Rutledge Cynthia - Moj ksiaze.r - Babcia.txt

(217 KB) Pobierz
Cynthia Rutledge



MĂłj ksiÄ…ĹĽÄ™





SK

ROZDZIAĹ PIERWSZY



- Czy na tym weselu byli w ogóle jacyś mężczyźni?! -

Clarice Carlyle uniosła widelczyk z kawałkiem tortu i

spojrzała wyczekująco na córkę.

Lauren jęknęła w duchu i uśmiechnęła się z wysiłkiem.

Powinna przewidzieć, że wcześniej czy później rozmowa

zejdzie na te tory. I chyba nie miało sensu po raz kolejny

przekonywać matki, że nie wszystko w życiu musi się

obracać wokół mężczyzn. Zresztą mogła się tego spodzie-

wać. Fakt, że niebawem skończy trzydzieści lat, a wciąż nie

wyszła za mąż, niemal doprowadzał jej matkę do szaleństwa.

Od jakiegoĹ› czasu kaĹĽda ich rozmowa nieuchronnie

zmierzała do punktu, w którym Clarice przypominała córce,

ĹĽe zegar biologiczny tyka, a uroda przemija.



Lauren upiła łyk kawy i odwróciła wzrok. Nie miała

ochoty znowu tłumaczyć, że nie zamierza się wiązać z kimś

przypadkowym ani tym bardziej wychodzić za mąż dla pie-

niędzy, na co Clarice miała najwyraźniej nadzieję.

Nie, to byłoby zaprzeczeniem wszystkiego, w co wie-

rzyła. Bo Lauren marzyła o wielkiej romantycznej miłości,

namiętnym porywie serca, który sprawi, że świat nagle

zmieni swoje barwy. Chciała kochać szaleńczo, do utraty

SK

tchu, zapomnieć o rozsądku i rozwadze. I w dodatku nie



uważała tych pragnień za wygórowane. Całkiem po prostu

chciała spotkać mężczyznę, który bez reszty zdobędzie jej

serce, a potem będą żyli długo i szczęśliwie...

- Nie, nie zaprosili żadnych mężczyzn - mruknęła w

końcu, gdy cisza przedłużała się już zbyt długo, a ona wciąż

czuła na sobie badawcze spojrzenie matki.

Clarice wzruszyła ramionami i prychnęła lekko.

- Nie żartuj. Na każdym weselu jest mnóstwo mężczyzn.

MĹ‚odych, przystojnych, bogatych, ktĂłrzy tylko wypatrujÄ…,

kogo by poderwać. Wesela właśnie po to są. Pytałam, czy ty

nie spotkałaś kogoś interesującego.

- Cóż... Tańczyłam z kilkoma mężczyznami... - odpo-

wiedziała Lauren. I nawet było to zgodne z prawdą. Rze-

czywiście większość czasu spędziła, gawędząc i tańcząc ze

starymi kolegami ze szkoły.

- Ale ja pytam, czy ktoś szczególnie wpadł ci w oko? -

drążyła matka niezrażona.

Lauren znowu zatopiła wzrok w filiżance z kawą, mając

nadzieję, że matka nie zauważy zdradzieckiego rumieńca,

SK

który wykwitł na jej policzkach. Nie miała ochoty opo-

wiadać o pewnym mężczyźnie, który zrobił dużo więcej, niż

tylko „wpadł jej w oko"...

- Jak on się nazywa? - usłyszała nagle pełne zacieka-

wienia pytanie.

- Kto? - udała zdziwienie. Szybko sięgnęła po kawałek

ciasta, próbując opanować chęć ucieczki. Dobrze wiedziała,

co teraz nastÄ…pi.

- Ten facet, przez ktĂłrego teraz siÄ™ czerwienisz - od-

powiedziała Clarice. - Pewnie jest bardzo przystojny... -

ciągnęła, nie spuszczając wzroku z córki.

Przez głowę Lauren przemknęło wspomnienie Aleksa.

