Rafał Krawczyk
Jadeitowy Budda
Wydanie polskie 2007
Jadeitowy Budda jest powieścią historyczną napisaną przez naukowca - Rafała Krawczyka, profesora ekonomii i stosunków międzynarodowych w Institute of Civic Space & Public Policy - polsko amerykańskim think tanku utworzonym z inicjatywy Georgetown University w Waszyngtonie oraz eksperta The Heritage Foundation. Powstała w tle jego wykładów w Wyższej Szkole Handlu i Prawa im. R. Łazarskiego w Warszawie i równolegle do przygotowywanej do druku książki naukowej o cywilizacjach Azji. Jest to „powieść naukowo-dydaktyczna”, przeplatająca wątek sensacyjny - międzynarodowego spisku dążącego do opanowania potężnych mocy tkwiących w podziemiach Lhasy - informacjami przybliżającymi Czytelnikowi człowieka Wschodu. Jej bohaterem jest buddyjski mnich, najbliższy współpracownik Thubtena Gyatso - XIII Dalajlamy (1875-1933), urodzony na rosyjskim Zabajkalu, twórca jego polityki zagranicznej zmierzającej do uzyskania przez Tybet niepodległości. Główni aktorzy powieści, to prawdziwe postacie historyczne, które autor wyposażył w wiedzę i emocje, pozwalające Czytelnikowi lepiej zrozumieć tło wielkiej międzynarodowej polityki, rozgrywającej się wokół tybetańskiego państwa mnichów. Autentyczna postać Aywana Dordże, vel Iwana Dordżijewa, została nieco odmłodzona (w rzeczywistości urodził się kilkanaście lat wcześniej) i sportretowana jako „bliźniacza reinkarnacja” Buddy Awalokiteśwary - „Pana Łagodnie Spoglądającego w Dół”, opiekuna Tybetu, którego ucieleśnieniem - według lamaistów - jest każdy kolejny Dalajlama.
Główny bohater, który wdział habit w dziewiątym roku życia, poddaje się dharmie - kosmicznemu prawu kosmosu, żądającemu od niego spłodzenia dziecka, potomka oczekiwanego by wyłonić boczną linię reinkarnacji Awalokiteśwary, która - zgodnie z przepowiednią pierwszego lamy Tybetu, Padmasambhawy - ma doprowadzić to tego, że „kiedy pofrunie ptak z metalu, a konie potoczą się na kołach, wtedy Tybetańczycy rozproszą się po świecie jak mrówki a nauka Buddy dotrze do najodleglejszych krajów”. W realizacji przeznaczenia Czytelnik, wraz z bohaterem, zwiedzi połowę Azji, pozna ostatnich carów Rosji, znajdzie się w - nieistniejącym dzisiaj - mongolskim Karakorum, przez pustynne góry Sinkiangu i oazy Jedwabnego Szlaku dotrze do tajemniczego miasta na Dachu Świata, a potem - przez Pekin przełomu stuleci, do Szanghaju, Singapuru, Rangunu i indyjskiej Kalkuty. Spotka ostatnich cesarzy Chin, będzie uczestnikiem wojny rosyjsko-japońskiej 1905 roku, odwiedzi chińską operę i owionie go zapach kobiety Wschodu.
Fakty, wydarzenia i osoby opisane w książce są prawdziwe. Emocje bohaterów, to licentia poetica autora.
Spis treści:
Postaci historyczne: 6
Kilka słów wstępu. 7
Rozdział 1. Pełny obrót samsary. 11
Rozdział 2. Bliźniacza reinkarnacja. 39
Rozdział 3. Inicjacja. 77
Rozdział 4. Podróż do Lhasy. 105
Rozdział 5. Lhasa. Trzynasty dalajlama. 142
Rozdział 6. Potala. Władza. 163
Rozdział 7. Opcja rosyjska. Sankt Petersburg 1898-1901. 182
Rozdział 8. Wojna z Brytyjczykami, 1903-1904. 223
Rozdział 9. Wojna rosyjsko-japońska. 247
Rozdział 10. Ucieczka z Pekinu. 288
Rozdział 11. Spełnienie. Maja i Budda z jadeitu. 334
Rozdział 12. Dwa oceany. Malaje i Rannsun. 384
Rozdział 13. Kalkuta. 417
Rozdział 14. Niepodległość. Strażnik Mocy. 461
Rozdział 15. Pielgrzymka. Odrodzenie. 496
„Jeśli stare nie odejdzie, nowe nie przyjdzie”.
