Słonimski Antoni - Torpeda czasu. Powieść fantastyczna (2021).pdf

(646 KB) Pobierz
ANTONI
SŁONIMSKI
TORPEDA CZASU
Projekt okładki: Artur Wandzel
ISBN 978-83-8259-113-2 (mobi)
ISBN 978-83-8259-114-9 (epub)
ISBN 978-83-8259-115-6 (pdf)
Biblioteka Narodowa
al. Niepodległości 213
02-086 Warszawa
www.bn.org.pl
Sfinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu
w ramach programu wieloletniego Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa. Priorytet 4.
PRZEDMOWA
Nieraz już szukałem sposobu przedstawienia życiorysu Science-Fiction i za-
wsze okazywało się, że czysto literackie kryteria nie wystarczają. Może nale-
żałoby opisać jej koleje językiem rozumiejącym światłego psychologa, który
bez skandalizowania, ale i bez czułostkowości ukazuje to, co się w XIX
wieku nazywało upadkiem porządnej kobiety.
Historia literatury, podobnie jak kronika towarzyska, pewne spra-
wy okrywa dokładnym milczeniem. W wielkiej „Literary History of the
United States” (Mc Millan Company, New York, 1515 stron, 59 autorów,
6 redaktorów) – której ostatnie, z 1964 roku wydanie, leży na moim biur-
ku – na próżno by szukać w rzeczowym indeksie hasła „Science-Fiction”.
W spisie omawianych autorów (56 szpalt najdrobniejszej czcionki) nie ma
ani jednego nazwiska pisarza tego gatunku – z wyjątkiem H.G. Wellsa,
zacytowanego zresztą w związku z jego „pozafantastyczną” działalnością.
Są jednak w tym tomie wymienieni pisarze i pisarki, których oprócz histo-
ryka ze stopniem uniwersyteckim nie zna nikt – postaci czwartorzędne, ale
z „dobrego towarzystwa”.
Zarazem obecności Science-Fiction na rynku książkowym USA nie
dostrzec niepodobna. Książki te wychodzą masowymi nakładami, w takiej
ilości, że wszystkich nie przeczyta nawet maniak rakietowy, zaprzysiężony
gwiazdoman. Należy do nich doliczyć dwakroć tyle utworów w magazynach
i publikacjach specjalnych. Piszą te utwory setki ludzi, setki mózgów wytła-
czają z siebie do ostatniego atomu pomysłowość, kulminującą w stwarzaniu
wizji najbardziej groteskowych, szokujących, dramatycznych – czy sama
liczba w tym trudzie mrówczym zaangażowanych nie powinna gwaranto-
wać, że choć część owych dzieł godna jest wstępu do „Literary History of
the United States”? Byłożby milczenie jej tylko wynikiem uniwersyteckiego
zarozumialstwa, lekceważącej nonszalancji profesjonałów, kiperstwa akade-
mickiego, zakamieniałego w konserwatyzmie, ślepego na wartości gatunku,
BIBLIOTEKA NARODOWA
1
Torpeda cz asu
który jest – jak głoszą jego wyznawcy – solą nowoczesności, prawdziwym
lustrem przemian naszego świata?
Obawiam się, że nie problem „zlokalizowania winy” należy badać,
lecz tylko w miarę pouczających, w miarę żałosnych losów owej lite-
rackiej istoty, co – choćby w dziełach Wellsa – tak świetnie się przecież,
na przełomie wieku, zapowiadała.
Otóż zdarzyło się ze Science-Fiction – nie w jednym miejscu i czasie,
lecz to klęski nie umniejsza – szereg niedobrych rzeczy, które jej życie zła-
mały. Ona sama nie bardzo nawet, zauważmy, zdaje sobie z nich sprawę
– tym gorzej dla niej.
Zapadła mianowicie – prawie już u początków – na dwuznaczną roz-
rywkowość, a gdy zaczęła się podobać, dostała olbrzymich nakładów;
powodzenie zaszkodziło jej reputacji, lecz brnęła dalej – puściła się z powie-
ścią kryminalną, aż wreszcie wylądowała w brukowych magazynach, gdyż
okazała się niezwykle „chodliwym” towarem.