Uśmiechnęła się słabo. Nie, przystojny to stanowczo zbyt

mało powiedziane. Wysoki brunet o regularnych rysach i

dużych zielonych oczach rozjaśnionych złotymi refleksami



zdecydowanie zasługiwał na lepsze miano. Przypomniała

sobie jego smukłe, muskularne ciało, gładką skórę i szerokie

ramiona, w których każda kobieta mogła się czuć bezpieczna

i poĹĽÄ…dana...

- Tak, jest bardzo przystojny - rzuciła w przestrzeń. -Ale

to i tak nie ma teraz żadnego znaczenia. Nigdy więcej go nie

zobaczÄ™.

Spędzili razem cudowny wieczór i pełną namiętności noc,

jednak Lauren była już dużą dziewczynką i nie zamierzała

się łudzić. Podobnie jak nie zamierzała popełnić kolejnego

błędu i wmawiać sobie, że chodziło o coś więcej niż

jednorazowy epizod, krótką przygodę bez zobowiązań.

Tymczasem Clarice syknęła z niesmakiem.

- Daj spokój! Skąd ta pewność? Zawsze jesteś taką pe-

symistkÄ…!

- Raczej realistką - odparła.

- Nieprawda! Nie wiem, dlaczego nie wierzysz w siebie.

Przez całe życie próbowaliśmy ci przecież przekazać, że

chcieć to móc! - oświadczyła z mocą Clarice.

SK

Lauren uniosła głowę i spojrzała na siedzącą naprzeciw

matkę. Mimo przekroczonej pięćdziesiątki nadal była bardzo

atrakcyjną kobietą. Staranna fryzura i makijaż w umiejętny

sposób podkreślały jej niegasnącą urodę, a pewność siebie i

świadomość własnych atutów przebijały z każdego gestu.

Istotnie, ta kobieta była wręcz ucieleśnieniem zasady, że

chcieć to móc.

- On chyba jest z Chicago - mruknęła niechętnie, za-

stanawiajÄ…c siÄ™, po co w ogĂłle ciÄ…gnie tÄ™ rozmowÄ™. - Nawet

gdybym chciała, nie wiedziałabym, jak go odnaleźć.

Matka machnęła lekceważąco ręką i pochyliła się, wy-

raĹşnie poruszona.

- To nie jest ĹĽaden problem. Dotrzemy do niego. Na

weselu musieli przecież być jacyś jego znajomi.



- W czasie studiów mieszkał razem z Tomem Alvare-zem,

to wszystko, co wiem.

Nie była to do końca prawda, ale Lauren nie zamierzała

dzielić się wszystkimi wspomnieniami. Matka raczej nie

musiała wiedzieć, jak Alex wygląda nago i jak zmysłowo

mruczał francuskie słowa, kiedy się kochali.

- Tom Alvarez... Alvarez... Nazwisko brzmi jakoĹ› zna-

jomo... - zastanawiała się głośno Clarice.

Lauren zesztywniała gwałtownie i przeklęła się w duchu.

Powinna pamiętać, że matka, kiedy wyznaczy sobie jakiś cel,

nie cofnie się przed niczym. A ostatnio jej celem było

wyprawienie wielkiego, hucznego wesela. Wesela Lauren.

A Tom Alvarez mieszkał w Sant Louis i matka rzeczy-

wiście spotkała go kilka razy. Lauren mogła mieć tylko

nadzieję, że jego pozycja społeczna nie była na tyle zna-

cząca, żeby zagwarantować mu jakieś szczególne miejsce w

pamięci Clarice. Niestety...

- Oczywiście! - usłyszała pełen ulgi okrzyk. - To ten wy-

soki blondyn, który pracuje dla Warnerów. Wystarczy więc,

SK

jeśli zadzwonisz do Davida, a z łatwością go wytropisz!

- Nie ma mowy! - ucięła Lauren stanowczo i zacisnęła

usta.

O nie, do tego nawet matka nie może jej skłonić. Cztery

lata temu była naiwną, zakochaną dziewczyną, a David był

mężczyzną, którego zamierzała poślubić. Marzyła o

wspĂłlnym ĹĽyciu, o domku z ogrĂłdkiem i dzieciach ta-

plających się w baseniku. Niestety, David wyjechał na kilka

dni do Las Vegas, a kiedy wrócił, okazało się, że zdążył tam

poślubić swoją koleżankę.

Musiało minąć wiele miesięcy, zanim Lauren zdołała

jakoś się pozbierać i wybaczyć obojgu. Dziś, z perspektywy

czasu, była nawet wdzięczna losowi, że ustrzegł ją przed tym

małżeństwem, i życzyła Davidowi jak najlepiej. Jednak

mimo wszystko nie zamierzała dzwonić do niego,



wypytywać o innego mężczyznę i tym samym narazić się na

podejrzenia, ĹĽe desperacko poszukuje faceta, ktĂłry nawet nie

chciał zostawić jej swojego numeru telefonu. Być może w

ostatni weekend zachowała się głupio, ale to na szczęście nie

znaczy, że całkiem straciła zdrowy rozsądek.

- A jak ten tajemniczy ktoś zarabia na życie? - drążyła

matka.

Lauren uśmiechnęła się w duchu. No tak, to pytanie było

bardzo w stylu Clarice. Z nutką satysfakcji pomyślała, że

zaraz przekłuje balonik pełen marzeń, jaki jej matka

niewątpliwie zdążyła już nadmuchać.

- Z tego, co wiem, nigdzie nie pracuje - rzuciła lekko. Ku

jej zdumieniu matka wyraźnie się ożywiła.

- A więc jest bogaty i niezależny finansowo? - spytała

poruszona.

Lauren przypomniała sobie stary samochód, którym Alex

odwiózł ją na lotnisko, i uśmiechnęła się lekko.

- Chyba nie - odpowiedziała, kręcąc przecząco głową.

- SÄ…dzÄ…c po jego samochodzie, jest raczej bezrobotny.

SK

- Och, nie - westchnęła matka rozczarowana i skrzywiła

się z niesmakiem. - A więc zwykły biedak... Niestety, takich

pełno wszędzie. W takim razie nie ma co po nim rozpaczać.

ZresztÄ…, pewnie i tak jest ĹĽonaty.

- Nie, na pewno nie jest żonaty - zaprzeczyła Lauren

stanowczo.

Być może w sobotni wieczór złamała jedną ze swoich

najświętszych zasad, ale na pewno nie tę. Uważała przysięgę

małżeńską za świętość i dlatego pierwsze, co zrobiła, to

sprawdziła, czy Alex nie nosi obrączki. A potem, kiedy

odprowadzał ją do pokoju, po prostu go o to zapytała.

- Nie złość się. - Matka wzruszyła ramionami i upiła łyk

kawy. - Pytam, bo większość przystojnych mężczyzn ma już

żony. Takie są fakty i trzeba się z tym pogodzić.



- Nie jest żonaty! - podkreśliła Lauren zirytowana i dodała

nieostrożnie: - Gdyby tak było, nigdy nie spędziłabym z nim

nocy!

- O...! - Clarice uniosła brew i zastygła w zdumieniu.

- Nie spędziłabyś nocy... - powtórzyła. - A więc byliście aż

tak blisko?

Lauren czuła, jak jej policzki znowu zakwitają purpurą i

przeklinała w duchu swoją impulsywność.

- Nie, to nie tak, jak podejrzewasz... - mruknęła zmie-

szana. - Miałam na myśli co innego. Po prostu przetań-

czyliśmy całą noc, długo rozmawialiśmy i bawiliśmy się

razem.

Nigdy nie była wybitną aktorką, ale tym razem chyba się

udało. Matka skrzywiła się lekko i z rozczarowaniem

spytała:

- I to wszystko?

- A na co miałaś nadzieję? - Lauren spojrzała na nią

oburzona i modliła się w duchu, ż...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin