Różewicz Tadeusz - Przerwany egzamin (2021).pdf

(989 KB) Pobierz
TADEUSZ
RÓŻEWICZ
PRZERWANY EGZAMIN
Projekt okładki: Artur Wandzel
ISBN 978-83-8259-167-5 (mobi)
ISBN 978-83-8259-168-2 (epub)
ISBN 978-83-8259-169-9(pdf)
Biblioteka Narodowa
al. Niepodległości 213
02-086 Warszawa
www.bn.org.pl
Sfinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu
w ramach programu wieloletniego Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa. Priorytet 4.
Trucizna
Wlókł się do domu z niechęcią. Było gorąco. Ścieki śmierdziały pomyjami
i mydliną. Robił sobie wyrzuty, że tak bezmyślnie kręcił się po mieście,
ale zamiast iść do domu znów zaczął kołować. Gazeta za szybą kiosku
była złożona i Henryk odczytał tylko kawałek komunikatu: „Na froncie
wschodnim dzień przebiegł spokojnie, z wyjątkiem lokalnej działalności
bojowej. Dziś rano szybkie samoloty bojowe zatopiły na północnym Mo-
rzu Lodowatym 2 statki handlowe, o łącznej pojemności 6000 ton. W nocy
na 5 czerwca bombardowano urządzenia portowe w Algierze...”.
Po przeczytaniu komunikatu Henryk poszedł dalej. Kiedy przechodził
koło sklepu znajomego rzeźnika, zajrzał do środka. Na hakach nie było
mięsa, ale wnętrze sklepu miało mdły, ciepły zapach krwi. Przy kontuarze
stały kobiety. Henryk odszedł kilka kroków, potem zawrócił. Przechodził
kilka razy z jednej strony ulicy na drugą. Chciał kupić kości i pół kilo
kaszanki. Chciał kupić to na kredyt i nie wiadomo, dlaczego wstydził się
kobiet, które były w sklepie. Paliły go nogi w szczelnie zasznurowanych
kamaszach, ocierał pot z czoła. Stał przed wystawą, na której uśmiechało
się różowe prosiątko z gipsu.
Ponieważ kobiety nie wychodziły ze sklepu, poszedł dalej. Kiedy zbli-
żał się do muru cmentarza, który z latami znalazł się prawie w środku mia-
sta, między domami i ogrodami, zobaczył grupę żandarmów i cywilów.
Stali w poprzek ulicy. W tej chwili zsiadł z roweru jakiś mężczyzna i go-
rączkowymi ruchami sięgał zapewne po dowody. Henryk szedł wolno na
umundurowanych i krzyczących, potem odwrócił się i bez pośpiechu za-
czął się oddalać. Wyglądało to na niedbały spacer znudzonego faceta. Przy
sobie miał kenkartę i lewą kartę pracy z orłem niemieckim, który miał
jakiś drobny defekt w skrzydle; po prostu pieczątka była kiepsko zrobiona.
BIBLIOTEKA NARODOWA
1
PRZERWANY EGZ AMIN
Było gorąco. Całe ciało było mokre, jakby skóra płakała wszystkimi
porami. Chłopi wieźli z miasta nawóz w długich drewnianych beczkach.
„Gdyby mnie złapali – myślał – gdyby mnie teraz złapali, to koniec. Mo-
głem przed pięcioma minutami zginąć i nikt by nie zauważył. Na cmenta-
rzu śpiewają czarne kosy ze złotymi dziobami. A mnie wzięliby w swoje
ręce ci w zielonych i czarnych mundurach...”. Te myśli o życiu i śmierci były
bardzo ważne, tak ważne i zajmujące, że Henryk nie zauważył, jak znów
znalazł się przed sklepem rzeźnickim.
Kiedy po dłuższej chwili wszedł do sklepu, zaproszony wesołymi głosa-
mi, wśród których było i przysłowie o „psie zaglądającym do jatki”, rzeźnik
powiedział mu, że już nic nie ma.
Do domu wracał zmęczony. „Tam Morze Północne, Algier, a tu chodzi
o pół kilo kości. Jak psu...” – myślał. Z daleka zobaczył jasny dymek nad ko-
minem. Sprawiło mu to przyjemność i ulgę. Gotowano obiad. Miał miejsce
w domu. W domu myśleli o nim, był tam liczony. Przyśpieszył kroku.
Matka dopytywała się, czemu tak długo chodził. Obiad czekał. Brat
spytał: „Co nowego na świecie?...” Henryk odpowiedział, że na Wschodzie
i na Zachodzie nic ciekawego, ale na ulicy św. Jana, koło cmentarza, stali
żandarmi i zatrzymywali ludzi.
Po obiedzie Henryk przeglądał stare „Adlery” i myślał, co robić. Co robić
dalej ze sobą. W domu siedział już drugi miesiąc i czekał na wiadomości.
Ale z „obwodu” nikt się nie odzywał, nie przysłano mu też pieniędzy. Pobyt
w domu z wypoczynku przemienił się w męczące wyczekiwanie. Po przej-
rzeniu „Adlera” zabrał się do czytania gramatyki łacińskiej. Czytał trzecią
deklinację, która mu przed laty sprawiła tak dużo zmartwień swoimi licz-
nymi wyjątkami i innymi komplikacjami. Strony były podkreślone czerwoną
i niebieską kredką przez kilka pokoleń sztubackich.
W tej chwili zatrzaskał i zgasł przed domem motor. Otworzyły się
drzwi, weszła matka wystraszona, pobladła. Za nią wkroczył Bonawentura.
Na jego długiej postaci łamał się i świecił czarny ceratowy płaszcz. Ten
płaszcz tak matkę przestraszył. Wyszła zamykając ostrożnie drzwi. Bona-
wentura wyjaśnił Henrykowi krótko i dokładnie, o co chodzi. Potem matka
przyniosła dwie filiżanki zbożowej kawy i jakieś ciasteczka z owsianych
płatków. Bonawentura chwalił kawę i ciasteczka; wyjechał szybko. Matka
wprawdzie domyśliła się już, że ten czarny płaszcz należał do „swojego”,
BIBLIOTEKA NARODOWA
2
PRZERWANY EGZ AMIN
ale była jeszcze wystraszona, a w jej oczach teraz był niepokój. Henryk po-
prosił ją, aby przygotowała bieliznę za dwa dni wyjedzie z domu. Prośba
o bieliznę uspokoiła matkę, zaraz zabrała się do przeglądania koszul, skar-
pet... Była to praca określona, w przeciwieństwie do niejasnych przeczuć
i złego oczekiwania.
Stali między ustępem a śmietnikiem.
– Daj sto złotych i bierz – powiedział mały.
– Sto złotych – wysoki wzruszył ramionami – za co?
– Trucizna jest organizacyjna, gwarantowana.
– Skąd wiesz?
– Nie bój się, zdechniesz na pewno, tylko spróbuj. Złego bym ci nie
dał... to dla ciebie, co?
– Może – uśmiechnął się wysoki – może dla mnie.
Mały wyciągnął blaszane pudełeczko, otworzył i wytrząsnął jego za-
wartość na dłoń wysokiego. Była to okrągła pastylka oklejona dwoma
płatkami gumy. Wysoki przyglądał się uważnie truciźnie.
– Zrzutowa angielska – wyjaśnił mały – dostałem ją w prezencie od
jednego dwójkarza. Lepsza od cyjanku. Możesz ją trzymać w ustach, jak
długo chcesz. Możesz rozgryźć jak zajdzie potrzeba albo znów schować.
W tej gumie nie wietrzeje, nie zawilgnie...
Wysoki pokiwał głową.
– Pierwszy raz widzę tak przyrządzoną.
– Wiadomo, Anglicy, kultura... Ale niedużo tego przysyłają. Tylko dla
lepszych gości. Taki piesek, jak ty, może się kością udławić...
– Pięćdziesiąt złotych weźmiesz?
– Dawaj pięćdziesiąt.
Mały dokładnie rozwinął wystrzępiony i brudny papier; przez środek
banknot był przedarty i podklejony bibułką od papierosów.
– Może masz inny papierek? – zwrócił się do wysokiego.
– Tego nikt nie weźmie.
Wysoki zapinał płaszcz.
– Weźmie, weźmie, nie bój się. Nie mam ani grosza, ostatnie bydlę
z obory poszło. No, cześć, trzymaj się, Heniu – poklepał małego po ło-
patce. Henryk spojrzał za odchodzącym. Tamten szedł i pogwizdywał,
widać mała pastylka oklejona gumą dodała mu animuszu. „Czuje, że żyje –
BIBLIOTEKA NARODOWA
3
Zgłoś jeśli naruszono regulamin