064 Krystyn Ziemski - Rubinowy ślad [1974].pdf

(866 KB) Pobierz
Krystyn Ziemski
Rubinowy ślad
ROZDZIAŁ I
Donośny dźwięk ratuszowego zegara oderwał kapitana Andrzeja
Korcza od pracy. Spojrzał w rozświetlone promieniami czerwcowego
słońca okno, potem na zegarek i energicznym ruchem zamknął okładkę
ostatnio przeglądanej teczki akt.
Wstał zza biurka, podszedł do drzwi.
– Proszę wezwać sierżanta Wójcika – polecił sekretarce.
W chwilę potem stanął przed nim tęgi, krępy funkcjonariusz meldując
się służbiście.
– Nie mam do wniosków zastrzeżeń – rzucił Korcz wręczając
wezwanemu plik akt. – Odwieź je jutro do prokuratury. Zaczekaj –
uśmiechnął się do odchodzącego. – Zamek znów się zacina. Skocz po
narzędzia. Trzeba go podregulować.
Podregulowywanie zamka szafy pancernej, tkwiącej w rogu gabinetu
komendanta, należało do nieregulaminowych obowiązków sierżanta
Wójcika. Szafa, równie masywna jak inne zgromadzone w tym pokoju
meble, przetrwała wojnę i służyła komendzie w dobie nowoczesności. Tyle,
że z zamkiem wciąż były kłopoty. Wójcik wywieziony w Koszalińskie na
roboty podczas okupacji poduczył się ślusarki. Po wyzwoleniu osiedlił się
w Strzałkowie, upodobawszy sobie to ciche, tonące w powodzi zieleni
miasteczko, strzelające w niebo dwoma smukłymi wieżami na pół
rozwalonego zamczyska książąt pomorskich. Tu wstąpił do milicji, ożenił
się, zagospodarował. Słowem wrósł w nowy teren. „Moje miasto“ –
mawiał, gdy go ktoś o Strzałków zagadnął.
Kapitana Andrzeja Korcza z sekcji zabójstw Stołecznej Komendy
Miasta przygnała do Strzałkowa konieczność. Po przebytym zawale, który
nieoczekiwanie wyrwał go z codziennego kołowrotu zajęć, stanęła przed
nim konieczność dokonania wyboru: renta inwalidzka albo niezbyt
forsowna praca w odpowiednim dla „sercowców” klimacie.
Renta w czterdziestym trzecim roku życia – przerażająca perspektywa!
Wybrał więc to drugie.
Może uda mi się odzyskać pełną sprawność fizyczną – liczył.
– Strzałków to wymarzone dla was miejsce – kusił komendant
wojewódzki. – Miasteczko nie za duże, przestępstw też nie za dużo – trochę
mank, kradzieży – zazwyczaj w sezonie, kiedy na nasz teren w ślad za
turystami, wczasowiczami ściągają męty. Statystycznie to najlepszy
ośrodek w województwie. Mam tam wolne miejsce komendanta.
Dotychczasowy chce się przenieść do Koszalina. Ze względów rodzinnych.
Nie mogę mu odmówić. A wy jak? Z rodziną?
Pokręcił głową przecząco. Niełatwo było mówić na ten temat. Został
sam. Żona odeszła zabierając ze sobą syna.
– Mam dość takiego trybu życia – Oświadczyła, prosząc go o zgodę na
rozwód. – Ciągle brak ci dla nas czasu. Przychodzisz nocą, odchodzisz
świtem. Jak w hotelu. Ja chcę żyć po ludzku, mieć męża nie tylko
formalnie, pokazać się z nim, zabawić. Najlepsze lata tracić na czekaniu?
Zgodził się na rozwód. Uznał jej racje, skoro ona jego racji nie chciała
zrozumieć. Ale spadło to na niego jak grom z jasnego nieba. Nagłe rozbicie
rodziny spowodowało stress – jedną z przyczyn szpitalnego finału. Wyjazd
umożliwiał oderwanie się od gryzących wciąż wspomnień, które odżywały
w pamięci tak dotkliwie, jak powracający od czasu do czasu ból pod
mostkiem. Teraz znów napłynęły, wywołane niebacznym słowem
komendanta.
– Jestem sam – stwierdził sucho.
– To dobrze, to bardzo dobrze – ucieszył się komendant – bo wiecie,
mamy kłopot z mieszkaniem. Dlatego właśnie… – urwał, jakby ugryzł się
w język. – Wystarczy wam pokój w budynku komendy?
– Tak – oświadczył.
Komendant rozpromienił się. Uściskał go, błyskawicznie załatwił
nominację i – tak Andrzej Korcz znalazł się w Strzałkowie.
Miasteczko zgodnie z zapowiedzią okazało się nad podziw ciche,
spokojne, senne. Spraw nie było wiele. Drobnica. Trochę kradzieży,
nietrudnych do wykrycia – ludzie znali się tu nawzajem, wiedzieli o sobie
wszystko, sami wskazywali podejrzanych, na ogół trafnie. Kilkanaście
„drogówek”, bójki wywoływane przez zamiejscowych – miejscowi dbali o
swoją reputację, nie chcieli rozgłosu towarzyszącego każdej takiej sprawie.
Rozgłos odbijał się szerokim echem w zakładach pracy, a że miejsc pracy
nie było tu za wiele – rada narodowa, zakłady budowlane przemysłu
terenowego, sklepy, kawiarnie, restauracje – nikt nie ryzykował utraty
zarobków i ci, którzy pragnęli zabawić się nieco głośniej, z fantazją, w
damskim towarzystwie, jeździli do Koszalina, gdzie nie obowiązywały
strzałkowskie kanony.
Prócz „swoich” spraw robili czasem jakieś ustalenia na zlecenie
komendy powiatowej lub Wojewódzkiej. Ale i tego nie było za wiele. Raz
na miesiąc Korcz organizował spotkania z ludnością, bywał na sesjach
miejskiej rady, wygłaszał w szkołach pogadanki na temat bezpieczeństwa
ruchu drogowego, przyjmował interesantów – wszystko razem urzędowanie
raczej niż milicyjna robota. Urzędowanie pozostawiające – jak na jego
wymagania i przyzwyczajenia – masę wolnego czasu. Na spacery, rozrywki
kulturalne, czytanie, spotkania towarzyskie. Bogiem a prawdą, po ośmiu
miesiącach miał już tego dość. Tęsknił do prawdziwej roboty, jej
nerwowości, tempa, napięcia.
Dowód, że zdrowieję – myślał z radością.
Przez te osiem miesięcy wgryzł się w miejscowe sprawy, stosunki,
układy, wysłuchiwał cierpliwie ludzkich zwierzeń, trosk, kłopotów. Inny,
nowy świat. Świat, od którego poprzednio był oderwany. Na własną i
ludzką codzienność nie starczało czasu. Tu czasu miał nadmiar – więc go
wykorzystywał na zgłębienie spraw i osobowości ludzi normalnych, nie
związanych ze światem przestępczym. Te kontakty i znajomości pogłębiły
doświadczenia. Wzbogaciły jego wiedzę o motywach ludzkiego działania.
Motywy pasjonowały go zawsze tak dalece, że koledzy nieraz żartowali z
tej jego pasji.
– Masz fakty, masz dowody, masz przestępcę, a tobie jeszcze mało,
chcesz dotrzeć do dna. Po co musisz zrozumieć mordercę?!
Nie odpowiadał na zaczepki i nadal w każdej prowadzonej sprawie
szukał tego „czegoś”, co sprawia, że człowiek decyduje się na rzecz
ostateczną: śmierć innego człowieka.
Teraz, czekając na Wójcika, wspominał z sentymentem tamte czasy i
tamte rozmowy. Podszedł do okna – wyjrzał na zalaną słońcem senną jak
całe miasteczko, niemal pustą o tej porze uliczkę, na sąsiadujący z komendą
skwerek. Tu w południe zazwyczaj siadywały matki z małymi dziećmi.
Teraz skwerek był pusty – kobiety wróciły do domów przygotowywać
obiad. W Strzałkowie wszystko i wszyscy funkcjonowali z regularnością
zegarka. Sam musiał się do takiego działania dostosować. Z góry wiedział,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin