1.
Wiatr dręczył drzewa, giął gałęzie, ogołacał je z liści. Zapowiadano nawałnice i tym razem meteorolodzy się nie pomylili. Jadąc aleją, którą pokonywał codziennie o czwartej rano, Jakub Woźniak przylgnął do kierownicy roweru. Gwałtowny podmuch wiatru omal nie zepchnął go na żywopłot. Utrzymał się jednak na siodełku i nie dając się pokonać pogodzie, pedałował dalej, pochylony nad rowerem jak sęp, który spada na martwe zwierzę.
Zaprzątały go posępne myśli. Jego żona, Emily, dowiedziała się właśnie, że straci pracę recepcjonistki. Dopóki nie znajdzie innej, będą żyli z jednej pensji. Tak ciężko było znaleźć pracę. W starym kraju był urzędnikiem w komisariacie w Wyszkowie, jakieś pięćdziesiąt pięć kilometrów na północny wschód od Warszawy, przy drodze na Białystok. Nie była to najbardziej ekscytująca robota; uaktualniał rozmaite bazy danych: wpisywał i modyfikował informacje o wypadkach drogowych, rejestrował kolizje, prowadził korespondencję z firmami ubezpieczeniowymi. Miał jednak przyzwoitą pensję, która w Polsce starczała na to, by wyżywić rodzinę, utrzymać dom i co roku pojechać na wakacje.
Miłość sprawiła, że opuścił ojczyznę i pojechał za ukochaną w wiejskie rejony Staffordshire, gdzie przez wiele miesięcy, co tydzień, stawał wraz z innymi umęczonymi i pełnymi oczekiwania ludźmi w kolejce przed biurem pomocy socjalnej, z nadzieją na znalezienie pracy, po czym odchodził z kwitkiem. Całymi tygodniami przeglądał strony internetowe i wysyłał podania o pracę, ale nigdy nie dotarł nawet do rozmowy kwalifikacyjnej. Jego entuzjazm stopniowo zgasł. Sprawy nie ułatwiał fakt, że angielski okazał się dla niego praktycznie nie do opanowania. Po osiemnastu miesiącach w Anglii był w stanie przyswoić sobie tylko kilka podstawowych zwrotów. Na szczęście Emily załatwiła mu tę posadę, inaczej chybaby się poddał i wrócił do Polski.
Dotarł do końca alei i unikając targanych wiatrem gałęzi przy ceglanej, łukowej bramie Bromley Hall, wjechał w obręb posiadłości. Przypomniał sobie, co czuł, gdy po raz pierwszy znalazł się na jej terenie. Był zachwycony typowym krajobrazem angielskiej wsi stanowiącym otoczenie Hallu. Bromley Hall reprezentował wszystko, co kochał w Wielkiej Brytanii – zapach świeżo skoszonej trawy i ciche brzęczenie pszczół w wielokolorowych kwiatach. Do końca dziewiętnastego wieku Hall był domem rodzinnym, zbudowanym w stylu elżbietańskim, z łukowatymi szczytami, kominami przypominającymi kolumny, wielkimi, wielodzielnymi oknami charakterystycznymi dla epoki. Szczycił się ostentacyjnym holem wejściowym ...
renfri73