów, a powietrze jest ciężkie od zapachów - czosnku, oleju oraz innych, nie tak miłych woni.

Pokonujemy wąskie uliczki. Nagle staroświecka wiejska atmosfera znika zduszona przepastną ulicą pełną rowerów i trąbiących samochodów. Claire zatrzymuje się w miejscu.

- Znajomi na mnie czekają - mówi - ale jeśli jesteś zbyt zmęczona... - Nie kończy zdania.

- Jestem wykończona, nie przejmuj się mną. Znajdę drogę do mieszkania.

- To twoja pierwsza noc - dodaje, myślami jakby będąc już gdzie indziej, a potem macha na taksówkę. Kiedy wsiadam, nachyla się nade mną i podaje kierowcy adres. Potem całuje mnie w policzek i zamyka drzwi. - Do jutra, Iz. Spij dobrze.

Kiedy taksówka odjeżdża, widzę, jak Claire, śmiejąc się, rozmawia przez komórkę, a jej twarz ożywia się i jaśnieje. Pamiętam z dzieciństwa te nagłe zmiany nastrojów oraz coś jeszcze: moja siostra zawsze nienawidziła kaczki po pekińsku.

Dlaczego przeprowadziłam się do Chin? Nie wiem tego do dziś - kiedy patrzę w przeszłość, wydaje mi się, że wszystko zaczęło się pewnego piątkowego wieczoru w Nowym Jorku. Była zima, a uczucie chłodu potęgował przenikający do szpiku kości wiatr.

Siedziałam przy kuchennym stole z przyjaciółmi, Julią i Andrew, popijając prosecco i patrząc, jak niebo przybiera kolor głębokiego, dającego nadzieję granatu, i zastanawiałam się, czy mogę winić ten zimowy wicher za zmrożenie mojego życia.

- Przechodzę chyba przedwczesny kryzys wieku ćwiartkowego - obwieściłam, odpychając od siebie miseczkę pistacji.

- Jesteś trochę za stara jak na kryzys wieku ćwiartkowego, chyba że planujesz dożyć 120 lat - powiedziała spokojnie Julia. Jako moja najlepsza przyjaciółka miała wyłączny przywilej komentowania faktu, że nieubłaganie zbliżałam się do trzydziestki.

- To przez pracę - wyjaśniłam ponuro. - Jak nie obsługuję kserokopiarki, to opiekuję się dziećmi. Dzisiaj skończyłam wreszcie kserowanie artykułów Niny z ostatnich sześciu miesięcy...

- Twojej szefowej? - przerwała Julia. - Dlaczego nie wysłałaś tego do punktu ksero?

- Nina powiedziała, że nikt mi nie dorównuje w sztuce kserowania. Podobno robię najlepsze kserówki w całej firmie.

- Musisz o tym wspomnieć przy kolejnej ocenie zawodowej. - Julia się uśmiechnęła.

- Tak czy owak - ciągnęłam - przytaszczyłam wszystko na biurko, a tu Nina pojawia się z synem, Nickym. Nie miała czasu odwieźć go do domu między sesjami terapii jungowskiej i freudowskiej, więc poleciła mi, żebym miała na niego oko.

- Ile on ma lat? - spytał z niedowierzaniem Andrew.

- Sześć. - Pociągnęłam wina. - Popędził do męskiej toalety i trzeba go było stamtąd wyciągać siłą. Weszłam do środka i zobaczyłam Richa. Właśnie się odlewał. Nie wiem, kto był bardziej zaskoczony.

- Isabelle, Rich to drań - powiedziała Julia, dolewając mi do pełna.

- Wiem, że jest trochę... niesolidny. - Mój głos brzmiał niepewnie nawet dla mnie. - Ale to ciekawy człowiek. Wie sporo o sztuce, książkach i winie. Płynnie mówi po francusku...

- A do tego pracujecie razem. Rzucił cię w sali konferencyjnej, na litość boską.

- Daj spokój - zaprotestowałam. - Przecież ciągle... się spotykamy.

- Czyli sypiacie ze sobą. Iz, zasługujesz na coś więcej. Nie zapomnisz o nim, dopóki nie wyrzucisz go ze swojego życia.

- Oboje pracujemy jako dziennikarze, mamy tych samych znajomych. On jest wszędzie.

- Wiesz, czego potrzebujesz? - Julia obróciła w palcach kieliszek. - Przygody. Musisz stąd wyjechać. Oderwać się.

- Tak. - Andrew odkorkował kolejną butelkę. - Na przykład do Paryża! Tam wszyscy mówią po francusku.

Przez chwilę próbowałam wyobrazić sobie życie w Paryżu, myślałam o tym, jak szczupła i elegancka spaceruję gwarną ulicą, z szyją owiniętą szalem...

- Nieee, nie do Paryża - powiedziała Julia, brutalnie przerywając mi zadumę. Widząc na mojej twarzy rozczarowanie, ciągnęła: - Przykro mi, Iz, ale co miałabyś tam robić? Nie znasz francuskiego i nie masz szans na pozwolenie na pracę. Francuzi mają świra na punkcie takich spraw.

Kiedy tak siedzieliśmy, kontemplując smutną rzeczywistość, zaczęłam uświadamiać sobie absurdalność pomysłu Julii. Nie mogłam ot tak po prostu wyruszyć na wyprawę za granicę. Co z moimi przyjaciółmi? Z rodziną? Karierą? Po pięciu latach harówki przy rozgrzanej kserokopiarce w redakcji „Belle”, typowego czasopisma dla kobiet, pojawiła się w końcu szansa, żebym przeskoczyła ze stanowiska weryfikatorki danych na posadę pełnoetatowej autorki. Za kilka dni miałam spotkać się z naszą redaktor naczelną, żeby porozmawiać o pracy w dziale reportaży. Po tylu latach krępującego wydzwaniania w ramach sprawdzania informacji, grzebania się w papierach i biegania nocą po pizzę dla ekipy zawalonej terminami, czułam, że nadszedł czas, aby naczelna zwróciła na mnie uwagę i zaczęła zwracać się do mnie per Isabelle, a nie Irene. Otwarłam usta, ale Julia była szybsza.

- Mam! - zawołała z entuzjazmem w oczach. - Pekin!

- Co? - zdążyłam jęknąć, po czym zakrztusiłam się winem. W głowie mi zawirowało, ale nim byłam w stanie coś powiedzieć, musiałam się wykaszleć. - Jak to się stało, że z Miasta Świateł przenieśliśmy się do Miasta Spalin?

Zignorowała mnie.

- Wszyscy teraz mówią o Chinach. Mogłabyś wreszcie pisać własne artykuły, zamiast weryfikować pracę kogoś innego... Przecież zawsze o tym marzyłaś.

- Wątpię, czy z tego dałoby się wyżyć...

- Znasz mandaryński.

- Tylko kuchenną chińszczyznę - zaprzeczyłam.

- A co to? - wciął się Andrew.

- Podstawy konwersacji - wyjaśniłam. - Proste wyrazy, których nauczyłam się, spędzając czas w kuchni z mamą. Brakuje mi słownictwa, żeby pracować jako dziennikarka.

- Wizę dostaniesz bez problemu - ciągnęła niezrażona Julia. - I nie będziesz sama, możesz zamieszkać z siostrą.

- Z siostrą? - powtórzyłam, nie kryjąc zdumienia.

- No tak. Z Claire. Przecież ona pracuje dla jakiejś wielkiej kancelarii prawniczej w Pekinie, prawda?

- Nie widziałam jej od prawie dwóch lat. Nie mogę ot tak zastukać do jej drzwi.

- Nawet nie wiedziałem, że masz siostrę - powiedział Andrew.

- Bardzo się różnimy. - Wzruszyłam ramionami. - Ona robi zawrotną karierę prawniczą i rodzice stawiają ją za wzór.

- Na pewno jej na tobie zależy - zauważyła Julia - tylko tak dziwnie to okazuje. Musi czuć się tam samotna.

Nagle włączyła się elektroniczna niania i kuchnia rozbrzmiała płaczem głodnego niemowlęcia.

- Pora karmienia. - Julia hałaśliwie odsunęła krzesło.

