Różewicz Tadeusz - Tarcza z pajęczyny (2021).pdf

(760 KB) Pobierz
TADEUSZ
RÓŻEWICZ
TARCZA Z PAJĘCZYNY
Projekt okładki: Artur Wandzel
ISBN 978-83-8259-170-5 (mobi)
ISBN 978-83-8259-171-2 (epub)
ISBN 978-83-8259-172-9 (pdf)
Biblioteka Narodowa
al. Niepodległości 213
02-086 Warszawa
www.bn.org.pl
Sfinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu
w ramach programu wieloletniego Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa. Priorytet 4.
Nowa szkoła filozoficzna
Był koniec października, a może koniec listopada 1945 roku. Zastukałem
do białych drzwi. Odezwało się za drzwiami jakby mruczenie, pochrząki-
wanie grubego zwierza. Wszedłem do gabinetu filozofa. Był to najwybit-
niejszy polski filozof współczesny, zdaje się, uczeń Husserla.
Zapisałem się jesienią na uniwersytet. Profesor wykładał na naszym
roku: wstęp do teorii poznania. Płonęła we mnie dziwna ambicja, aby po-
mijając wszelkie pośrednie stopnie wtajemniczenia naukowego zapisać się
na seminarium.
Ukłoniłem się filozofowi, objaśniłem krótko, kim jestem, skąd się wzią-
łem w jego gabinecie, i poprosiłem o przyjęcie na seminarium. Profesor
uśmiechnął się. Chrapliwym, ciepłym głosem wyjaśnił, że muszę przed-
tem zapisać się na proseminarium. Skrzywiłem się. Profesor przyjrzał mi
się uważniej i powiedział: „No cóż, proszę pana, co pan czytał z filozofów,
co pan zna? Proszę mi opowiedzieć”.
Zacząłem sobie gorączkowo przypominać.
Bardzo mi się podobała piękna głowa uczonego. Była to precyzyjna ma-
szyna, skonstruowana przed pięćdziesięciu chyba laty w sławnych uczel-
niach niemieckich. Mimo zniszczeń wojennych pracowała świetnie. Było
to niezwykłe zjawisko. Czasem tylko w czasie wykładu profesor spoglądał
w okno i milczał chwilę. Za oknem był kawałek muru, listopadowe niebo.
Stałem przed nim w saperkach przyniesionych „z lasu” i przypomina-
łem sobie filozofów.
– Czytałem Sokratesa – powiedziałem stanowczo i zamilkłem.
Profesor uśmiechnął się i przechylił głowę.
– Właściwie nie Sokratesa, tylko Platona o Sokratesie – poprawiłem
się. – Czytałem Platona, Nietzschego...
Profesor znów się życzliwie uśmiechnął.
BIBLIOTEKA NARODOWA
1
Tarcz a z Paję cz yn y
– Czytałem też
Ewolucję twórczą
Bergsona – dorzuciłem z dumą.
Nie mogłem sobie przypomnieć więcej nazwisk ani książek, a profesor
jakby na coś jeszcze czekał... Powoli zaczęły mi się przypominać jakieś na-
zwiska ze sztubackich czasów. Nazwiska „filozofów” i kolegów, z którymi
mówiło się o sensie życia, o celu naszych działań, o Bogu.
– Czytałem jeszcze Spencera i Drapera – oba te nazwiska wymówiłem
niezbyt pewnie, bo już nie pamiętałem, o czym oni pisali. Jednak jednego
z nich czytaliśmy ze Zbyszkiem w parku. Na rok przed wybuchem wojny.
Była to książka, a raczej broszura, w podartej zielonej okładce. Była na-
pisana przez Spencera albo przez Drapera. W tej chwili nie pamiętałem
jednak ani tytułu książki, ani jej treści. Zapomniałem w czasie okupacji
hitlerowskiej. Może zresztą książkę napisał ktoś inny. Teraz przypomnia-
łem sobie jeden fragment, była tam mowa o dogmatach wiary katolickiej
i autor zapytywał uszczypliwie: „Czy ktoś widział palec Ducha Świętego?”.
Pamiętałem o tym palcu, ale nie wiedziałem, o co chodziło tamtemu filo-
zofowi, więc dałem spokój i nic o tym wszystkim profesorowi nie mówiłem.
Po chwili milczenia znów wymieniłem nazwisko: Freud. Profesor poruszył
się. Tu dziwnie wyraźnie pamiętałem jakieś żarty na temat pewnego snu,
w którym śpiący otwierał dolną szufladę komody i załatwiał się do tej szu-
flady; miało to oznaczać stłumioną w dzieciństwie chęć stosunku płcio-
wego z nianią. Ale to były żarty. Natomiast jeśli chodzi o nogę, to byłem
pewien, że czytałem o roli nogi w życiu seksualnym w książce Freuda. Wy-
wody uczonego wydały nam się takie śmieszne, że wyuczyliśmy się ich ze
Zbyszkiem na pamięć. Jeszcze w tej chwili mogłem wyrecytować profeso-
rowi fragmenty dotyczące nogi: „Noga jest odwiecznym symbolem płcio-
wym już w mitach, odpowiednio do tego but lub pantofel jest symbolem
niewieścich części płciowych; stosownie do tego w perwersji odpowiadają-
cej fetyszyzmowi tylko brudna i niemile woniejąca noga jest przedmiotem
płciowym... Noga jest pojmowana w miejsce członka u kobiety, którego
brak przez dzieci bywa silnie odczuwany...”. Oczywiście pewne logiczne
człony tych naukowych wywodów były przez nas opuszczone i wychodziły
z tego takie idiotyczne historie, że pękaliśmy ze śmiechu.
Profesor pochylony w moją stronę czekał jakby na nowe nazwi-
ska. Niestety, wymieniłem prawie wszystkie znane mi pozycje z filozofii.
Wspomniałem o pesymiście Schopenhauerze. Z wielkiej jakby ciemności,
BIBLIOTEKA NARODOWA
2
Tarcz a z paję cz yn y
z głębokiej studni, z mgły dzieciństwa wydobyło się jeszcze jedno nazwi-
sko. Ale nie powiedziałem tego nazwiska profesorowi. Nazwisko miało
obce brzmienie i nigdzie już o nim nie czytałem od czasu, jak wyszedłem
z dzieciństwa: Mulford. Tak nazywał się ten tajemniczy filozof. Mulforda
nie czytałem, bo nie znałem jeszcze wtedy liter alfabetu, czytał go w dębo-
wym łożu starzec, który miał żonę z czarnymi, palącymi oczami. Nieste-
ty, o Mulfordzie wiedziałem bardzo mało. Nie pamiętałem już, czy pisał
o hipnotyzmie, czy o higienie, może pisał o hipopotamach, a może o ha-
szyszu. W każdym razie był on prawdopodobnie Anglikiem.
Było to ostatnie nazwisko, jakie wymieniłem, a właściwie pomyślałem.
Mulford mylił mi się zresztą z muflonem. Ale nigdy nie byłem zupełnie
pewien, jak wygląda muflon. Gdzie to zwierzę żyło i czym się żywiło? Jed-
nak co do muflona miałem jakąś pewność, że ma zakręcone rogi i długą,
wełnistą sierść. Być może, daje mleko. Ale to są już domysły. O Mulfordzie
nie wiedziałem nic.
Oczywiście słyszało się też i o Kancie, ale tylko w żartach. Podobno
Kant powiedział: „Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”.
To było chyba wszystko. Czekałem teraz, co mi powie profesor.
Szare oczy profesora zapaliły się na chwilę i zgasły. Był znużony, ale chyba
w środku bawił się doskonale; a może był tylko zmęczony i zdziwiony.
– Wy walczyliście z bronią w ręku, my chroniliśmy myśl ludzką. Wy w le-
sie, my, gdzie się dało... jest pan przyjęty do mnie na proseminarium. Czyta-
my tam teraz Hume’a
Traktat o naturze ludzkiej. –
Podał mi rękę. Ukłoniłem
się i wyszedłem z gabinetu filozofa.
Po tej rozmowie poszedłem na obiad do stołówki akademickiej. Stałem
za krzesłem jakiegoś studenta i czekałem, aż zje swoją porcję, pobrzękując
łyżką o blaszaną miskę. Wszyscy jedli tutaj bardzo prędko, bo nad ich gło-
wami stali z kwitkiem albo z łyżką w ręce inni głodni. Gwar i zaduch był
tu wielki.
Do domu wróciłem po południu. Położyłem się na łóżku i patrzyłem
w sufit. Przymykałem powieki. Myślałem. Mówiłem do siebie o sprawach
podobno najważniejszych w życiu człowieka. Stwierdziłem jeszcze raz:
„To wszystko nie ma sensu”. Wszystko. Życie. Czy można do tego coś dodać?
Już przed kilkoma miesiącami wyznaczyłem sobie datę. Dzień, w którym
BIBLIOTEKA NARODOWA
3
Zgłoś jeśli naruszono regulamin