(Mistrz Kongzi, zwany Konfucjuszem)
Aywan Dordże (vel Iwan Dordżijew), mnich buddyjski, najbliższy doradca XIII Dalajlamy Tybetu.
Thubten Gyatso, XIII Dalajlama Tybetu.
Aleksander III, car Rosji
Konstanty Pobiedinoscew, wychowawca carewiczów i doradca carów.
Michaił Loris-Mielnikow, minister spraw wewnętrznych Rosji.
Mikołaj II, car Rosji.
Sergiej Witte, minister finansów, premier rządu Rosji.
Mikołaj Przewalski, generał rosyjski, geograf.
Stanisław Grąbczewski, generał rosyjski, geograf
Francis Younghusband, pułkownik armii Indii Brytyjskich.
Lord George Curzon, gubernator Indii.
John Minto, gubernator Indii.
Demo Hutuktu, regent Tybetu.
Dapon Lading, dowódca armii tybetańskiej.
Zenobiusz Rożdiestwienski, admirał, dowódca rosyjskiej Floty Bałtyckiej.
Togo Heihachiro, admirał, dowódca floty japońskiej.
Jetsun Dampa VIII, Bogd-gegeen, najwyższy dostojnik Mongolii.
Dowager Cixi, wdowa po cesarzu Kajfengu. Guanxu, cesarz Chin.
Liu Manquing, wysłanniczka rządu Czang-kai-szeka do Lhasy.
Charles Bell, oficer łącznikowy rządu Indii Brytyjskich w Księstwie Sikkim.
Thubten Jimpa, sekretarz XIV Dalajlamy.
Matthiew Ricard, doktor biologii, mnich amerykańskiej sanghi.
Rafał Krawczyk - z wykształcenia archeolog i ekonomista, to erudyta o rozległych zainteresowaniach wykraczających poza wyuczone dyscypliny. Profesor wykładający zagadnienia międzynarodowych stosunków gospodarczych, świadomie łączący je z uwarunkowaniami politycznymi, historycznymi, kulturowymi i religijnymi.
Z trudem mieści się w ciasnych ramach wykładanego przedmiotu, czasem, na szczęście słuchaczy, ramy te przekraczając! Wiem coś o tym. Uczestniczę niekiedy w przeciekawych rozmowach i dywagacjach, w niewielkim gronie jego przyjaciół, których łączą zainteresowania, doświadczenia, wiedza, erudycja i ciekawość świata. Rozmowach, w których przetaczają się poglądy, zdarzenia, historia, geografia, religia, wielka polityka i różnorodne postawy ludzi.
Wcześniej wydana książka Rafała Krawczyka - „Podstawy cywilizacji europejskiej” - to szczególna praca naukowa. Naukowa - więc o zawężonym kręgu odbiorców, choć traktująca o naszej europejskiej kulturze, naszym rodowodzie i naszej europejskiej cywilizacji - zdawało by się znanej nam od podszewki. Autor jednak potrafił nas zadziwić zaskakującymi, wartymi uwagi informacjami i skojarzeniami.
Pracując nad zagadnieniami Azji dał się uwieść jej tajemniczemu dla nas, Europejczyków, urokowi. Pisząc książkę stricte naukową i nie mieszcząc się w jej ramach, niejako na marginesie - napisał powieść. Powieść dwuwarstwową, fascynującą, ciekawą, bardzo prawdopodobną, z sensacyjną akcją - i bogatymi informacjami o Azji, jej problemach, religii, kulturze, stosunkach politycznych i gospodarczych....
Czytałem tę książkę z uwagą i zaciekawieniem.
Znam Chiny, ale z innej strony. Interesuje mnie architektura i sztuka Wschodu, jej kanony i logika stosowanych rozwiązań, układy przestrzenne odpowiadające systemom sprawowania władzy, rozwiązania twórcze odpowiadające aktualnym potrzebom i możliwościom sprawczym. Stosunki polityczne i gospodarcze, mentalność ludzi Dalekiego Wschodu stanowiły tło moich zainteresowań. Niesłusznie. Są to zagadnienia, które należy badać i próbować rozumieć łącznie.
Pierwsze moje fascynacje Chinami, to opowieści znakomitego architekta i erudyty - prof. Jerzego Hryniewieckiego, który spędził tam pół roku, chłonąc kulturę i sztukę, zwiedzając, nadzorując inwestycję i rozmawiając z ludźmi.
Ćwierć wieku później - pracowałem w Chinach. Zwiedzałem, nadzorowałem budowę, rozmawiałem z ludźmi - dyplomatami, urzędnikami, plastykami, inżynierami, i robotnikami.
Często rozmawialiśmy o Chinach - widzianych z różnych perspektyw - ale zawsze naszą fascynacją była ich specyficzna kultura.
Dwadzieścia lat potem dostałem do przeczytania rękopis powieści Rafała Krawczyka.
Przesuwały się przed moimi oczami miejsca, które oglądałem i fotografowałem, zdarzenia, które znałem z historii i masę informacji dla mnie świeżych. Przede wszystkim informacji o buddyjskiej filozofii. Ale też z zainteresowaniem śledziłem losy bohaterów tej opowieści. Tych głównych ale i drugoplanowych, choć pozostających w tle, też bardzo ważnych - jak np. tajemniczy, pojawiający się pod różnymi postaciami, zgryźliwy i używający chłodnej i przeraźliwie logicznej argumentacji Heine.
W moich wspomnieniach pojawił się Jadeitowy Budda z Jego cynicznym, cierpkim uśmieszkiem, opuszczony przez mnichów klasztor, wypalone ogarki świec... Przed dwudziestu laty podążałem drogą głównego bohatera książki nie znając go jeszcze, chłonąłem i fotografowałem miejsca, w których rozgrywa się akcja powieści. Te kilka zdjęć na okładce - to jadeitowy Budda i jego opuszczony przez mnichów klasztor w Szanghaju.
Nie można się dziwić, że przeczytałem książkę, a właściwie powieść dydaktyczną, Rafała Krawczyka ze wzruszeniem i zainteresowaniem. Życzę wszystkim czytelnikom, choć trochę znającym Daleki Wschód podobnych wzruszeń. Czytelnikom, którzy tej znajomości jeszcze nie posiedli - życzę pożytecznej i przyjemnej lektury.
Maciej Kysiak
„Nie ma nic, za czym warto byłoby gonić...
pokój można osiągnąć w każdym momencie,
z każdym oddechem, z każdym krokiem”.
(Thich Nhat Hanh, mistrz zen)
W Czo'hin, ogromnej sali modlitewnej Drapungu, najważniejszego klasztoru Tybetu, panowała cisza. Niezwykła cisza. Nie zakłócał jej ani szmer modlitw, ani senne szuranie korali medytacyjnych różańców. Od strony kuchni, z piętra niżej, nie dochodził żaden dźwięk. Nawet dyskretny odgłos przelewania herbaty podawanej w przerwach modłów nie zakłócał martwej ciszy.
Poczuł się tak, jakby znalazł się w sali po raz pierwszy. A przecież była jego domem. Była miejscem, z którym dzielił dzień po dniu, wieczór po wieczorze. Żył w rytmie jej życia, codziennej mantry powtarzanej bez końca przez rzędy ogolonych głów. Obnażone ramiona mnichów i dyskretny stukot bębenka uderzanego palcami prowadzącego modlitwę, nadawały jej stygmat żywej świętości. Pusta, była martwa i pozbawiona sensu istnienia.
Ruszył do środka pomieszczenia. Objął wzrokiem znajomą postać Majtrei - „Buddy, Który Miał Nadejść”. Posąg Oświeconego, jakby nic się nie wydarzyło, był na swoim miejscu - górował ponad ołtarzem jasnym od migocących płomyków. Pozłacana postać, usztywniona pozycją lotosu, zwieńczona barwną koroną szlachetnych kamieni, odbijała dyskretne cienie świateł tańczących wokół maślanych lampek. Przed rzeźbą, rzędy czerwono-ceglastych poduszek leżały równym szeregiem jak wojsko w oczekiwaniu końca z nagła przerwanej ceremonii. W glinianych naczyniach dopalały się płomyki czarnych od sadzy knotów. Dobiegał końca grudzień 1950 roku.
- Niebawem - myślał - zacznie się Monlam, tybetański Nowy Rok. Lhasa rozbłyśnie światłami, ulice zatętnią radością, śpiewem i modlitwą.
Zastanawiał się nad tajemniczością dharmy - nauk Oświeconego o odwiecznym porządku wszechrzeczy. Porządkował myśli. W Drapungu, sławnym uczonością na cały buddyjski świat, spędził trzydzieści osiem lat życia.
- Zaraz! - poprawił się szybko - Trzydzieści osiem lat upłynęło od powrotu z tułaczki! Przedtem żyłem tu i pracowałem trzynaście długich lat! To razem? - liczył - Ponad pół wieku! Szmat czasu... Całą wiedzę - tę zwykłą i tę tajemną, a także udział w ważnych decyzjach rządu zawdzięczam temu miejscu. Cóż... Sukcesy naukowe i niepowodzenia polityczne. Tak! Naukowe sukcesy, ale polityczne potknięcia! Nauka, to przestrzeń wiedzy znaczona przeznaczeniem, polityka - to sprawa ludzi, jak ludzie ułomna i niedoskonała.
Zawiesił pobożnie wzrok na martwym spokojem obliczu Buddy. Wiedział, że zatopi się teraz w medytacji. Zapragnął spotkania błąkających się myśli z nieskończoną mądrością Oświeconego. Usiadł. Podłożył pod plecy poduszkę. Przyjął medytacyjną postawę Wajroćany: nogi skrzyżowane, kręgosłup wyprostowany, głowa lekko pochylona. Oczy przymknięte. Dłonie złożone w geście wewnętrznej równowagi -cztery grubości palca poniżej pępka. Prawa dłoń we wnętrzu lewej, kciuki ułożone w trójkąt. Czubek języka dotykał podniebienia - to zapobiega uczuciu pragnienia. Rozsunął ramiona tak, aby między ciałem a załamaniem łokci powstała powietrzna poduszka.
- Buddham saranam gacchami! Dhammam saranam gacchami! Sangham saranam gacchami! - „Przyjmuję schronienie w Buddzie! Przyjmuję schronienie w Dharmie! Przyjmuję schronienie w gminie wiernych”! - Osoba recytująca formułę oczyszcza się, odświeża i wzmacnia, kierując swe serce i ducha ku mądrości i pokojowi. Po jej wypowiedzeniu dostępował uczucia łagodnego uspokojenia.
Przez powieki zamkniętych oczu przeciskał się obraz Oświeconego. Był niewyraźny.
Czy to Majtreia - Budda Przyszłości, czy Mandźuśri - symbol mądrości? Nie jest to - rozpoznawał powoli - Awalokiteśwara, patron i opiekun Tybetu. Ma dwie ręce, a nie tysiąc!
Z zewnątrz docierał warkot szybko zbliżającego się pojazdu. Pisk opon, zgrzyt hamulców! Trzask drzwi! Podniesione głosy!
- Om mani padme hum! Om mani padme hum! Om mani padme hum! „Zaprawdę, klejnot jest ukryty w lotosie!” - Monotonny rytm mantry uspokajał i wprowadzał w przyjemny stan wewnętrznego uniesienia. - O Oświecony! Przyjmij mnie do siebie i wybaw z ziemskiego cierpienia, zbliż do celu - ostatecznego oderwania, niebiańskiego braku problemów, upragnionej nirwany, słodkiego nieistnienia!
Hałas nasilał się, był natrętny, wdzierał się jak intruz w medytacyjną ciszę. Przez przymknięte powieki przedzierał się zarys zbliżającej się postaci.
To obraz spoza medytacji, to coś zewnętrznego! - myśl biegła leniwie. Chciał objąć wzrokiem całość obrazu, ale powieki były ciężkie, głowa nie traciła bezwładu. Wyraźnie rozpoznawał tylko dolny fragment postaci.
Skąd znam te przedmioty? Z wojska? Tak! Z wojska! Toporne buty żołnierza! Brudne i ubłocone! - Na czubku jednego sterczała, lekko naderwana, blaszka podkucia. Klasztor leżał w miejscu, które w czasie krótkiej pory deszczowej przemieniało się we wzgórze błota i kamieni. Jego mieszkańcy używali sandałów, nic nie groziło ich obuwiu, ale ta blaszka zrobiła na mnichu wrażenie. Przerażające wrażenie! Na spodzie wystającego spod buta podkucia zatrzymała się grudka ziemi zlepiona w całość materią o brudnoczerwonej barwie.
Krew? - przemknęła myśl. - Ludzka krew?
Ktoś potrząsnął jego ramieniem. Z modlitewnego transu wytrąciły go słowa mówione w putonghua - urzędowym języku ogólnochińskim. Podniósł głowę. Z wysiłkiem otworzył oczy. Przed nim majaczyła postać mężczyzny w średnim wieku, ubranego w polowy mundur chińskiej armii. Oficerską czapkę zdobiła czerwona gwiazda. Barwa otoku wskazywała na wszechmocną służbę bezpieczeństwa. Z żółtawej, okrągłej twarzy świdrowały skośne oczy pięćdziesięciolatka. W kierunku kącików ust pełzał cienki wąsik. Na skórzanym rzemyku oplatającym szyję zwisał nagan - sześciostrzałowy rewolwer, niezawodny hazardzista i zwycięski uczestnik rosyjskiej ruletki. Oficer był zdyszany, jakby przybywał wprost z akcji pacyfikowania okolicznych wiosek. Z oczu biła radość drapieżnika dopadającego ofiarę.
- Obudźcie się, towarzyszu Dordżijew!
Mnich drgnął, jakby ukąsiła go żmija. Od sześćdziesięciu lat nikt nie zwracał się do niego w ten sposób. O rosyjskim nazwisku zapomniał. Z życiem poza wspólnotą mnichów nie miał do czynienia od pół wieku. Zresztą, nie znosił tego nazwiska, czuł się nim poniżony. Nie dlatego, że było rosyjską karykaturą prawdziwego. Było puste. Dźwięczało jak wiele podobnych. Jego dawne, prawdziwe, brzmiało - 'Dordże', co po tybetańsku znaczy to samo, co 'wadźra', święte słowo sanskrytu - 'diamentowy piorun mocy', symbol Buddy Awalokiteśwary, boskiego władcy i opiekuna Tybetu. Ród mnicha, patrzącego na chińskiego oficera jak na zjawę z odległej przeszłości, pochodził od ósmego Karmapy Rimpocze, najważniejszego lamy Tybetu, z czasów, gdy dominowała jeszcze 'Diamentowa Droga' linii Kagyu, a późniejsi dalajlamowie byli tylko podrzędnymi mnichami. Od karmapów, przywódców Czerwonych Czapek nie wymagano celibatu. Więcej, ich ceremonie nadawały ludzkiej erotyce stygmat świętego rytuału - połączenia męskiego i żeńskiego elementu Kosmosu. Syn ósmego Karmapy - Rimpocze Mitsjo Dordże pojął za żonę córkę Ałtan-chana, władcy Mongolii i potomka samego Czyngisa. Z nich wywodził się ród buriackich Dordżów. Na dźwięk rosyjskiego 'Dordżijew' - mnich miał podwójny motyw dla odruchu niechęci. I do tego to - „towarzyszu”! Czerwone Chiny były mu równie nienawistne jak czerwona Rosja!
Z przerażeniem notował sposób, w jaki oficer układał palce dłoni. To był tajemny, ale doskonale zapamiętany gest suczi-mudra, starohinduski znak wskazywania, upominania i grożenia.
Może to przypadek? - przemknęła nadzieja.
Dłoń oficera zamykała się powoli, aby otworzyć się ponownie w tym samym geście - dwa wewnętrzne palce ręki schowane do wewnątrz dłoni, trzy pozostałe, lekko rozcapierzone, podniosły się do góry. Serce mnicha zamarło. Podwójna suczi-mudra potwierdzała najgorsze. Tajny gest porozumienia używany był przez agentów dawnej carskiej Ochrany, najgroźniejszej ze wszystkich tajnych policji świata.
Przecież Ochrany już nie ma! Znikła wraz z upadkiem Rosji! - nadzieja obudziła się na nowo. - Carska Rosja przestała istnieć ponad trzydzieści lat temu! - myśli pędziły w gorączce. - ...
entlik