- Ja pójdę. - Andrew przecisnął się za jej plecami, po drodze całując ją w czubek głowy.

- Czyli Chiny. - Julia się do mnie uśmiechnęła.

- Chyba nie chcesz się mnie pozbyć - zażartowałam, ale w moim głosie zabrzmiał smutek.

- Daj spokój, Iz. Będzie nam ciebie bardzo brakowało. Po prostu - westchnęła ze zmęczeniem wynikłym z niedosypiania - kocham Andrew i Emily. Uwielbiam nasze wspólne życie, ale to wszystko stało się tak szybko. Wiesz, rach ciach i po ślubie, pół roku i dziecko - zawahała się - to jest teraz moje życie. - Wskazała zagraconą kuchnię. - Ale czasem chciałabym przeżyć jeszcze jedną, ostatnią przygodę. Nie każdy ma szansę mieszkać za granicą... Ja taką okazję straciłam.

- A teraz chcesz przeżyć tę przygodę za moim pośrednictwem.

- Otóż to - zachichotała. - Przetrenuję, co będzie, kiedy Emily dorośnie.

- Ale Chiny? - Skrzyżowałam ręce na piersi i spojrzałam na przyjaciółkę. Blond włosy miała upięte w kok, kaszmirowy sweter pasował do niebieskich oczu. - Nie jestem jakimś bananem, który szuka swoich korzeni - powiedziałam powoli, nie wiedząc, czy zrozumie.

- Bananem?

- No wiesz, na zewnątrz żółty, w środku biały...

- Och, Izzy - westchnęła z niecierpliwością. - Wyjazd do Chin nie zmieni twojego życia w powieść Amy Tan[2]. A poza tym - dodała, a w jej oczach zatańczył znajomy ognik - pomyśl o jedzeniu.

Zaśmiałam się. Julia należała do nielicznych osób, które podzielały moje niemal obsesyjne zainteresowanie jedzeniem. Studiowałyśmy książki kucharskie z takim samym zapałem, jak niektóre kobiety zgłębiają magazyny o modzie, i całe godziny spędzałyśmy na rozmowach, jak to będzie, gdy zwolnimy się z pracy i otworzymy księgarnię kulinarną z kuchnią testową i kawiarnią, który to pomysł swoją niepraktycznością przyprawiał Andrew o ból głowy.

Poznałam Julię pierwszego dnia pracy w „Belle”, kiedy pomogła mi wyjąć plik pogiętego papieru z przegrzanej kserokopiarki i dała plaster, żeby opatrzyć głębokie skaleczenie na palcu. Zostałyśmy przyjaciółkami jak to zwykle koleżanki z pracy, czyli plotkując o współpracownikach, ale znajomość scementowałyśmy dzięki wspólnemu zainteresowaniu jedzeniem, książkami i działem obuwniczym Barneya.

Dzisiaj Julia jest agentką literacką o nerwach godnych jej nazwiska - Steele. Potrzebuje ich przy negocjacjach o wysokie zaliczki dla swoich bestsellerowych autorów. Czasami kiedy patrzę, jak przytula pyzatą córeczkę, zdumiewa mnie jej zdolność do łączenia pracy, małżeństwa i macierzyństwa. Nie trzeba było nawet dwóch lat, żeby z samotnej, popijającej saketini dziewczyny z miasta zmieniła się w kogoś, kto rzuca cytatami z kreskówek. Julia i Andrew dali mi nadzieję, że prawdziwa miłość istnieje, że na każdego czeka gdzieś jego druga połówka. Do tego obiecali mi mieszkanie na poddaszu swojego wymarzonego domu, na wypadek gdybym nie znalazła tego jedynego.

- Mogłybyśmy uczyć kuchni chińskiej w kuchni testowej naszej księgarni! - zawołała Julia z entuzjazmem, kiedy Andrew wrócił, trzymając w ramionach uśmiechniętą rumianą Emily. Słysząc to, jęknął.

- Tylko nie to! Za każdym razem, kiedy wymawiasz te słowa, z naszego konta bankowego bezpowrotnie znika pięć procent.

Julia wyciągnęła ręce, by wziąć od niego dziecko.

- Jesteś zazdrosny, bo sam na to nie wpadłeś - odparła, poklepując pupkę córeczki.

- Aha - prychnął Andrew, ale patrzył na nią czule, odwracając się, żeby otworzyć zacinającą się szufladę. - Nie wiem jak wy - stwierdził, buszując w papierach - ale cała ta gadka o Chinach sprawiła, że zgłodniałem. - Wydobył zwinięte menu i triumfalnie je uniósł.

- Oo! Kurczak generała Zuo![3] - zawołałam. Julia zadzwoniła do Mee's Noodle House z naszym zwykłym zamówieniem i w oczekiwaniu na dostawę otworzyliśmy kolejną butelkę wina.

Potem spałaszowaliśmy nudle i wieprzowinę w sosie słodko - kwaśnym, a temat Chin już nie wrócił. Życie w Nowym Jorku stawia wprawdzie przed człowiekiem liczne wyzwania, ale mając tak dobrych przyjaciół, pyszne jedzenie i pracę, która wkrótce mogła wreszcie dać mi satysfakcję, czy naprawdę chciałabym wyjeżdżać?

W poniedziałek rano mój boks pękał w szwach od stosów papieru. Żółte samoprzylepne karteczki informowały niechlujnym pismem mojej szefowej: „Faktury natychmiast!... Ksero - 3 kopie... Do działu kultury, PILNE!”. Tłumiąc westchnienie, pozbierałam wszystko, marząc o dniu, w którym papierzyska przestaną pączkować na moim biurku oraz będę miała własny, zamykany pokój, tak aby współpracownicy nie wiedzieli, kiedy umawiam się do ginekologa. Kiedy uporałam się już z górą papierzysk, zauważyłam czerwoną teczkę na spodzie. Na jej widok poczułam, jak mięśnie szyi mi tężeją. Czerwona teczka oznaczała jedno - pilną weryfikację. Pilną, czyli na zeszły tydzień, tyle że moja szefowa, Nina, jak zwykle zwlekała z poinformowaniem mnie aż do wczoraj. Pilną, czyli będę musiała potwierdzić każdy cytat i każdą informację na wczesne popołudnie. Pilną, czyli Nina będzie zaglądać do mnie co piętnaście minut.

Jak zwykle przykleiła żółtą karteczkę: „SZYBKO! Sprawdzić i do produkcji na 14:30. Dzięki”. Starając się nie wybuchnąć, zaczęłam przeglądać artykuł, soczysty i dogłębny profil Jolly Jones, najnowszej gwiazdki Hollywood, która przeszła typową drogę od zera przez milionera do odwyku. Zaczęłam robić notatki i pochłonięta pracą nie zauważyłam, że idący korytarzem Richard zatrzymał się przy moim boksie.

- Cześć. - Pochylił się i spojrzał na mnie czule w sposób, który pewnie miał być nieodparcie uwodzicielski.

- Cześć - rzuciłam, sięgając pod biurko, żeby włączyć komputer.

- Jesteś jakaś zadowolona. Czy to znaczy, że mi wybaczyłaś? Wzruszyłam ramionami.

- Nie ma czego wybaczać. Od piątku nie dawałeś znaku życia, czyli musiałeś być zajęty.

Przecisnęłam się obok niego, zamierzając otworzyć gabinet Niny i włączyć jej komputer. Zabawiłam trochę w biurze, włączając światła i porządkując stosy starych numerów, ale gdy wróciłam, Richard wciąż czekał z wyrazem pobłażliwej sympatii na twarzy.

- Uwielbiam moją marudną, nadąsaną Isabelle - powiedział, a kiedy nie zareagowałam, zrobił przymilną minę. - Daj spokój, Iz. Przepraszam, że nie zadzwoniłem. Wynagrodzę ci to w czasie lanczu.

Poczułam, że mięknę, patrząc na kosmyk ciemnoblond włosów zachodzących mu na czoło i jedyne w swoim rodzaju przymrużenie szarych oczu. Ale pamiętałam o czerwonej teczce.

- Przepraszam, nie mogę. Mam termin.

- E tam, termin. - Uśmiechnął się nonszalancko. - Chodźmy do Pearl Seafood, weźmiemy ostrygi i wino.

- Nie mogę... Nie chcę wkurzyć Niny. Wiesz, w przyszłym tygodniu ma zapaść decyzja o pracy w dziale reportażu.

Richard spojrzał na mnie z podziwem.

- Iz, to może być wreszcie przełom dla ciebie. Możesz zostać etatową publicystką.

Zacisnęłam kciuki z siłą, która samą mnie zdziwiła.

- Miejmy nadzieję - mruknęłam.

Resztę przedpołudnia spędziłam ze słuchawką wciśniętą między ramię i ucho, starając się dotrzeć do wszystkich źródeł wymienionych w artykule, podczas gdy moje palce głośno wystukiwały słowa w wyszukiwarce LexisNexis. Autorka, niezależna dziennikarka Zara Green, uważana była za jedną z naszych wschodzących gwiazd i słynęła z asertywności. Spotkałam ją kiedyś na nieformalnym lanczu dla asystentów i spodobały mi się jej entuzjazm oraz determinacja. Niestety, pisząc o Jolly Jones, zostawiła tyle luk, że czułam się jak autor widmo, a nie weryfikator.

W porze lanczu zajrzała do mnie szefowa.

- Skończone? - Rzuciła udręczone spojrzenie na monitor. Jako redaktor naczelna Nina była jedną z najpotężniejszych kobiet w nowojorskich mediach, ale żyła w ciągłym strachu, że straci stanowisko z powodu niedotrzymanego terminu.

- Nie całkiem.

- Kiedy? - Nina w stresie mówiła równoważnikami zdań.

- Nie wiem. Potrzebuję jeszcze kilku godzin. Mam parę pytań...

Westchnęła tak ciężko, że kartki na moim biurku zaszeleściły.

- To już będzie pewnie tysięczny artykuł, który dla nas weryfikujesz, prawda? Powinnaś umieć robić to z zamkniętymi oczami.

- Chodzi o to, że brakuje bardzo wielu informacji... a do tego nie mogę skontaktować się z połową źródeł. A Zara nie odbiera telefonu i nie odpowiada na mejle. Czy ten tekst jest na pewno gotowy?... - Pytanie zawisło w powietrzu.

- Isabelle - ucięła. - Zajmij się swoją pracą, a moją zostaw mnie. Zara Green to szanowana dziennikarka i bardzo wątpię, by coś zmyślała.

- Ale...

- Jeśli nie jesteś w stanie zdążyć, bez problemu znajdę kogoś innego do tego zadania.

- Nie chodzi o termin, ale...

- Dobrze. Oczekuję artykułu na moim biurku za godzinę.

Próbując nie poddać się frustracji, znów chwyciłam za telefon, żeby zadzwonić do Zary. Ku mojemu zdziwieniu odebrała po trzecim sygnale.

- Tu Isabelle Lee z „Belle”. Weryfikuję twój artykuł i mam kilka pytań w sprawie źródeł...

W miarę jak odhaczałyśmy kolejne punkty w moich notatkach, zauważyłam, że Zara mówi do mnie per „złotko”, jak gdyby nie chciało jej się pamiętać mojego imienia.

- Złotko, nie fatyguj się szukaniem Henry'ego Collinsa... Aktualnie medytuje w Tybecie. Jest absolutnie poza zasięgiem - zapewniła mnie.

- Henry Collins... - zajrzałam do notatek. - Ten statysta w ostatnim filmie Jolly, który twierdzi, że się z nią przespał?

- Tak. I że do seksu kazała mu się przebrać za misia.

- Jego słowa są dość zastanawiające... - Właściwie powinnam powiedzieć „kuriozalne”. - Cała ta historia z niedźwiedzim fetyszyzmem, jej obsesja na punkcie uli, smarowanie go miodem, wypchany łosoś jako seks zabawka, a potem chowanie się na całe dnie w ciemnym pokoju i nazywanie tego hibernacją... To wszystko wydaje się dość... niezwykłe. Naprawdę chciałabym go o to zapytać. Jesteś pewna, że nie ma kontaktu ze światem zewnętrznym? Nie sprawdza mejli?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin