3. Impet burzy - Bunch Chris.txt

(553 KB) Pobierz
Chris Bunch



Impet Burzy



Cykl: Ostatni legion tom 3



Przekład Radosław Kot





Dla „The Langnes”

Czyli Stacy, Glena, Michaeli i Annalee





1





Cumbre/Cumbre D



Urzędniczka opuściła modne okulary w stylu retro i spojrzała na dość dziwną, stojącą przed nią parę. Dziwną nawet jak na to, co widuje się w centrum operacyjnym portu kosmicznego.

Jeden z tych dwóch był człowiekiem, tyle że wyrośniętym prawie na dwa i pół metra i zbudowanym jak zapaśnik. Głowę zdobiła mu przedwczesna łysina, a z naszywki sił Konfederacji na kombinezonie pilota można było wyczytać, że osobnik ów nosi stopień centa i nazywa się DILL.

Jego towarzysz był jeszcze wyższy, i należał do rasy musthów, którzy rok wcześniej, po nader okrutnej wojnie, zostali pokonani i wyrzuceni z układu. Porastała go sierść z pręgami w różnych odcieniach brązu, niemal czarna na łapach i ogonie. Miał długą szyję, lekko spiczastą głowę i postawione prosto zaokrąglone uszy. Co niezwykłe, nosił pas w niebiesko-białych barwach Konfederacji.

Kobieta przybrała służbowy wyraz twarzy.

- Czego chcecie?

- Cent Ben Dill - odezwał się człowiek, podając jej jakiś papier. - Mamy wziąć materiały kartograficzne zamówione przez Grupę. Nakaz rekwizycji YAG dziewięć trzy iks.

- Nie wiem nawet, gdzie czegoś takiego szukać - powiedziała urzędniczka. - Poza tym mój przełożony jest dziś na urlopie. Może wrócicie później i dacie mi trochę czasu? Do jutra na pewno znajdę.

- Jutro już mnie tu nie będzie - rzucił Dill. - A to, czego szukamy, jest tam, na półce. W teczce z szyfrowym zamkiem.

Kobieta prychnęła i położyła teczkę na biurku. Potem oddała Dillowi nakaz takim gestem, jakby wcale nie chciała mu go zwrócić, tylko upuścić na podłogę. Człowiek i musth niemal jednocześnie wyciągnęli ręce. Dill był pierwszy, wyposażona w dwa kciuki dłoń obcego złapała go za nadgarstek.

- Wciąż jestem szybszy, Alikhan - stwierdził ze śmiechem Dill. Wyjął z kieszeni pióro, podpisał pokwitowanie i wziął teczkę. - No i nie bolało - stwierdził i obaj wyszli.

Kobieta spojrzała za nimi, a potem wyciągnęła z torebki jakiś drobiazg i coś na nim przycisnęła.

- Mar jedenaście - powiedziała. - Na szyfrowym. - Ponownie dotknęła urządzenia.

- Potwierdzam szyfrowanie - odparł syntetyczny głos. - Melduj.

Siedząc już w ślizgaczu, Alikhan obejrzał się na biurowiec.

- Nie spodobałem się jej - stwierdził syn tragicznie zgasłego wodza musthów, Wlencinga. Młodzieniec trafił do niewoli prawie na samym początku wojny i odegrał istotną rolę w późniejszym zaprowadzeniu pokoju.

Ponieważ od jakiegoś czasu zwana potocznie Legionem Grupa Uderzeniowa używała świetnych myśliwców musthów, Alikhanowi zaproponowano, aby zaciągnął się jako pilot. Wraz z kilkunastoma innymi musthami, którzy nie bardzo wiedzieli, co z sobą począć, ale i nie mieli ochoty wkładać cywilnych ubrań, został najemnikiem Konfederacji.

- Całkiem możliwe - powiedział Dill. - Niektórzy dostają wysypki na widok munduru.

- Nie o to chodzi.

- Dobra. Powiedz to wprost. Nie lubi musthów. A może twoi pożarli jej kochanka albo coś w tym stylu?

- Nie jadamy przedstawicieli innych gatunków rozumnych, szczególnie takich, którzy mogą cuchnąć na talerzu podobnie jak ty.

- Już wierzę... To, że przewędrowaliśmy razem połowę tej planety, nie znaczy, że na pewno przestałem widzieć w tobie drapieżnika. Szczególnie wtedy, gdy jesz te swoje zgniłe ochłapy.

- Czy zawsze będziecie nas nienawidzić?

- Zapewne tak - mruknął Dill. Poderwał ślizgacz i ruszył w kierunku bazy Grupy na wyspie Chance. - Przynajmniej dopóki nie będziecie równie przystojni jak ja. Albo aż znajdziemy sobie nowy obiekt nienawiści.

- Ludzie są dziwni.

- Wy zaś jesteście wcieleniem rozsądku i kwintesencją logiki, co to na nikogo nawet krzywo nie spojrzy bez wyraźnego powodu.

Alikhan pokazał kły i syknął, co było u niego oznaką rozbawienia.



Wyspa Chance, na której mieściła się główna baza Grupy, leżała pośrodku wielkiej zatoki wyspy Dharma. Obóz Mahan został całkowicie zniszczony podczas wojny z musthami i ciężkie ślizgacze wciąż jeszcze zbierały gruz i wyrzucały go do morza. Co pewien czas trafiano przy tym na szczątki obrońców. Wówczas przerywano pracę, aby wydobyć zwłoki, które potem uroczyście chowano.

Grupa odbudowywała z wolna swój etatowy stan dziesięciu tysięcy ludzi, ale obecnie poszczególne jej oddziały stacjonowały na całej planecie Cumbre D, w Mahanie zaś mieściło się tylko dowództwo chronione przez czwarty pułk. Wszyscy mieszkali i pracowali w barakach z prefabrykatów.

Do leżącego na skraju imperium układu Cumbre zostali wysłani prawie dziewięć lat wcześniej jako przeciwwaga dla narastających ekspansjonistycznych zapędów musthów. Ponadto mieli pomóc utrzymać ład i prawo w naznaczonym silnymi podziałami klasowymi społeczeństwie Cumbre.

Jak można było oczekiwać, życie szybko zweryfikowało te plany. Ledwie cztery lata później Konfederacja zamilkła i jej siły zbrojne w układzie Cumbre, zwane już wtedy pompatycznie Grupą Szybka Lanca, były odtąd zdane tylko na siebie.

Nikt na Cumbre nie wiedział, co właściwie stało się z Konfederacją, szczególnie że ludzie dość mieli własnych kłopotów. Najpierw doszło do powstania zepchniętych na margines Raumów, a potem do wojny z musthami.

Wojna już się zakończyła, ale szykował się najpewniej nowy kłopot związany z „protektorem” Aleną Redruthem, tyranem władającym układami Larix i Kura, które najpewniej blokowały komunikację między Cumbre a imperium. Redruth już wcześniej próbował wziąć Cumbre w „opiekę” i tylko atak musthów powstrzymał go od opanowania również tego układu.

Konflikt z Redruthem wydawał się nieunikniony. Nowy dowódca Grupy, caud Grig Angara, tak zręcznie zmanipulował rząd planety, że też na fali ogólnej sympatii do sił zbrojnych nałożył dodatkowy podatek. Sporą część wpływów z niego przeznaczano na budowę nowych okrętów, aby Grupa miała wreszcie jakieś poważniejsze siły kosmiczne.

Był z tym spory problem, bo cumbriańskie stocznie nie miały większego doświadczenia z budową okrętów wojennych, toteż prace przebiegały bardzo powoli. Legion musiał więc zamówić nowe jednostki u niedawnego wroga.

Na rozległym lądowisku pośród ruin bazy stał już pierwszy dostarczony przez musthów velv sklasyfikowany w Grupie jako niszczyciel. Przyleciał w tym miesiącu po dokonaniu koniecznych przeróbek dostosowujących go dla ludzi. Stocznie obcych pracowały pełną parą, aby jak najszybciej dostarczyć następne jednostki.

Wyglądał i tak dość dziwnie, tym bardziej że obecnie miał na grzbiecie jeszcze dwa przymocowane łączami magnetycznymi aksaie, myśliwce o płacie w kształcie półksiężyca.

Wkoło kręcili się robotnicy zajęci ostatnim etapem załadunku. Dill wylądował, wziął teczkę z opisem nawigacyjnym potencjalnie wrogich układów i zaniósł ją na okręt. Alikhan szedł obok niczym ciekawski szczeniak.



Ab Yohns uznał, że nigdy nie przywyknie do składania meldunków maszynie.

- Nasz agent przekazał ponadto, że wspomniany oficer Konfederacji odleci z układu w ciągu dwóch dni. Nie zna jednak dokładnej daty ani szczegółów planowanej misji. Koniec.

Cały meldunek został poddany kompresji i wypluty jednym krótkim impulsem do odbiornika na Cumbre K, ostatniej planecie krążącej po regularnej orbicie. Stamtąd wiązką nadprzestrzenną pomknął dalej i przeszedł jeszcze przez trzy przekaźniki, nim trafił do odbiornika w układzie Larix.

Nadajnik pisnął na znak, że przekaz został odebrany, i Yohns wyłączył urządzenie. Wyszedł z piwnicy przez szafę, zamknął za sobą zamaskowane drzwi w podłodze i przepchnąwszy się pomiędzy płaszczami i marynarkami, wrócił do sypialni.

Właśnie dodał kolejną, nie znaną mu sumę kredytów do kapitału gromadzącego się na jego koncie założonym w banku Lariksa. Ciekaw był, ile milionów czeka tam na niego i na ten dzień, gdy uzna, że ogary podeszły za blisko albo że nerwy zaczynają mu puszczać, i zażąda ewakuacji z tej planety. Na razie uznał, że w nagrodę postawi sobie mocnego drinka. Ze szklanką w ręce wyszedł na werandę, z której miał widok na małą górską wioskę Tungi.

Yohns był mocno opalony i nie wyglądał wcale na swoje czterdzieści kilka lat. Odgrywał rolę bogatego przybysza spoza układu, kogoś lubiącego samotność, niezależnego i żyjącego z poczynionych kiedyś inwestycji. Oczywiście nie pasowało to do przeciętnych wyobrażeń o szpiegu.

Daleko po drugiej stronie zatoki leżała wyspa Chance. Yohns postanowił, że ustawi sprzężony z kamerą detektor ruchu i sfilmuje start okrętu Legionu. Jeśli stanie się to w czasie bardzo odbiegającym od terminu, który podał w meldunku, wyśle drugi raport, chociaż najpewniej dotrze on do Lariksa mniej więcej w tym samym czasie co ten okręt.

Podobnie jak jego pryncypał Redruth, Yohns też oczekiwał, że to Grupa wykona pierwszy ruch.



- Nie chcę żadnych bohaterów - szepnął haut Jon Hedley, obecnie zastępca dowódcy Grupy.

- Ani mi to w głowie - powiedziała fizyk Ann Heiser. Razem z matematykiem Danfinem Froudem była jedną z trojga osób obecnych na zalanym światłem reflektorów stanowisku postojowym velva. Tworzyli niedawno powołaną Sekcję Analiz Naukowych. To Froude przekonał dowódcę, że Grupa bardzo czegoś takiego potrzebuje. - Nigdy nie widziałam siebie w roli Horacjusza na moście - dodała Heiser.

- Mówię nie tyle do ciebie, ile do twojego szanownego kolegi, który wykazał się już samobójczą wręcz skłonnością do poświęceń - stwierdził Hedley. - Ale i tobie nie zaszkodzi przypomnienie. Cywilom starcza byle okazja, żeby dać się zabić.

- Zwykłem dbać o swoją skórę - powiedział Froude.

Hedley parsknął.

- Nie zwracaj na niego uwagi. Jest po prostu zły, że nie pozwalam mu lecieć - rzekł z uśmiechem dowódca Legionu caud Angara, niewysoki mężczyzna nieco po pięćdziesiątce.

Hedley chciał coś dodać, ale zamk...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin