Newerly Igor - Zostało z uczty bogów (2021).pdf

(2312 KB) Pobierz
IGOR
NEWERLY
ZOSTAŁO Z UCZTY BOGÓW
Projekt okładki: Artur Wandzel
ISBN 978-83-8259-158-3 (mobi)
ISBN 978-83-8259-159-0 (epub)
ISBN 978-83-8259-160-6 (pdf)
Biblioteka Narodowa
al. Niepodległości 213
02-086 Warszawa
www.bn.org.pl
Sfinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu
w ramach programu wieloletniego Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa. Priorytet 4.
Szczęśliwy, kto oglądał świat
W chwilach przemiany i przełomu:
Bogowie go do swego domu
Wezwali, by do uczty z nimi siadł.
Fiodor Tiutczew
(przekład Juliana Tuwima)
Śladami Żelaznego Żubra
Pojechaliśmy z Jarkiem na ten cmentarz. Kamienna płyta była oczyszczona
i wokół rosły kwiatki, dbał o to czerstwy jeszcze Makar Kozak z pobliskiej
ulicy Tropinka (była tu kiedyś zamiast ulicy ścieżyna przez zachwaszczo-
ne ugory). Zacząłem mówić z myślą: niechże Jarek wie co nieco o swym
dziadku. W miarę jak rozpamiętywałem, wszystko zdawało się uchodzić
w tłum skamielin dookoła, pomiędzy znaki z czasów carskich na pomni-
kach, i tchnęło niezmąconą dziwnością jak grób rosyjskiego oficera, nad
którym stoją oto syn i wnuk, pisarze polscy.
Potem dziesięć kilometrów szosą asfaltową – za moich czasów była
z tłucznia, czyli makadam – dziesięć kilometrów przez puszczę, po której
tylko nazwa została, Puszcza Białowieska. Ano była tu puszcza, półtora
tysiąca kilometrów kwadratowych kniei królewskiej, bory niebywałe, nie-
tknięte siekierą, tylko monarcha mógł sobie pozwolić na taką perłę swej
korony, na luksus utrzymania ostatniej w Europie najprawdziwszej pier-
wotnej puszczy, gdzie stały jeszcze święte dęby pogańskie, a cisza była głę-
binowa, denna cisza, i zielonkawosiny jak rozpylony grynszpan półmrok,
i zapach próchnicy zetlałej na wieki przed milenium, gdzie rośliny, drze-
wa, zwierzęta żyły jak chciały i żubry chodziły swobodnie stadami prosto
z prehistorii. Taka była puszcza mego dzieciństwa. Zniknęła z ostatnią
dynastią. Niemcy za kajzera zaczęli, Poleszucy z okolicznych wiosek pod-
chwycili i w te pędy także do lasu z siekierami, po nich nadleśnictwa pań-
stwowe i obce koncesje z piłami mechanicznymi, z tartakami, z Hajnówką
całą, w końcu Niemcy za Hitlera, i chłopi, i partyzanci, wszyscy cięli las,
tłukli zwierzynę, aż granicą przecięto tę perłę na dwoje, tu Białowieża so-
wiecka, a tu Białowieża polska – taką sztuką puszczę tłuką na makadam,
psiakrew, na makadam...
Szukaliśmy śladów dawnego czasu po drodze i potem na miejscu,
w Zwierzyńcu. Nie było. Znaku po dziadkowym Zwierzyńcu nie zostało.
BIBLIOTEKA NARODOWA
2
Zo stał o z u czt y b o gów
Był park – rośnie las, był pałacyk – stoi nowa, nawet zgrabna leśniczówka.
Nikt nie wyjrzał. Sarenka przyglądała się nam zza węgła, przechyliwszy
z lekka główkę jak wszystkie sarenki, które miałem, a co roku przynoszono
nam jakieś znalezione w lesie sarniątko. Karmiliśmy je ze smoczka, Helenka
i ja, kłóciliśmy się, rywalizowaliśmy ze sobą o względy naszej pieszczoszki.
Dzień zaczynał się, gdy na korytarzu rozlegały się drobno kląskające kro-
ki, nasłuchiwaliśmy, czy raciczki jej nie zgrzytną w poślizgu na parkiecie,
bo wtedy z pewnością będziemy mieli dzień feralny. Wreszcie wchodziła,
Boże miły, wchodziła między nasze łóżka i przechyliwszy łepek zerkała
w prawo i w lewo, to była wielka chwila, wstrzymywaliśmy dech pod koł-
derkami, u kogo będzie dziś szukała ciepłej buteleczki mleka? Pod czyją
poduszkę wetknie swój czarny, wilgotny, rozkoszny pyszczek?
Sarenka rosła z nami, miała później małe i szła z nimi w swe własne
leśne życie, czasem okazywała się koziołkiem, jak Frycek, który wyrósł
na kapitalnego rogacza o wspaniałych krzyżowych porostkach, ale tak się
rozbrykał, że każdego bódł, pokaleczył nawet bożogrobską babę Genowefę,
co to chodziła niby do grobu Zbawiciela i wracała z woreczkiem ziemi
świętej, którą następnie przez całą zimę sprzedawała w Budach na szczyp-
ty, otóż tę babę, ledwo do nas przyszła, Frycek wyrżnął z tyłu w krzyż
i dziadek kazał go przepędzić za bramę. Wtedy właśnie wydarzyła się ta
historia z żubrami.
Przyjechali Anglicy, jedna jedyna wycieczka, jaką pamiętam. Nie znano
tu przecież żadnej turystyki. Puszcza Białowieska, prywatny majątek cara,
to były obszary całkowicie zamknięte, dostępne wyłącznie dla panującego
i jego gości. Musieli to być nie byle jacy Anglicy, skoro uzyskali zgodę dwo-
ru na zwiedzanie puszczy. Dziadek dał im dwa powozy i jegra. Nie szukali
długo, bo już kilometr od Zwierzyńca trafili na stado żubrów z Fryckiem,
a trzeba wiedzieć, że po wygnaniu z raju przystał do żubrów i chodził z nimi
w charakterze czujki. Żubry na ten niezwykły dla nich widok tylu ludzi usta-
wiły się w swój szyk obronny, byki dookoła, krowy z cielakami w środku,
i tak się przypatrywały spode łba pstrej i rozgadanej gromadce, a Frycek,
który nieraz ludzi przewracał, doskoczył bliżej i jeden Anglik zaczął się
z nim mocować. Jegier próbował mu na migi wyperswadować, żeby dał spo-
kój, bo to wyjątkowo złośliwy cap, ale tamten machnął ręką, co mu tam jakiś
sarnik, on w Afryce polował na lwy, na nosorożce... Przygiął kark Frycka
BIBLIOTEKA NARODOWA
3
Zgłoś jeśli naruszono regulamin