Aby – przed zstąpieniem, w ślad za Science-Fiction, do podejrzanych
jej przybytków – jeszcze przez chwilę ogarnąć rzecz z ptasiej perspektywy,
to, w jaki sposób poszczególne gatunki literackie zdobywają sobie rangę
w hierarchii całej literatury, jest, przyznajmy, sprawą tyleż ciekawą, co nie-
jasną. Kiedyś powieść była rodzajem literackim o wiele „gorszym” od poezji
i na miano „epiki” mógł sobie zasłużyć poemat, ale nie jakaś historia, opi-
sująca prozą perypetie codzienności. Dramat, dzięki dobremu greckiemu
pochodzeniu, jako szlachetnie urodzony, nigdy nie grał roli arrywisty – lecz
na przykładzie powieści daje się badać kariera, wychodząca z nizin, pnięcie
się wzwyż, które własnym, olbrzymim wysiłkiem zdobywa sobie wreszcie
szacunek powszechny. Gdy jednak koryta poszczególnych gatunków w oce-
nie społecznej definitywnie zastygną, utwór, powstający wewnątrz jednego
z nich, jeśli to jest gatunek choć trochę podejrzanej konduity, nie może
nobilitować niczego prócz siebie. Innymi słowy: „Zbrodnia i kara” nie jest
uważana za znakomitą powieść kryminalną, ponieważ ramy naszej klasyfi-
kacji takiego ustalenia nie dopuszczają. Dostojewski w obrębie „powieścio-
wej kryminalistyki” się nie zmieścił, przekroczył granicę – lecz uczynił to we
własnym, a nie gatunku imieniu. Gdy zatem „gatunkowo” utwór nawet daje
się zaklasyfikować do „kryminałów”, jak książki Chestertona, ale gdy zara-
zem go cenimy, natychmiastową decyzją konstatuje się, że „kryminalność”
BIBLIOTEKA NARODOWA
2
Torpeda cz asu
jego (albo w innym wypadku, „romansowość”) jest tylko PRETEKSTEM,
udaniem autorskim, dowodem pisarskiego wyrafinowania subtelnego, lecz
nie – rozpusty. W ten sposób gatunek nadal zachowuje znamiona podejrza-
nego prowadzenia się, a książkę ocalamy dla „prawdziwej literatury”. I wilk
jest syty, i owca cała.
Z biegiem czasu jednak przekroczyć – książce najlepszej nawet – grani-
cę gatunkowego getta staje się coraz trudniej. Wspomnieliśmy „Zbrodnię
i karę”, przypomnijmy więc sobie postać występującej w niej Soni, prosty-
tutki o sercu czystym i szlachetnej duszy; skądinąd jednak dobrze wiadomo,
że klienci podobnych osób nie w takich kontaktują się z nimi sytuacjach,
które sprzyjałyby wyjawieniu wyższych walorów duszy i serca, a bardzo
trudno wykryć w kimś lub w czymś to, czego się nie szuka. Zresztą – trudno
i darmo – wykonywanie każdej profesji ma swoje konsekwencje nieuchron-
ne; zachować – jak Sonia – czystość wewnętrzną nie tylko łatwo nie jest, ale
zakrawa to – niestety – na niemożliwość prawie, ponieważ każdy staje się
w końcu taki, jak ci, z którymi przestaje. Rozpoczynają się wszak procesy
przystosowania nieuchronne, na których służbę idą umiejętności skądinąd
dobrze urodzone, cenne, jak bystrość, inteligencja, wdzięk, talent podoba-
nia się – to wszystko, w co była Science-Fiction od urodzenia bogato wy-
posażona. Lekko przejaskrawiając powiemy, że rozrywkowość gatunku jest
szczególnym rodzajem służby, takim, w którym ten, kto rozrywki dostarcza,
ją ma przede wszystkim sprezentować odbiorcy, a nie siebie, nie swoją oso-
bowość, bo ta się nie liczy. A przecież sztuka do tego właśnie się sprowa-
dza, i tym jest szlachetniejsza, w im jawniejszym stopniu artysta staje przed
nami, jako pewien człowiek niepowtarzalny, który to i w taki sposób ma
nam do powiedzenia, że go w tym nikt nie zastąpi; dojść ma do kontaktu
najbardziej osobistego, intymnego nawet, ale na poziomie, który wszelką
uległość, płaskie schlebianie gustom wyklucza. Stajemy się powiernikami
prawd autorskiego przeżycia, które utwór nam komunikuje w największym
zaufaniu, w sekrecie nieomal – a nie nabywcami towaru z metra i sztuki.
Mówiliśmy już mimochodem o dwuznaczności, jaka cechuje pozycję
Science-Fiction, ponieważ nie jest tak, jakoby się ona dokładnie w ten sam
sposób wulgarny puszczała, tak się z żadnymi względami nie liczyła, takim
przepojona bezwstydem działała, jak, powiedzmy, powieścidła pornogra-
ficzne lub „czarne” powieści kryminalne. Była to istota dobrze urodzona
BIBLIOTEKA NARODOWA
3
Zgłoś jeśli naruszono regulamin