Zagajewski Adam - Dwa miasta (2021).pdf

(1565 KB) Pobierz
ADAM
ZAGAJEWSKI
DWA MIASTA
Projekt okładki: Artur Wandzel
ISBN 978-83-8259-005-0 (mobi)
ISBN 978-83-8259-004-3 (epub)
ISBN 978-83-8259-003-6 (pdf)
Biblioteka Narodowa
al. Niepodległości 213
02-086 Warszawa
www.bn.org.pl
Sfinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu
w ramach programu wieloletniego Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa. Priorytet 4.
DWA M IA STA
Przez cztery dni padał deszcz. Ciężkie i brudne chmury leciały nad mia-
stem, śpiesząc się i niecierpliwiąc, jak nie kończące się pociągi towarowe,
wiozące ocean na wschód.
Wreszcie zaświeciło słońce i dachy, wilgotne i parujące, zamieniły się
w jednej chwili w lusterka, błyszczące triumfalnie i beztrosko.
Jeśli ludzie dzielą się na osiadłych, emigrantów i bezdomnych, to ja należę
zapewne do tej trzeciej kategorii, chociaż rozumiem ją w sposób arcyrze-
czowy, bez cienia sentymentalizmu czy litości nad samym sobą
(self-pity).
Ludzie osiadli umierają tam, gdzie się urodzili; niekiedy widzi się wiejskie
domy, w których żyło kilkanaście pokoleń tej samej rodziny. Emigranci
zakładają nowy dom za granicą i sprawiają w ten sposób, że już ich dzieci
będą mogły znowu należeć do kategorii ludzi osiadłych (mówiących innym
językiem). Emigrant jest więc ogniwem przejściowym, przewodnikiem,
który poniekąd bierze za ręce przyszłe pokolenia i przeprowadza je w inne,
bezpieczniejsze – jak mu się wydaje – miejsce.
Człowiek bezdomny natomiast to ktoś, kto – przez przypadek, kaprys
losu, z własnej winy, z winy swego temperamentu – nie chciał albo nie po-
trafił w dzieciństwie i we wczesnej młodości nawiązać bliskich i serdecznych
związków z otoczeniem, w którym rósł i dojrzewał. Być bezdomnym nie
znaczy więc, że mieszka się pod mostem albo na peronie mniej uczęszczanej
stacji metra (jak na przykład,
nomen omen,
stacja „Europe” na linii metra
Pont de Levallois – Gallieni); oznacza tylko tyle, że dotknięta tą skazą osoba
nie potrafi wskazać ulicy, miasta czy osady, które byłyby jej domem, jej – jak
zwykło się mówić – małą ojczyzną.
W moim przypadku wyjaśnienie (może zbyt łatwe, zbyt oczywiste) na-
suwa się samo. Otóż spędziłem dzieciństwo w brzydkim, przemysłowym
BIBLIOTEKA NARODOWA
1
dwa miasta
mieście; przywieziono mnie tam, gdy miałem zaledwie cztery miesiące
i potem przez wiele lat opowiadano mi o niezwykle pięknym mieście, które
moja rodzina musiała opuścić (o Lwowie). Nic dziwnego, że na realne domy
i ulice patrzyłem z na pół pogardliwą wyższością i z rzeczywistości brałem
tyle tylko, ile do życia niezbędnie potrzebne.
Dlatego właśnie – a przynajmniej tak mi się wydaje – stałem się noto-
rycznie bezdomny (próbuję to opowiedzieć tak, żeby nie wzbudzać litości,
ale i – z drugiej strony – nie chwalić się tą osobliwą właściwością).
Życie moich rodziców przecięte zostało na dwie części, przed wyjazdem
i po wyjeździe. I moje życie także, z tym, że cztery miesiące spędzone w tam-
tym cudownym miejscu nie mogły się w żaden sposób równać z doświad-
czeniem wielu lat dojrzałej egzystencji. A jednak gdziekolwiek przetnie się
i podzieli życie, przecina się je i dzieli na dwie połowy.
Gdybym był przeżył tylko osiem miesięcy, matematycy byliby bardzo
zadowoleni. Ponieważ jednak tak się nie stało, zadowoleni powinni być
raczej mistycy, ponieważ te cztery pierwsze, nieświadome miesiące jarzą
się blaskiem epifanii.
Bezdomny – ale wcale nie nieszczęśliwy. To gorsze miasto ofiarowywało
mi jednak różne skromne dostatki, zaczynając od dachu nad głową.
Zdarzały się także prezenty bardziej wielkoduszne. Kiedyś na przykład –
miałem wtedy chyba szesnaście lat – jeden z moich kolegów szkolnych
sprzedał mi niedrogo płyty wyniesione przezeń z lokalu studenckiego. (Klub
ten został częściowo zniszczony przez pożar, tak że czyn mojego kolegi nie
całkiem był kradzieżą). Były to nagrania „Deutsche Grammophon Gesel-
lschaft”. Zawierały następujące utwory: „Pietruszkę” Igora Strawińskiego,
Kwartet smyczkowy op. 59 nr 3 Beethovena (ostatni spośród trzech kwar-
tetów poświęconych Razumowskiemu), Koncert fortepianowy Mozarta
nr 25, oraz „Wiosnę”, część oratorium Haydna „Pory roku”.
Dobór płyt był przypadkowy. Wyobrażam sobie, że mój kolega, chociaż
nie całkiem był złodziejem, musiał się spieszyć zgarniając nagrania. Dla
mnie jednak ten całkowicie aleatoryczny zestaw utworów stał się funda-
mentem mojej muzycznej edukacji.
Znawcy zapytają zapewne: a gdzie Bach? Gdzie Monteverdi? Gdzie
śpiew gregoriański, gdzie Schubert i Wagner? Nie było ich w klubie stu-
denckim, niestety. Wagner w dodatku skompromitował się politycznie.
BIBLIOTEKA NARODOWA
2
dwa miasta
Płyt z nagraniami muzyki klasycznej w sklepach było niewiele. Rządzący
wówczas Polską Gomułka nie przykładał najwidoczniej większej wagi do
muzyki (co zresztą odbiło się na nim – jego panowanie było w najwyższym
stopniu niemuzykalne).
Nie, nie było wśród tych nagrań ani Bacha, ani Monteverdiego. Za to była
zuchwała, łobuzerska, wyzywająca trąbka „Pietruszki”, było medytacyjne
bogactwo kwartetu z opusu 59, był jeden z późnych koncertów fortepia-
nowych Mozarta i wreszcie Haydnowska pochwała ziemi, otwierającej się
na wiosnę.
Do dzisiaj zachowałem jedną z tych płyt i mam ją teraz przed oczami:
trzeci kwartet Razumowskiego. Jego części – 1. Andante con moto – Alle-
gro vivace, 2. Andante con moto quasi Allegretto, 3. Menuetto: Grazioso,
4. Allegro molto. Wykonawcy: Koeckert-Quartett. Żółta nalepka na czar-
nym, ebonitowym krążku.
Muzyka została stworzona dla ludzi bezdomnych, gdyż najmniej ze
wszystkich sztuk wiąże się z miejscem. Jest podejrzanie kosmopolitycz-
na. Dlaczego części utworu muzycznego noszą włoskie nazwy? Dlaczego
Beethoven urodził się w Bonn a umarł w Wiedniu? Czemu dedykował
trzy kwartety smyczkowe rosyjskiemu arystokracie? Dlaczego Chińczycy
grają nokturny Szopena? Czemu Haendel pojechał do Londynu a Rossini
do Paryża?
Malarstwo jest sztuką ludzi osiadłych, którzy lubią kontemplować swoje
rodzinne strony. Portrety umacniają ludzi osiadłych w przekonaniu, że na-
prawdę żyją (skoro są widzialni). Tylko martwe natury – i to nie wszyst-
kie – odsłaniają absolutną obojętność rzeczy, ich cynizm, brak lokalnego
patriotyzmu. Dzbanki malowane przez Morandiego nie mają nic wspólnego
z Bolonią; są kruche, smukłe i pełne powietrza. W obrazach Vermeera
wnętrza należą do Delft, ale okna otwierają się na nicość (czyli światło).
Poezja natomiast przystoi emigrantom, tym nieszczęśnikom, którzy stoją
nad przepaścią, między pokoleniami, między kontynentami, z mizernym
dobytkiem. Ich wargi poruszają się niekiedy – jedni mielą w nich straszne
przekleństwa, drudzy zaś strofy poezji.
Socjologicznie rzecz biorąc moja rodzina jest całkowicie reprezentatywna
dla owej chimerycznej warstwy społecznej, zwanej inteligencją: wywodzi
się z drobnej szlachty, która dawno, dawno temu straciła posiadłości i od
BIBLIOTEKA NARODOWA
3
Zgłoś jeśli naruszono regulamin