Gab aldon Diana O 02 Uwieziona A5.doc

(4343 KB) Pobierz
Uwięziona w bursztynie




Diana Gabaldon

Uwięziona w bursztynie

Cykl: Obca Tom 2

 

 

Tłumaczyły Ewa Błaszczyk, Karolina Bober, Agata Puciłowska, Lidia Rafa, Iwona Rutkowska

Tytuł oryginału: Dragonfly in amber

Wydanie oryginalne 1994

Wydanie polskie 2010

 

 

Jest rok 1968. Claire Randall powraca wraz z dorosłą córką Brianną do Szkocji. Tu pragnie wyznać prawdę równie zaskakującą, jak wydarzenia, które ją zrodziły: prawdę o starodawnym kręgu kamiennym... o miłości przekraczającej granice czasu... o szkockim wojowniku Jamesie Fraserze...

Ale jest też rok 1745. Claire udaje się do Paryża, aby zapobiec skazanemu na klęskę powstaniu w Szkocji pod wodzą księcia Karola Stuarta. Chce ocalić córkę i mężczyznę, którego kocha...


Spis treści:

Szkło powiększające. Inverness, 1968              6

1. Wykaz.              6

2. Spisek się zacieśnia.              26

3. MATKI I CÓRKI.              55

4. CULLODEN.              63

5. UKOCHANA ŻONA.              86

Pretendenci. Hawr, Francja, luty 1744.              105

6. ZIARNO NIEPEWNOŚCI.              105

7. KRÓLEWSKA AUDIENCJA.              152

8. DUCHY I KROKODYLE.              172

9. SPLENDOR WERSALU.              194

10. DAMA O BRĄZOWYCH WŁOSACH.              219

11. PRAKTYCZNE ZAJĘCIA.              230

12. L’HOPITAL DES ANGES.              262

13. PODSTĘP.              287

14. ROZMYŚLANIA NAD CIAŁEM.              296

15. NIECH ZAGRA MUZYKA.              312

16. WŁAŚCIWOŚCI SIARKI.              332

17. NOCNA WYPRAWA.              349

Niepowodzenia.              368

18. GWAŁT W PARYŻU.              368

19. PRZYSIĘGA.              388

20. LA DAME BLANCHE.              401

21. PRZEDWCZESNE ZMARTWYCHWSTANIE.              421

22. KRÓLEWSKA STADNINA.              458

23. PLANY.              492

24. LASEK BULOŃSKI.              514

25. RAYMOND HERETYK.              532

26. FONTAINEBLEU.              543

27. AUDIENCJA U JEGO WYSOKOŚCI.              559

28. NADEJŚCIE ŚWIATŁA.              590

29. ZERWANIE POKRZYWY.              611

30. LALLYBROCK.              632

31. POWOŁANIE.              648

32. POLE MARZEŃ.              664

33. OPIEKUN SWOJEGO BRATA.              673

34. AKT WIERNOŚCI.              693

35. BRAK KSIĘŻYCA.              700

Płomienie Buntu.              719

36. BITWA POD PRESTON.              719

37. HOLYROOD.              805

38. INTERES Z DIABŁEM.              848

39. WIĘZY RODZINNE.              873

40. LISIA JAMA.              883

41. PRZEKLEŃSTWO JASNOWIDZĄCEJ.              916

42. SPOTKANIA.              938

43. FALKIRK.              956

44. ZŁY OBRÓT SPRAW.              975

45. NIECH DIABLI WEZMĄ WSZYSTKICH RANDALLÓW.              1029

46. TIMOR MORTIS CONTURBAT ME.              1043

Oczy łani.              1080

47. LUŹNE ZAKOŃCZENIA.              1080

48. POLOWANIE NA CZAROWNICĘ.              1105

49. BŁOGOSŁAWIENI CI, KTÓRZY....              1131

PODZIĘKOWANIE.              1144

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla mojego męża Douga Watkinsa

W podziękowaniu za materiały historyczne


Przed świtem obudziłam się trzykrotnie. Najpierw z uczuciem żalu, potem radości, w końcu samotności. Łzy głębokiego smutku budziły mnie powoli. Delikatnie obmywały mi policzki. Wtuliłam twarz w mokrą poduszkę i pożeglowałam słoną rzeką w jaskinię żalu, w podziemne głębie snu.

Drugiemu mojemu przebudzeniu towarzyszyła szalona radość. Ciało wygięte w łuk w ekstazie spełnienia. Na skórze czułam jego dotyk, a gdzieś ze środka promieniowały dreszcze rozkoszy, mknęły ścieżkami nerwów i słabły. Nie chciałam wracać na jawę. Obróciłam się znowu. Szukałam ostrego, ciepłego zapachu zaspokojonej żądzy mężczyzny w objęciach mego kochanka, snu.

Trzeci raz obudziłam się samotna, poza zasięgiem miłości i żalu. W myślach widziałam kamienie. Niewielki krąg na stromym, zielonym wzgórzu. Craigh na Dun, Wzgórze Wróżek. Niektórzy mówią, że to miejsce zaczarowane. Inni, że przeklęte. Jedni i drudzy mają rację. Ale nikt nie zna prawdziwej mocy kamieni.

Nikt prócz mnie.


Szkło powiększające. Inverness, 1968

1. Wykaz.

Roger Wakefield stał pośrodku pokoju. Czuł się osaczony. Uznał, że to uzasadnione wrażenie. Otaczał go las przedmiotów: stoły zawalone bibelotami i papierami; ciężkie wiktoriańskie meble zasłonięte przed kurzem prześcieradłami, pluszem i wełnianymi szalami; małe, plecione dywaniki na wypolerowanej podłodze, tak niebezpieczne dla nieostrożnego przechodnia. Dwanaście pokoi pełnych mebli, ubrań i papierów. I książek - mój Boże, książek!

Gabinet, w którym stał, na trzech ścianach miał półki z książkami, wszystkie zapchane poza granice pojemności. Horrory w papierowych okładkach tworzyły kolorowe, nierówne stosy. Oprawione w skórę tomy stały ściśnięte jak sardynki wraz z książkami z klubów wysyłkowych, starymi woluminami ukradzionymi z nie istniejących już bibliotek, tysiącami broszur, papierków i zszywanych rękopisów.

W pozostałych częściach domu było podobnie. Książki i papiery pokrywały każdą poziomą powierzchnię. Wszystkie szafy aż trzeszczały i pękały w szwach. Jego zmarły przyszywany ojciec przeżył długie, pełne życie. O dobrych kilkadziesiąt lat przekroczył biblijny wiek trzydziestu trzech wiosen. I przez ten czas wielebny Reginald Wakefield nigdy niczego nie wyrzucił.

Roger stłumił nieodpartą chęć natychmiastowego powrotu do Oksfordu, zostawienia domu i całej jego zawartości na łaskę i niełaskę losu. Spokojnie, powiedział do siebie. Zrobił głęboki wdech. Poradzisz sobie. Z książkami pójdzie łatwo: wystarczy posortować i wezwać kogoś, żeby je zabrał. Na pewno będzie potrzebna ciężarówka. Ubrania - nie ma sprawy. „Oxfam” weźmie wszystkie.

Nie miał pojęcia, co też „Oxfam” zrobi ze stosem garniturów z czarnej serży, rocznik mniej więcej tysiąc dziewięćset czterdziesty ósmy. Może biedni nie będą aż tak krytyczni? Zaczął oddychać nieco spokojniej. Żeby zająć się rzeczami wielebnego, wziął miesięczny urlop na wydziale historii w Oksfordzie. Czy starczy czasu? W chwilach zwątpienia Roger się obawiał, że porządkowanie zajmie całe lata.

Podszedł do jednego ze stolików i podniósł chińską czarkę. Były w niej niewielkie metalowe prostokąty; ołowiane gaberlunzies - plakietki wydawane przez parafie osiemnastowiecznym żebrakom jako coś w rodzaju licencji. Przy lampie stała kolekcja kamiennych butelek, a obok rogowa tabakierka ze srebrnymi okuciami. Oddać wszystko do muzeum? - pomyślał z powątpiewaniem. W domu aż kipiało od przedmiotów z okresu działania jakobitów; wielebny był historykiem-amatorem, a jego ulubiony teren łowiecki to osiemnasty wiek.

Roger bezwiednie pogłaskał tabakierkę. Wyczuł czarne linie napisów - nazwiska i daty przewodniczących oraz skarbników Stowarzyszenia Krawców z Canongate, z Edynburga, z tysiąc siedemset dwudziestego szóstego roku. Może powinienem zatrzymać część doborowych nabytków wielebnego... Cofnął dłoń. Zdecydowanie potrząsnął głową.

- Nic z tego, palancie - powiedział głośno. - To prowadzi do obłędu. - Gdyby zaczął wybierać przedmioty, w końcu zachowałby wszystko i zamieszkał w tym potwornym domu, otoczony masą niepotrzebnych rzeczy. - Mówienie do siebie również - mruknął.

Myśl o stertach zabytkowych śmieci przypomniała mu o garażu. Nogi się pod nim ugięły. Wielebny, stryjeczny dziadek, adoptował pięcioletniego Rogera. Rodzice chłopca zginęli w czasie drugiej wojny światowej: matka podczas Blitzkriegu, ojciec nad ciemnymi wodami kanału. Wiedziony instynktem zbieracza wielebny zatrzymał wszystkie rzeczy rodziców Rogera. Schował je w skrzynkach i kartonach w garażu. Roger miał pewność, że nikt nie otwierał żadnego z pudeł przynajmniej od dwudziestu lat.

Na myśl o grzebaniu w rzeczach rodziców Roger aż jęknął.

- O, Boże! Tylko nie to!

W tym samym momencie rozległ się dźwięk dzwonka u drzwi. Roger z przerażenia ugryzł się w język.

Otworzył drzwi. Zardzewiałe zawiasy zaskrzypiały głośno.

- Słucham panią - powiedział do stojącej za progiem kobiety.

Była średniego wzrostu, bardzo ładna. Drobna sylwetka, cera biała jak len, masa brązowych, kręconych włosów upiętych w luźny kok i... najniezwyklejsze w świecie, jasne oczy koloru dojrzałej czereśni.

Kobieta przeniosła wzrok z jego butów numer jedenaście, z gumowymi podeszwami, na twarz ponad trzydzieści centymetrów nad jej głową. Uśmiechnęła się szerzej.

- Przepraszam, że zaczynam od banalnego spostrzeżenia - odezwała się łagodnym głosem. - Ale... Rogerze, jak ty wyrosłeś!

Roger poczuł, że się rumieni. Kobieta zaśmiała się i wyciągnęła rękę.

- Pan jest Rogerem, prawda? Nazywam się Claire Randall; byłam starą znajomą wielebnego. Ostatni raz widziałam pana, gdy miał pan pięć lat.

- Ee... znajomą mojego ojca? To pewnie już pani wie...

W miejsce uśmiechu pojawił się wyraz szczerego żalu.

- Tak, słyszałam. Serce?

- Mhm, tak. To się stało tak nagle. Dopiero przyjechałem z Oksfordu, żeby się zająć... wszystkim. - Zatoczył ręką półkole na znak, że chodzi mu o śmierć wielebnego, dom i całą jego zawartość.

- Jeśli dobrze pamiętam bibliotekę wielebnego, to będzie pan miał sporo roboty - zauważyła Claire.

- W takim razie może nie powinnyśmy przeszkadzać - powiedział miękki głos z amerykańskim akcentem.

- Ach, przepraszam. Zapomniałam. - Claire odwróciła się do stojącej w kącie ganku dziewczyny, niewidocznej dla Rogera. - Roger Wakefield, moja córka Brianna.

Brianna Randall podeszła bliżej z nieśmiałym uśmiechem. Roger wpatrywał się w nią przez chwilę. W końcu przypomniał sobie o dobrych manierach. Otworzył drzwi na oścież. Zastanawiał się, kiedy ostatnio zmieniał koszulę.

- Ależ nie, ależ nie! - powiedział serdecznie. - Przerwa dobrze mi zrobi. Zechcą panie wejść?

Wskazał drogę do gabinetu wielebnego. Córka, niezbyt atrakcyjna, była jedną z najwyższych kobiet, jakie Roger kiedykolwiek widział z bliska. Co najmniej metr osiemdziesiąt, pomyślał.

Gdy dziewczyna przechodziła przez hol, jej głowa sięgała górnej krawędzi boazerii. Roger podświadomie się wyprostował, aby osiągnąć pełną wysokość stu dziewięćdziesięciu centymetrów. Wchodząc za kobietami do gabinetu, w ostatniej chwili się schylił, żeby nie uderzyć głową o framugę drzwi.

- Chciałam przyjechać wcześniej - rzekła Claire, sadowiąc się wygodniej w ogromnym fotelu. Jedną ze ścian gabinetu wielebnego zajmowało okno. Wpadające przez nie promienie słoneczne igrały na perłowej spince w jasnobrązowych włosach. Z upiętej fryzury wymykały się niesforne loki; Claire bezwiednie odgarnęła kosmyk za ucho.

- W zeszłym roku już wszystko zorganizowałam, żeby przyjechać, ale w szpitalu w Bostonie mieliśmy gorący okres. Jestem lekarzem - wyjaśniła i uśmiechnęła się leciutko na widok zaskoczonego spojrzenia Rogera. - Bardzo żałuję, że nie udało się uratować pańskiego ojca; ogromnie chciałam się z nim spotkać.

Roger zastanawiał się, dlaczego przybyły teraz, po śmierci wielebnego. Uznał jednak, że niegrzecznie byłoby o to pytać.

- Miały panie okazję trochę pozwiedzać... - odezwał się po chwili.

- Tak, przyjechałyśmy samochodem z Londynu - odrzekła Claire. Uśmiechnęła się do córki. - Chciałam pokazać Bree jej ojczysty kraj. Ma amerykański akcent, lecz jest Angielką, tak jak ja, chociaż nigdy tu nie mieszkała.

- Naprawdę? - Roger rzucił okiem na Briannę. Nie wygląda na Angielkę, pomyślał. Duży wzrost, gęste, rude włosy opadające na ramiona, twarz o mocnych, zdecydowanych rysach, prosty nos, może odrobinę za długi.

- Urodziłam się w Ameryce - wtrąciła się Brianna - ale zarówno mama, jak i tata są... Byli... Anglikami.

- Byli?

- Mój mąż zmarł dwa lata temu - wyjaśniła Claire. - Sądzę, że go pan znał. To Frank Randall.

- Frank Randall! Oczywiście! - Roger uderzył się w czoło, a gdy Brianna zachichotała, poczuł, że palą go policzki. - Zapewne uznają mnie panie za skończonego durnia, ale dopiero teraz dotarło do mnie, kim panie są.

Nazwisko wiele wyjaśniło; Frank Randall był znakomitym historykiem i przyjacielem wielebnego; przez całe lata wymieniali się informacjami na temat jakobitów. Od ostatniej wizyty Franka Randalla w domu wielebnego minęło jednak co najmniej dziesięć lat.

- Czyli... zamierzają panie zwiedzać historyczne miejsca w pobliżu Inverness? - spytał niepewnie Roger. - Były już panie w Culloden?

- Jeszcze nie - odrzekła Brianna. - Wybieramy się tam pod koniec tygodnia. - Uśmiechnęła się uprzejmie.

- Na dzisiejsze popołudnie kupiłyśmy bilety na wycieczkę nad Loch Ness - wyjaśniła Claire. - A jutro może pojedziemy do Fort William albo pokręcimy się po Inverness; bardzo się zmieniło od mojego ostatniego pobytu.

- Czyli od kiedy? - Roger zastanawiał się, czy powinien zaoferować swoje usługi jako przewodnik. Nie miał zbyt wiele czasu, ale Randallowie byli przyjaciółmi wielebnego. Poza tym wycieczka do Fort William w towarzystwie dwu atrakcyjnych kobiet wydawała mu się o wiele ciekawsza niż sprzątanie garażu.

- Och, od przeszło dwudziestu lat. Minęło dużo czasu. - W głosie Claire zabrzmiała dziwna nuta. Roger rzucił okiem na panią Randall. Odpowiedziała uśmiechem.

- Cóż, jeśli mogę paniom służyć podczas zwiedzania okolic... - zaproponował nieśmiało.

Claire wciąż się uśmiechała, ale w jej twarzy coś się zmieniło. Można byłoby pomyśleć, że tylko czekała na tę propozycję. Spojrzała na córkę, potem na Rogera.

- Skoro pan o tym wspomniał... - rzekła i uśmiechnęła się szerzej.

- Ależ, mamo! - wykrzyknęła Brianna, prostując się na krześle. - Nie zamierzasz chyba przeszkadzać panu Wakefieldowi! Spójrz, ile ma roboty! - Wskazała gabinet zastawiony kartonami i niebotycznymi stosami książek.

- To żaden kłopot! - zaprotestował Roger.

Claire znacząco popatrzyła na córkę.

- Nie miałam zamiaru ciągnąć pana siłą - powiedziała szorstko. - Ale może pan znać kogoś, kto mógłby nam pomóc. Szukam osoby, która dobrze zna historią osiemnastowiecznych jakobitów.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin