Norweski dziennik - 03 - Polnoc - Pilipiuk Andrzej.txt

(446 KB) Pobierz
Andrzej Pilipiuk




Norweski dziennik



Tom III

Północne wiatry





Spis treści



Strona tytułowa

Prolog

Dziennik Tomasza Paczenki Zeszyt siĂłdmy

1 września 1984, sobota

2 września, niedziela

3 września, poniedziałek

4 września, wtorek

Dziennik Tomasza Paczenki Zeszyt Ăłsmy

5 września, środa

6 września, czwartek

7 września, piątek

8 września, sobota

9 września, niedziela

Dziennik Tomasza Paczenki Zeszyt dziewiÄ…ty

14 września, piątek. Wojsławice

18 września, wtorek

19 września, środa

Posłowie





PROLOG




Pierwszego września, w sobotę, na starej drodze łączącej Bodø i Geitvagan pojawił się zielony, nieco zdezelowany opel ascona. Znad fiordu wstawały poranne mgły, między drzewami widoczność była ograniczona do kilku metrów. Nawet mocne halogenowe reflektory niewiele mogły tu pomóc. Siedzący za kierownicą młodzieniec wyglądał na zmęczonego. Koło ust odznaczyły się dwie bruzdy, oczy straciły blask. Nieoczekiwanie po lewej stronie samochodu pojawiła się stara, zardzewiała siatka ogrodzeniowa. Kierowca wyprostował się i zwolnił. Niebawem dotarł do otwartej bramy. Zakręcił energicznie i zaparkował obok podobnego opla, tyle że białego. Cicho otworzył drzwiczki swojego wozu. Spod siedzenia pasażera wyjął odrapany nieco pistolet. Ostrożnie obszedł drugi pojazd dookoła, a potem dotknął dłonią maski. Była zimna. Spuścił powietrze w tylnym kole. Zawrócił, zamknął bramę i spiął oba jej skrzydła kłódką. Nie lubił niespodzianek. Spokojnym, miarowym krokiem ruszył przez las w stronę morza.

Wiązki laserów wyglądały we mgle jak długie czerwone nitki. Przybysz westchnął z politowaniem. Przeskoczył nad dwiema, schyliwszy się, przeszedł pod trzecią. Poszukał wzrokiem kamery. Zlokalizował ją i obszedł łukiem, przedzierając się między drzewami.

Czujnym spojrzeniem omiatał tonące w mlecznym oparze kępy choinek. Wszędzie panował spokój. Chłopak dotarł wreszcie nad zatoczkę. Zatrzymał się w cieniu ostatnich drzew i długo badał wzrokiem okolicę, zanim zdecydował się wyjść na otwartą przestrzeń. Przemknął chyłkiem pod ścianę domu. Po półce skalnej dotarł do drzwi. Spodziewał się, że będą zamknięte, ale nawet ich nie zatrzaśnięto. Chwiały się leniwie, poskrzypując na wietrze.

Zajrzał do środka, używając lusterka. Alarm? Jest… I to nie byle jaki. Pokonanie go zajęło prawie dwadzieścia minut. Wargi wykrzywił chłopakowi złowrogi uśmiech. Wreszcie wkroczył do domu. Cisza… Pchnął ostrożnie drzwi do kuchni, a następnie zaopiekował się stojącym koło framugi sztucerem. Był tu po raz drugi w życiu, ale znał rozkład pomieszczeń.

Ruszył ostrożnie dalej. W bibliotece na dwu zestawionych fotelach drzemała zwinięta w kłębek dziewczyna. Przez chwilę patrzył na nią, usiłując wydedukować, kim może być, aż wreszcie sobie przypomniał. Ingrid. Dżinsowa bluza na piersiach była rozchełstana. To i owo wychynęło na zewnątrz. Widok ten nie wzbudził w przybyszu jednak nawet śladowego zainteresowania. Przemknął obok jak duch, a podłoga nie śmiała zaskrzypieć pod jego stopami. Odwrócił się. Przez ułamek sekundy kontemplował koszmarny skórzany kapelusz zakrywający czoło dziewczyny, a potem długim krokiem przesadził drzemiącego u stóp schodów doga i zaczął wchodzić na piętro. Pies poznał człowieka i merdnąwszy ogonem, opuścił łeb na łapy.

Powiał wiatr i obluzowane deski ścian zajęczały. W górnym korytarzu było ciemno, ale przybysz bez wahania pchnął pierwsze drzwi na prawo. Tomasz Paczenko spał snem sprawiedliwego we własnym łóżku. Na kocu w jego nogach drzemał mały czarny jamnik. W zmierzwioną sierść zwierzęcia zaplątała się cała masa leśnych śmieci. Gość spod poduszki śpiącego wyjął rewolwer i otworzywszy bębenek, wysypał naboje na stolik. Jamnik przecknął się, ale obrzuciwszy znudzonym, zaspanym spojrzeniem dziwnego człeka, zapadł w dalszy sen. Przybysz kopnął stołek i umieszczona na nim blaszana miska spadła na podłogę. Zadźwięczała złowróżbnie. Pies znowu otworzył oczy, a potem pysk. Wyglądało na to, że chce szczeknąć, lecz widocznie zrezygnował, bowiem z jego zapadniętej piersi wydobyło się tylko westchnienie.

Chłopak w łóżku nadal spał jak zabity. Przybysz trącił go w nos. Tomasz wykonał przez sen gest, jakby odganiał muchę, po czym leniwie otworzył jedno oko. Gość uniósł pistolet, celując w sufit. Przeładował z trzaskiem, zabezpieczył i schował do kieszeni.

— I już nie żyjesz — powiedział spokojnie. — Gdyby mnie nasłali, już leżałby tu twój trup, a piętro niżej dogorywałaby twoja przyjaciółka. Dom nie jest zabezpieczony. Każdy może tu wejść. Każdy może was wystrzelać jak kaczki. W jednej chwili. Zresztą po co ja ci to mówię? Umyj się, ubierz i zejdź do salonu.

Podłoga znowu nawet nie zatrzeszczała pod jego nogami. Z gracją zszedł po schodach, a potem potrząsnął za ramię śpiącą Ingrid.

— Wybacz, moja droga — powiedział po norwesku, prawie bez cienia obcego akcentu. — Będę potrzebował tych foteli. Idź do kuchni, zagrzej wodę na herbatę i przygotuj śniadanie. Mogłabyś się także przebrać i umyć. — Z pewną odrazą popatrzył na jej sponiewierane dżinsy, zabłocone adidasy, z których wyłaziły brudne skarpetki, oraz powalaną błotem flanelową koszulę.

Ingrid wpatrywała się w chłopaka przez chwilę ze zdumieniem, po czym wyszła posłusznie z biblioteki. Gość ustawił oba fotele przed wygasłym kominkiem i trwał czas jakiś w zadumie. Z kuchni dobiegały dziwne dźwięki. Westchnął ciężko i ruszył w tamtą stronę. Zatrzymał się w drzwiach i z rozbawieniem obserwował, jak Ingrid na kolanach zagląda pod wszystkie szafki. Wyjął z kieszeni zamek od sztucera i obojętnie rzucił na stół.

— Tego szukasz? — zagadnął z kpiącym uśmiechem. — Zagrzej, proszę, wodę — przypomniał i wrócił do biblioteki.

Włożył naręcze drewek do kominka, rozniecił ogień. W drzwiach stanął zdyszany Sven. W dłoni trzymał pistolet.

— Macie tu szufelkę do popiołu? — zapytał gość, nie odrywając wzroku od płomieni. — Będę też potrzebował wiadra lub kuwety i może pogrzebacza.

Strażnik łowiecki przełknął ślinę.

— Jak tyś tu wlazł? — zapytał po rosyjsku. — Przecież dom jest otoczony takim systemem zabezpieczeń, że nawet mysz się nie prześlizgnie!

— Trzeba będzie cię wysłać, Sven, na uzupełnienie szkolenia. Zabezpieczenia pokonałem z marszu. A co będzie, jeśli oni naprawdę tu przyjdą?

— Dobrze. Poprawię to. Wspominano nam, że niebawem przyjedziesz. Czy to znaczy, że już nadszedł czas? Będziemy działać według wariantu D4?

— Tak. Ciii…

Zaskrzypiały schody i z piętra zszedł Tomasz. Umył się i ubrał, ale nadal wyglądał na niewyspanego.

— Kim jesteś? — zapytał.

Gość odwrócił się w jego stronę.

— Zgadnij.

Gospodarz zafrasował się wyraźnie.

— Zdaje mi się, że wiem…

— Jestem Paweł Norwicki — oświadczył przybyły spokojnie. — Wydałem już dyspozycje, zaraz powinna być herbata i śniadanie.

— Ekstra. Paweł, Pawcio, mój kumpel z dzieciństwa.

— A ty jesteś Tomasz Paczenko. Co sobie przypomniałeś?

— Nic. Może wreszcie dowiem się, co to za szopki?

— Nie zostałem upoważniony do przekazywania jakichkolwiek informacji. Niestety. Musisz nadal ufać swojej pamięci.

— Trudno ufać czemuś, co nie istnieje…

— Co sobie przypomniałeś? — ponownie to samo pytanie zawisło w powietrzu.

Tomasz czuł, że musi odpowiedzieć.

— Nic. Tylko okruchy.

— Proces odzyskiwania wspomnień utraconych na skutek amnezji pourazowej u ludzi trwa dość długo i odbywa się etapami. Zazwyczaj najpierw są przebłyski sytuacyjne, potem pojawiają się sekwencje, wreszcie niemal z dnia na dzień odzyskuje się wszystko i tylko niewielkie luki wskazują miejsca, w których zwoje mózgowe uległy nieodwracalnym uszkodzeniom. Zważywszy, ile czasu już upłynęło, trzeba się liczyć z tym, że twój przypadek nie jest typowy. Piątego są urodziny księżniczki Tatiany. Jesteś zaproszony…

— Wiem.

— Ja zresztą też — dokończył. — Złapiemy tam księcia Amiredżibi, umówicie się na tomografię mózgu i EEG. W zależności od wyników podejmiemy dalsze kroki.

Ingrid wniosła tacę z herbatą i dwa talerze kanapek. Paweł podziękował jej i zaprosił do stołu, ale dziewczyna speszona wycofała się do kuchni. Sven wyszedł w ślad za nią.

— Kim jest ta młoda dama? — zapytał Paweł. — Chyba nie wynająłeś sobie służby?

— Ingrid Roslin. Siostra Svena.

— Twoja dziewczyna? — W oczach gościa błysnęło wreszcie jakieś ludzkie uczucie.

— Chciałbym…

Jedli spokojnie i popijali herbatę. Paweł milczał, a powieki coraz bardziej mu się kleiły.

— Mam dla ciebie kilka wiadomości — powiedział wreszcie. — Ale najpierw chciałbym się przespać. Tymczasem ogarnij się trochę, bo wstyd tak wyglądać.

Wyszedł.





DZIENNIK TOMASZA PACZENKI

ZESZYT SIĂ“DMY





1 września 1984, sobota




— Kim jest ten szaleniec? — zapytała Ingrid, gdy Paweł poszedł na piętro.

— To mój znajomy — wyjaśniłem niechętnie. — Nie widzieliśmy się wiele lat, trochę się zmienił.

— Tak czy siak, nic tu na razie po mnie — powiedział Sven i zarzuciwszy sobie sztucer na ramię, poszedł. Ingrid westchnęła cicho.

— Co ci dolega? — zapytałem z uśmiechem...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin