Ogarek 02 Kolumna A5.pdf
(
1847 KB
)
Pobierz
Konrad T. Lewandowski
Kolumna Zygmunta
Cykl: Diabłu Ogarek Tom 2
Pierwsze wydanie polskie 2012
Przygoda, magia i miłość w siedemnastowiecznej Warszawie.
Krakowskie Przedmieście za dnia zdawało się oranżerią pełną
pstrokatych motyli, kwiatów i powabnych łątek o wysmukłych
kibiciach. Natomiast po zmroku przechodziło iście wilkołaczą
przemianę i zaczynały się tutaj dziać łotrzykowskie fenomeny. Tu
najchętniej załatwiano wszelkie tajne porachunki, nawet nie
bacząc na świętość miejsca, w kościołach miejscowych, które też
okradano regularnie...
Młody pisarz do szaleństwa zakochany w pięknej dwórce,
śledząc najnowsze plotki z królewskiego dworu, wpada na trop
intrygi, w którą zamieszane są najważniejsze postaci ówczesnej
Rzeczypospolitej. Rozwikłania zagadki noszącej znamiona
czarnoksięskich praktyk podejmuje się - z osobistych powodów -
Stanisław Jakub Lawendowski herbu Paprzyca, namiestnik
warszawskiej straży marszałkowskiej. Pomagają mu zarówno
młodzi zakochani, jak i tajemnicza żydowska wiedźma. Rezultaty
śledztwa szybko przekraczają najśmielsze oczekiwania, a
zaangażowanym w nie bohaterom zaczyna grozić śmiertelne
niebezpieczeństwo...
-2-
Spis treści
1. Droga do Warszawy....................................................................................................................................................4
2. Stołeczne plotki.........................................................................................................................................................34
3. Murzyńskie przedmurze............................................................................................................................................65
4. Namiestnik marszałkowski.......................................................................................................................................87
5. Egzekucja................................................................................................................................................................113
6. Plac bernardynek.....................................................................................................................................................142
7. Starcie czarownic....................................................................................................................................................175
8. Mieszanka piorunująca...........................................................................................................................................190
9. Dyspensa nuncjusza................................................................................................................................................204
10. Nie szczekaj, burku, na cudzym podwórku!.........................................................................................................224
11. Pocałunek wiedźmy..............................................................................................................................................240
12. Swąd i kołtuny......................................................................................................................................................266
-3-
1. Droga do Warszawy.
Sosna rosła na małej piaszczystej wydmie.
Właściwie należałoby powiedzieć, że nie rosła, lecz stała na
niej. Podstawa pnia, z której rozchodziły się korzenie, znajdowała
się przeszło dwa łokcie nad ziemią. Drzewo stało więc jakby na
kilkunastu wijących się nogach, niczym oceaniczny kraken lub
inny głowonóg wzięty z rycin ilustrujących przygody
hiszpańskich i angielskich żeglarzy. Tyle tylko, że tu wokoło
szumiał swojski, mazowiecki las pod Węgrowem, a do morza
było ponad czterdzieści mil polskich lotem ptaka albo
siedemdziesiąt mil drogą wodną z biegiem Liwca, Bugu i Wisły.
Pień wyrastający z tego osobliwego postumentu był prosty i
wysoki, doskonale masztowo smukły, no i w tym rzecz, że aż za
doskonały. Nigdzie na nim nie było dziupli, sęka ani śladu po
kornikach czy robocie dzięcioła. Kora spękana ani za głęboko, ani
za płytko, bruzdy zaś przejawiały jakąś przedziwną harmonię, od
dłuższego wpatrywania się w powierzchnię pnia na człowieka
spływał niepostrzeżenie sen na jawie. Osobliwe to drzewo niby
stało w lesie, a jakby całkiem poza nim. Jeśli się dobrze przyjrzeć
i wsłuchać w szelest koron na wietrze, jawnie znać było, że ta
sosna nie współszumi z innymi. Kołysała się we własnym rytmie,
jakby tylko pro forma, aby się nadmiernie nie wyróżniać.
