La Mure Pierre Milosc nie jedno ma imie A5.pdf

(3571 KB) Pobierz
Pierre La Mure
Miłość nie jedno ma imię
Przełożyła Aleksandra Frybesowa
Tytuł oryginalny: Beyond desire
Rok pierwszego wydania: 1955
Rok pierwszego wydania polskiego: 1999
Feliks Mendelssohn to ulubieniec losu. Wszystko mu sprzyja:
bogactwo i koligacje bankierskiego rodu, uroda, łatwość
nawiązywania kontaktów z ludźmi i serdeczna atmosfera domu.
Olśniewający talent muzyczny otwiera przed nim drzwi
arystokratycznych i królewskich rezydencji, a także kobiecych
sypialni.
Dramatyczny zwrot w jego życiu następuje w momencie
odnalezienia zagubionego rękopisu J.S.Bacha...
Spis treści:
Prolog..............................................................................................................................................................................3
Księga pierwsza. Drogi opatrzności.............................................................................................................................21
Księga druga. Miłość nie jedno ma imię....................................................................................................................214
Księga trzecia. U kresu wędrówki..............................................................................................................................431
Epilog..........................................................................................................................................................................560
-2-
Prolog.
Stał przed nią, przysadzisty, w krótkich spodniach ze
sprzączkami, trzewikach i dużej szarej peruce, którą ofiarowała
mu kiedyś na gwiazdkę, uśmiechnięty błogim, nieobecnym
uśmiechem ślepca, a ona starając się opanować drżenie warg
mówiła:
- Dobrze, mój Janie, ależ dobrze.
Zwykle nazywała go obojgiem imion - Jan Sebastian, ale
myślała o nim „mój Jan” i czasem tak jej się wymknęło.
- Ależ dobrze - powtórzyła i skinęła dygoczącą, okrytą
czepkiem głową. - Idź pograć na organach. To ci dobrze zrobi.
Wiedziała, że to szaleństwo pozwolić mu teraz, w środku nocy,
iść i grać na organach. Obudzi całą szkołę i ściągnie na dół pana
Weinlicka, cenzora, który niechybnie złoży raport ich
wielmożnościom, panom radnym miasta, a ci powiedzą, że jej Jan
nie tylko oślepł, ale i oszalał, i będą musieli zwolnić go z
zajmowanego stanowiska nauczyciela śpiewu w miejskiej szkole.
Gdzie wtedy pójdą, kiedy wszystkie oszczędności poszły na
doktora? Słodki Panie Jezu, co się z nimi stanie: on ślepy, ona za
stara, aby znaleźć pracę, Godfryd chory na umyśle, a tu do wiosny
jeszcze daleko i cały Lipsk pod śniegiem...
Wyblakłe niebieskie oczy w pomarszczonej jak cienki pergamin
twarzy rozszerzyły się od panicznego lęku, ale drżąc od stóp do
głów, uparcie potakiwała głową i nie spuszczała z niego wzroku.
Tak, nie wie, co się z nimi stanie, ale nie wytrzyma już tego
dłużej; nie zniesie widoku tego siedzącego przy ogniu starca,
który złożywszy na kolanach kościste ręce wpatruje się w
niewidzialne dla siebie płomienie i nasłuchując wołań nocnego
stróża liczy godziny nocy. Wie, że Jan boi się tego, co ma się stać
rano, i że w modlitwie chce prosić o siłę, i że grając modli się na
-3-
swój sposób. I dlatego, choćby nawet jego wielmożność sam pan
burmistrz miasta miał ich potem posłać do więzienia, ona pozwoli
mężowi grać dziś w nocy na organach, nie pozbawi go tej
ostatniej radości.
- Tak, mój Janie, idź i graj sobie, ile chcesz. - Ostatnie słowa
powiedziała mocno, z tym zdradzającym niepewność
zuchwalstwem, z jakim nieszczęśliwi wyzywają wiszącą nad nimi
klęskę. - Tylko nie graj za głośno - szepnęła błagalnie, tuląc się do
niego, i nieświadoma tego, że przeczy sama sobie, dodała: - I nie
siedź tam za długo.
- Nie, nie będę siedział długo.
Wargi jego poruszały się jeszcze, ale nie dobył się z nich już
żaden dźwięk. Przycisnął ją tylko mocno do piersi, jak gdyby
chcąc, by samo serce powiedziało jej, jak bardzo jest wdzięczny.
Wtem otworzyły się drzwi sypialni i do pokoju wszedł Godfryd.
Spostrzegłszy, że zapomniał włożyć jednej pończochy i że
czerwona peruka przekrzywiła mu się na głowie, Anna poczuła w
sercu ukłucie bólu. Widok syna otworzył starą, na chwilę
zasklepioną ranę. Wiedziała, dlaczego tak wygląda: Godfryd jest
chory na umyśle i doktor powiedział, że już nigdy nie będzie
zdrowy; a taki z niego ładny, wysoki chłopak; zasiadłszy zaś do
klawikordu gra z głowy takie piękne melodie, że nawet Jan,
surowy, gdy idzie o muzykę, słucha nieraz ze łzami w oczach.
- Czy mogę, tato, pójść z tobą? - spytał biedny głuptas
podniecony jak dziecko. - Będę dął w miechy.
Jan Sebastian Bach skinął głową.
- Dobrze, mój synu - odparł łagodnie. - Będziemy się razem
modlić.
Stojąc w drzwiach Anna Magdalena patrzyła, jak starzec opiera
się na ramieniu syna i obaj posuwają się niepewnie wzdłuż skąpo
oświetlonego korytarza. Potem zamknęła drzwi i stanęła bez
-4-
ruchu, z twarzą ukrytą w dłoniach. Teraz nareszcie mogła płakać,
cóż zresztą innego mogła robić? Nie zapytywała już siebie i nie
próbowała zrozumieć, dlaczego Bóg zsyła im tyle cierpień. Czyż
nie byli porządnymi ludźmi? Czyż Jan nie stracił wzroku w Jego
służbie, spisując przy świecy melodie, które miały sławić imię
Wszechmogącego i śpiewać Jego chwałę? Dla Niego przecież
napisane zostały wszystkie te kantaty, motety, ta wielka Msza, na
którą ona sama liniowała papier, i ta, najukochańsza ze
wszystkich jego dzieł, Pasja. Czy Bóg nie słyszał ich wcale?
Odjęła dłonie od twarzy i wytężyła słuch. Zaczął już grać, grał
Pasję. Wiedziała, że to właśnie będzie grał: była to wszak
opowieść o Panu naszym Jezusie Chrystusie, o tym, jak Go bili i
plwali na Niego, i włożyli Mu na głowę cierniową koronę, i kazali
Mu nieść krzyż aż na szczyt wzgórza, na którym krzyżowali
morderców, a On, Syn Boga żywego, zniósł to wszystko bez
słowa. I oto jej ukochany Jan w ułożonej przez siebie muzyce
opowiada teraz o tych straszliwych sprawach, aby rano pamiętać,
że Jezus ścierpiał dla niego wszystko i że on także powinien starać
się być do Niego podobny.
Wtem usłyszała odgłos pośpiesznych kroków i odwróciła się,
aby otworzyć drzwi. Tak, to pan Weinlick. Był tak wściekły, że
bełkotał coś do siebie pod nosem, a śpieszyło mu się tak bardzo,
że biegł raczej, niż szedł i nawet nie zdążył zapiąć trzewików.
- Co go napadło?! - krzyczał do niej już z daleka. - Czyż nie
wie, że to już po północy? Oszalał?! A kto mu pozwolił grać na
wielkich organach? Jeden organista ma prawo grać na nich, a nie
on - nauczyciel śpiewu!...
„Lepiej niech się wygada - myślała patrząc na zbliżającego się
cenzora - niech się trochę zmęczy.” Długie lata współżycia z
mężczyzną nauczyły ją tej mądrości. Jej Jan wpadał niegdyś w tak
straszny gniew, że ciskał perukę na środek pokoju, i wtedy jedno
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin