01 Ród Atrydów.pdf

(2221 KB) Pobierz
BRIAN HERBERT
KEVIN J. ANDERSON
RÓD ATRYDÓW
TOM I cyklu PRELUDIUM DO DIUNY
TŁUMACZYŁ ŁADYSŁAW JERZYŃSKI
Informacja Gildii Kosmicznej przesłana galaktycznemu syndykatowi handlowemu
„Zjednoczony
Nadzór nad Aktywnym Handlem”
(KHOAM):
Uzgodnionym celem tej nieoficjalnej misji było zbadanie niezaludnionych planet, aby znaleźć al-
ternatywne źródło cennej przyprawy — melanżu, od której w tak wielkim stopniu i pod tak różnymi
względami zależy życie w Cesarstwie. Udokumentowaliśmy podróże naszych licznych Nawigatorów i
Sterników, którzy odwiedzili setki planet, jak na razie jednak bez sukcesu. W Znanym Wszechświecie je-
dynym źródłem przyprawy pozostaje pustynna planeta Arrakis. W efekcie Gildia, KHOAM i wszystkie
inne siły pozostają zdane na monopol Harkonnenów.
Warto jednocześnie zauważyć, że badanie odległych terytoriów z uwagi na możliwości zasiedlania
nowych systemów planetarnych i wykorzystania zasobów naturalnych ma także pewną odrębną wartość.
Załączone arkusze ryduliańskiego papieru krystalicznego, na których umieszczono wyniki poszukiwań
oraz mapy orbitalne, z pewnością będą miały dla KHOAM–u niebagatelną wartość handlową.
Wykonawszy czynności, do których zobowiązaliśmy się w podpisanej umowie, domagamy się
niniejszym, aby KHOAM wpłacił ustaloną sumę do oficjalnego Banku Gildii na Krzyżowniku.
Do Jego Królewskiej Wysokości, Padyszacha Imperatora Elrooda IX, Władcy Znanego
Wszechświata:
Od jego wiernego poddanego, siridar barona Vladimira Harkonnena, planetarnego gubernatora na
Arrakis, tytularnego zwierzchnika rodu Harkonnenów, nadzorcy Giedi Primy, Lankiveil i sojuszniczych
planet.
Najjaśniejszy Panie, niech mi będzie wolno raz jeszcze zadeklarować gorące pragnienie i
postanowienie, aby wiernie ci służyć na pustynnej planecie Arrakis. Ze wstydem muszę przyznać, iż przez
siedem lat, które upłynęły od śmierci ojca, mój przyrodni brat, Abulurd, z racji swej niekompetencji
dopuścił do drastycznego spadku pozyskiwanej przyprawy. Zanotowano duże straty sprzętu, a kwoty ek-
sportowe spadły do poziomu katastrofalnego. Wobec tak ogromnego uzależnienia życia Cesarstwa od
przyprawy, ów spadek produkcji mógł mieć jedynie straszliwe konsekwencje. Spieszę jednak donieść,
że rodzina podjęła odpowiednie kroki, aby uzdrowić sytuację. Abulurd został odsunięty od swych
obowiązków i przeniesiony na planetę Lankiveil, czemu towarzyszyło pozbawienie go tytułu, chociaż z
czasem być może uzyska godność podgubernatora.
Ponieważ teraz ja bezpośrednio nadzoruję Arrakis, osobiście chciałbym zagwarantować Naj-
jaśniejszemu Panu, że użyję wszelkich środków — pieniędzy, pasji i żelaznej pięści — aby produkcja
przyprawy powróciła na dawny poziom, a nawet go przekroczyła.
Zgodnie z niezwykle mądrymi słowami Waszej Wysokości: „Przyprawa musi płynąć nieprzerwanym
strumieniem!”
Melanż to finansowe sedno wszystkich poczynań KHOAM–u. Bez przyprawy Wielebne Matki Bene
Gesserit nie miałyby niezwykłej spostrzegawczości i kontroli nad ludźmi, Nawigatorzy Gildii nie po-
trafiliby rozpoznawać bezpiecznych dróg w przestrzeni kosmicznej, a miliardy obywateli Cesarstwa
zmarłoby z powodu pozbawienia ich narkotyku. Nawet prostaczkowie wiedzą, że takie uzależnienie od
jednego dobra prowadzi do nieprawości. Wszyscy wystawieni jesteśmy na niebezpieczeństwo.
KHOAM: Ekonomiczna Analiza Prawidłowości w Obiegu Materiałów
Szczupły i muskularny baron Vladimir Harkonnen pochylił się w fotelu obok pilota ornitoptera.
Oczami ciemnymi niczym u pająka wpatrywał się w poplamione okno z plazu, czując wszechobecny za-
pach piachu i pyłu.
Opancerzona maszyna sunęła wysoko po niebie, a w białym słońcu Arrakis oślepiająco skrzyły
się bezkresne połacie pustyni. Rozedrgany w skwarnym powietrzu widok falistych wydm sprawiał, że
piekły go spojówki. Krajobraz oraz powietrze były wyblakłe i bezbarwne; na niczym nie mogło się oprzeć
ludzkie oko.
„Piekielne miejsce”.
Baron najchętniej znalazłby się w przemysłowym cieple i cywilizacyjnej zawiłości Giedi Primy,
ośrodka władzy rodu Harkonnenów. Nawet tutaj, wiele bez porównania ciekawszych zajęć miał w lokal-
nej rodowej siedzibie w Kartadze, gdzie sycić mógł swoje wymagające gusta.
Jednak zbiór przyprawy musiał mieć pierwszeństwo. Zawsze. Szczególnie gdy chodziło o złoże tak
wielkie, jak wynikało to z raportów szperaczy.
W ciasnej kabinie baron zachowywał się z pewnością siebie mężczyzny silnego, nic sobie nie
robiącego z dziur i prądów powietrznych. Mechaniczne skrzydła ornitoptera uderzały rytmicznie niczym
u osy. Ciemna skóra kombinezonu barona opinała wyraźnie zarysowane mięśnie piersiowe. W połowie
drogi między trzydziestym a czterdziestym rokiem życia, Vladimir prezentował się znakomicie. Starannie
przystrzyżone rudawo–złote włosy ułożono tak, aby nic nie zakłócało prostej kreski przedziałka. Skóra
była gładka; kości policzkowe wysokie i ładnie uformowane. Ścięgna i mięśnie grały na szczękach i szyi,
w każdej chwili gotowe — w zależności od potrzeby — nadać twarzy wyraz pogardliwej wyniosłości
albo przywołać na nią twardy uśmiech.
Ile jeszcze?
Spojrzał kątem oka na pilota, na którego obliczu widać było oznaki nerwowości.
To miejsce daleko w głąb pustyni, Najłaskawszy Panie Baronie. Wedle wszelkich oznak
to najbogatszy pokład przyprawy, jaki kiedykolwiek znaleziono.
Maszyna zatrzęsła się w wirach powietrznych, kiedy przelatywali nad występem czarnej wulkan-
icznej skały. Pilot, wpatrzony w instrumenty pokładowe, głośno przełknął ślinę.
Baron poprawił się w fotelu i spróbował okiełznać niecierpliwość. Był rad, że nowe znalezisko
znajdowało się z dala od ciekawskich spojrzeń urzędników Imperatora lub KHOAM–u, którzy łatwo
mogliby sporządzić kłopotliwe raporty. Stary i trzęsący się Imperator Elrood IX nie musiał znać w
każdym szczególe ilości przyprawy, którą Harkonnenowie pozyskiwali na Arrakis. Dzięki starannemu
opracowywaniu sprawozdań, troskliwym baczeniu na księgowość — nie wspominając już o łapówkach
— baron dbał o to, by intruzi spoza planety wiedzieli tyle, ile to on uznał za stosowne.
Twardą dłonią otarł pot z górnej wargi, a potem przestawił sterowniki tak, aby powietrze w kabinie
stało się chłodniejsze i bardziej wilgotne.
Pilot zmusił silnik do większego wysiłku, czując się niezbyt pewnie z tak ważnym i niebezpiecznym
pasażerem na pokładzie. Po raz kolejny zerknął na projekcję mapy na kokpicie, a potem na ciągnącą się
jak okiem sięgnąć pustynię.
Także i baron spojrzał na projekcję kartograficzną, ale rozczarował go brak szczegółowych
wskazań. Jak można znaleźć właściwą drogę, kiedy prowadzi przez tak jednostajną pustynię? Jak to
możliwe, że planeta o kluczowym znaczeniu dla ekonomicznej stabilności Cesarstwa była w tak
znikomym stopniu opracowana kartograficznie? Następny błąd jego słabego i tępego przyrodniego brata,
Abulurda.
Abulurda już jednak nie było, a władza należała do barona.
„Moje jest teraz Arrakis i to ja
zaprowadzę tu porządek”.
Po powrocie do Kartagi zapędzi ludzi do pracy nad nowymi przewodnikami
Zgłoś jeśli naruszono regulamin