Wnosząc z grubości pnia, drzewo to liczyło sobie jakieś
osiemdziesiąt lat. W istocie najstarsi ludzie pamiętali, że zawsze
wyglądało tak samo. Nie rosło. Stało na swych nogach-korzeniach
poza czasem, najpewniej odwiecznie. Świadomi rzeczy praktycy
powiadali, że ten świat jest jak ser - pełno w nim dziur, większych
i mniejszych, które były enklawami innych światów,
zamieszkałymi przez odmienne istoty, tak dziwne, że aż chciało
się wątpić, iż to także stworzenia boże. Dobrze było owe
-4-
uroczyska znać, ale tylko po to, by trzymać się od nich z daleka i
w żadną komitywę z ich mieszkańcami nie wchodzić, w
przeciwnym razie nieuchronnie ciężkiej biedy było można sobie
napytać. Jeżeli zaś kto odważył się zbawienie duszy, żywot
doczesny oraz zdrowie zmysłów swoich zaryzykować, to jedno
tylko wyższe dobro publiczne taki hazard usprawiedliwiało.
Stanisław Jakub Lawendowski herbu Paprzyca, woźny
trybunału ziemi liwskiej, uwiązał konia sto kroków od zaklętej
sosny, poprawił na sobie podróżny żupan dla większej powagi i
jeszcze raz uważnie rozejrzał się dookoła. Wprawdzie już
wcześniej upewnił się dobrze, że nikt go nie śledzi, ale jezuickie
licho nie śpi! Ruszył ku sośnie niespiesznym krokiem. Broni
żadnej pan woźny ze sobą nie wziął, tylko torbę myśliwską
przerzuconą przez ramię. Kordelas przezornie odpiął od pasa i
powiesił go na łęku siodła. Nawiedzone drzewo nie lubiło ludzi
zbliżających się do niego z jakimikolwiek ostrzami. Zaczynało
wtedy osobliwie oddalać się od podchodzącego, tak że im ów
człek był bliżej, tym ta sosna jawiła się dalej, aż w końcu
przepadała gdzieś w leśnym gąszczu, a ten, co jej szukał, nie
mniej niż trzy dni potem błądził, zanim drogę do domu odnalazł.
Raz kiedyś osaczyło ją dwóch upartych drwali, z węgrowskich
Szkotów się wywodzących, którzy kalwińską nadgorliwością
powodowani poprzysięgli zaklętą sosnę odnaleźć, zrąbać i na
krzyż Pański przetworzyć. Nowi to byli osadnicy, niepojmujący
jeszcze pierwszego prawa mazowieckiej ziemi, że tu dla każdej
istoty boskiej i nieboskiej było miejsce, byle tylko ona na
sąsiadów swoich nie nastawała i szanowała cudze miedze.
Od zawziętych Szkotów sosna nie uciekła, swoim zwyczajem
klucząc nieznacznie w czasie i przestrzeni, lecz hardo stawiła im
czoła na swojej rodowitej wydmie. Wtedy to się pokazało, że ona
nie tylko jak kraken wygląda, ale i jak ten głowonóg atakować
potrafi, a korzenie jej potrafią być szybkie i silne jak macki onego
-5-
Plik z chomika:
entlik
Inne pliki z tego folderu:
JD 1 A5.7z
(2512 KB)
JD 01 Magnetyzer A5.doc
(1782 KB)
JD 01 Magnetyzer A5.pdf
(2489 KB)
Obn A5.7z
(5697 KB)
Orzel bielszy niz A5 ilustr.pdf
(4897 KB)
Inne foldery tego chomika:
La Brooy Melanie
La Fontaine Jean
La Mure Pierre
Lach Ewa
Lackey Mercedes
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin