04_Nikt nie musi wiedzieć - Bonda Katarzyna.rtf

(1211 KB) Pobierz

              SERIA KRYMINALNA
Z HUBERTEM MEYEREM

 

              Sprawa Niny Frank

 

              Tylko martwi nie kłamią

 

              Florystka

 

              Nikt nie musi wiedzieć

 

             

 

              Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

 

              Redaktor prowadzący: Ewa Orzeszek-Szmytko

 

              Redakcja: Irma Iwaszko

 

              Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

 

              Korekta: Lilianna Mieszczańska

 

              Fotografie na okładce:

 

              © Surachai/Shutterstock.com

 

              © Valeriya21/iStockphoto.com

 

              © efks/iStockphoto.com

 

              © by Katarzyna Bonda
All rights reserved

 

              © for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021

 

              ISBN 978-83-287-1739-8

 

              Warszawskie Wydawnictwo Literackie

 

              MUZA SA

 

              Wydanie I

 

              Warszawa 2021

 

Co do zbłąkanych dzieci, które w tych dniach krokiem bogówWyszły na brzeg z fal morza – każdego z nich jego własne demonyWpędziły chyba skutecznie w obręb ludzkiego „ja”;Wszystkim – oprócz mnie – należy się ułaskawienie.W.H. AUDEN, Morze i zwierciadło,
przeł. Stanisław Barańczak, Kraków 2016              Spis treści

 

              Część 1 Dziecko Sroki

 

              Dzień pierwszy 31 grudnia 2020 – czwartek

 

              Dzień drugi 1 stycznia 2021 – piątek

 

              Dzień trzeci 2 stycznia 2021 – sobota

 

              Dzień piąty 4 stycznia 2021 – poniedziałek

 

              Dzień szósty 5 stycznia 2021 – wtorek

 

              Część 2 Dziecko Karlikowej

 

              Dzień siódmy 6 stycznia 2021 – środa

 

              Dzień ósmy 7 stycznia 2021 – czwartek

 

              Dzień dziewiąty 8 stycznia 2021 – piątek

 

              Dzień dziesiąty 9 stycznia 2021 – sobota

 

              Część 3 Dziecko Polheimerów

 

              Dzień jedenasty 10 stycznia 2021 – niedziela

 

              Dzień dwunasty 11 stycznia 2021 – poniedziałek

 

              Część 4 Dziecko Meyera

 

              Dzień trzynasty 12 stycznia 2021 – wtorek

 

              Epilog

 

              Posłowie

 

              Część 1
Dziecko Sroki

 

              Erwin Długosz nie chciał brać tego zlecenia, jednak przez pandemię prawie nie miał pracy, dlatego dał się przekonać żonie.

              Pałacowa winda nie działała od lat. Nikt nie wiedział dlaczego – wymieniono części mechanizmu, naoliwiono szyny, sprowadzono z Francji oryginalne silniczki Beckera, a zabytkowy dźwig stał w miejscu jak zaklęty. Śmiałków, którzy próbowali go wskrzesić, przewinęło się przez zamek wielu. Niektórzy przybywali z zagranicy, przywożąc rekomendacje i zestaw nadzwyczajnych narzędzi. Główkowali, rozbierali, składali, biegali po schodach. Robili zdjęcia i konsultowali się z inżynierami. Bezskutecznie. Pracownicy pałacu szeptali po kątach, że tak powinno zostać, bo jeśli winda ruszy – stanie się coś złego. Legenda głosiła, że windę zaklął sam hrabia Winckler, pierwszy właściciel zamku w Mosznej i śląski potentat. To za sprawą jego przedsiębiorczości wyrosło serce Górnego Śląska – Katowice. Jak dokładnie brzmiał urok – nikt nie pamiętał, a oficjalnie wszyscy się z tego śmiali. Najgłośniej zaś inżynier Erwin Długosz, który wiarę w przeczucia, znaki i zbiegi okoliczności tolerował wyłącznie u przystojnych kobiet. Tak było do dzisiejszego ranka, kiedy o piątej trzydzieści wyrwał go z łóżka telefon z pałacu.

              – Bardzo powoli, skrzypiąc, ale sunie w górę i w dół! – Głos dziewczyny drżał z ekscytacji. – Jest pan cudotwórcą!

              Erwin ubrał się pośpiesznie, chwycił kluczyki do auta i spojrzał na śpiącą córkę. Zabrał Amelię na jej prośbę, bo liczyła na darmową wycieczkę. Zakwaterowano ich w dawnym kompleksie dla służby, oddzielonym od zamku lasem. Asfaltowa droga wiła się wokół dawnych posiadłości Wincklerów jak trzynastokilometrowa nitka. Gdyby Długosz z córką mieli więcej czasu, przespacerowaliby się do pałacu leśnymi dróżkami, jak kiedyś chodzili parobkowie, i zajęłoby to im ledwie kwadrans. Autem trzeba było znacznie nadłożyć drogi, ale w bagażniku Erwin miał wszystkie narzędzia.

              Amelka spała czujnie jak pies. Kiedy ojciec wkładał buty, podniosła powieki i zaraz zmrużyła je z udawaną złością.

              – Idziesz zapalić?

              – W żadnym razie, rekinku. Od wczoraj nie puściłem ani jednego dymka.

              – I tak powinno zostać.

              Poderwała się, przysunęła głowę do twarzy ojca i zaczęła węszyć.

              – Mówię prawdę – roześmiał się Erwin. Otoczył córkę ramionami, mocno przytulił. – Wyspałaś się?

              – Która godzina? – ziewnęła.

              – Przed szóstą. Pośpij sobie, a po śniadaniu po ciebie przyjadę. Dzwonili z pałacu. – Erwin spojrzał na zegarek i poczuł euforię, ale starał się mówić spokojnie. – Kiedy wczoraj wyjeżdżałem, byłem pewien, że to porażka. Tłoki musiały wejść na miejsce.

              – Udało ci się? – pisnęła Amelia. – Mogę być pierwszą pasażerką? Proszę, proszę!

              – To zbyt niebezpieczne. Najpierw konserwacja i testy. Wrócę ze śniadaniem.

              – Nie ma mowy!

              Wyskoczyła z łóżka i zaczęła ściągać piżamę.

              – A zęby? – Erwin sparodiował jej rekinią minę, jaką robiła, kiedy starała się wymusić na ojcu rzucenie palenia.

              – Umyję, jak wrócę. – Amelia stała już przy drzwiach. – A ty nawet nie myśl o papierosach. Może i udało ci się wskrzesić to żelastwo, ale kopcić przy dzieciach nie wolno.

              – Gdzieżbym śmiał!

              Postanowił jechać skrótem: szutrową drogą prowadzącą przez zamkowy park. Ich wiekowy jeep cherokee podskakiwał na każdym wyboju. Erwin musiał zwolnić do dwudziestu, bo widoczność była żadna. Głuszę spowijała nieprzenikniona mgła. Kiedy gąszcz się przerzedził i wyjechali na polanę, z mlecznych oparów wyłoniły się wieżyczki kasztelu jak z bajki Disneya. Widok posiadłości Tiele-Wincklerów zapierał dech w piersiach.

              – Szkoda, że nie zakwaterowali nas tutaj – mruknęła Amelka.

              – Apartament kosztuje pięćset złotych, a ja jestem tylko prostym robotnikiem.

              – Jesteś inżynierem, a w tej windzie siedziałeś wczoraj cały dzień – oburzyła się dziewczynka. – Powinni nas teraz porządnie ugościć.

              – Nie boisz się ducha guwernantki?

              – Tato, opanuj się, mam już trzynaście lat.

              – Ja bym się bał – przekomarzał się z nią Erwin. – Słyszałaś, że ludzie do dziś widują zjawę wędrującą krużgankami? Podobno w zamku jest trzysta sześćdziesiąt pięć pokoi, dokładnie tyle, ile dni w roku. Latem biała dama przemyka do pokoju Matki Ewy.

              – Może nie lubi mrozu – fuknęła Amelia. – Matka Ewa to ta zakonnica?

              Si, rekinku. Księżniczka von Winckler zostawiła pałac i poszła mieszkać do kurnej chaty, żeby pomagać innym.

              – Dziwna jakaś. Każdy chciałby być księżniczką. Zresztą z tym duchem to bujda. Kiedy wczoraj pracowałeś, znalazłam te małe drzwi z numerem cztery, cztery, pięć. Otwierają się normalnie i jest tam drabina. Współczesna! – podkreśliła. – Ma naklejkę z Castoramy.

              – Ale nie weszłaś po niej, mój Sherlocku? – przeraził się.

              – Oczywiście, że weszłam. – Amelka zaśmiała się chochlikowato, bo ojciec wyklinał ją żartobliwie i bił się po głowie. – Tam jest zwykły strych. Tyle że ładny. Nic ciekawego. A ducha pewnie ktoś udaje, żeby turyści przyjeżdżali. Uważaj! – krzyknęła.

              Erwin przyhamował w ostatniej chwili. Przed maską przemknęła sarna. Zniknęła po drugiej stronie lasu, zanim zdołali jej się przyjrzeć.

              – W tej mgle wyglądała jak zjawa – wyszeptał Erwin złowieszczo, licząc, że córka się roześmieje, ale efektu nie osiągnął.

              – To było naprawdę?

              – Boisz się?

              – Chyba ty!

              Erwin bardzo zwolnił.

              – Na piechotę byłoby szybciej. – Dziewczynka odzyskała już rezon. – Masz maskę i rękawiczki?

              Z bocznych drzwi wyjęła dystrybutor z płynem dezynfekującym. Ojciec wystawiał kolejno ręce, by mogła je spryskać, a potem na chwilę puścił kierownicę, żeby wetrzeć preparat w dłonie. Włożył rękawiczki.

              – Noszę je tylko ze względu na ciebie.

              – Chcę, żebyś żył – oświadczyła bardzo poważnie Amelia. – Koronawirus istnieje. Ludzie umierają.

              – Ile mówiłaś, że masz lat, starcze? – Erwin ziewnął i dodał gazu, bo otaczające ich mleko przerzedziło się na tyle, że widać było ogrodzenie.

              Skręcił w asfaltową drogę, a po chwili pędził już sześćdziesiątką. Na horyzoncie majaczyła panorama pałacu.

              – Przynajmniej będzie miejsce na parkingu – powiedział i urwał, bo podskoczyli, jakby wjeżdżali pod górkę, a potem coś plasnęło, przejechali po miękkim i pod kołami znów była twarda nawierzchnia. Erwin wyhamował gwałtownie, aż zaskowyczał silnik. Spojrzał we wsteczne lusterko i gardło mu się zacisnęło, a przez głowę przeleciała dziwna myśl. Wrzucił wsteczny, podjechał kilka metrów i w końcu się zatrzymał.

              – Czekaj tu – polecił córce. – Nie wysiadaj.

              Szedł na uginających się nogach. Gardło miał ściśnięte niepokojem. Nie widział nic na odległość wyciągniętych ramion. Mimo to nie zatrzymywał się.

              Na jezdni coś leżało. Ciemniejszego niż podłoże, mokrego i gęstszego niż krew. Wyłaniało się z tumanu niczym zła wróżba w szklanej kuli wiedźmy. Zanim zrozumiał, że to zmiażdżona ludzka głowa i zdeformowany tułów, usłyszał za plecami wrzask córki. Siłą odwrócił twarz Amelki od makabry, objął dziewczynkę ramionami z całych sił. Dyszał ciężko, z trudem oddychał. Myślał o bieżniku kół, który odcisnął się w tej krwawej miazdze, zaskakująco dobrze widocznej w tej mgle, jakby to był film, a nie rzeczywistość; i o tym, że trzeba było słuchać intuicji i nie brać tego zlecenia, oraz o tym, że pójdzie siedzieć. Kto uwierzy, że nie chciał zabić tego człowieka?

              – Prosiłem, żebyś nie wysiadała, rekinku – szeptał Erwin, a łzy ciekły mu po twarzy. – Dlaczego nigdy mnie nie słuchasz?

              Dzień pierws...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin