Gałązka z Drzewa Słońca A5 ilustr.doc

(3728 KB) Pobierz
Gałązka z Drzewa Słońca




Jerzy Ficowski

Gałązka z Drzewa Słońca

Baśnie cygańskie

 

Ilustrował Jerzy Srokowski

Ilustracje i tekst z wydania polskiego 1961

 

Spis treści:

Baśń przed baśniami.              5

Stworzenie świata.              15

Matka Słońca.              18

Dlaczego księżyc to rośnie, to maleje.              22

Skąd się wzięli ludzie o jasnych włosach.              25

Skąd się wzięty pchły.              28

O człowieku, co się zwał Nic.              31

Zaczarowana skrzynka.              34

O Cyganie, wildze i złowrogim smoku.              42

O Andruszu, który nie lubił fasoli.              52

Gałązka z Drzewa Słońca.              57

O bocianie ze złotym piórkiem.              64

Mowa zwierząt.              68

O biednym koszykarzu i o trzech źródłach.              70

O biednym Bakrengro.              77

O róży i o biednym grajku.              86

Wszystkowidzące lusterko.              91

Trzy złote włosy Króla Słońca.              97

Lis - zaklinacz deszczu.              109

Kwiat szczęścia.              113

Jak Cygan okpił diabła.              120

O rybaku, Urmie i ptaku Czarana.              124

O zagadkach karzełka.              131

O dziewczynie, która przędła swoje złote włosy.              137

O Cyganie i czerwonym wężu.              142

O białej łani.              145

O cudownym ptaku.              149

Skarby.              155

O dwunastu koniach i dziewczynie z Pływającej Wyspy.              159

Złote owce.              167

Wygnane dzieci.              171

Biały płomień.              179

O ropusze i o biednej wdowie.              183

O Cyganie i dziewięciu krukach.              188

O siedmiu braciach i o diable.              194

Krótka bajeczka.              203


Moim wnukom, Filipowi i Karolowi,

na długą, piękną i szczęśliwą wędrówkę,

którą nazywamy życiem.[1]

 

 

 

 

 

Skąd jesteś?

Zewsząd.

Dokąd idziesz?

Wszędzie.

A po co?

Żeby zaprzyjaźnić się ze światem.

Thagar Sovnakuno

 


Baśń przed baśniami.

Nazywali ją Cyganie Siostrą Ptaków. Dyktowała ptakom, jak mają śpiewać. Jeśli zechciała, aby w lesie śpiewały tylko turkawki - śpiewały tylko turkawki. Jeśli chciała słyszeć tylko kukułki - było słychać tylko kukanie kukułek. Wystarczyło, aby zarzuciła żółtą chustę na ramiona - a już cały las był pełen trelów żółtych wilg; kiedy włożyła różowy fartuch - zięby świergotały na wszystkich drzewach; kiedy ubrała się w rudą spódniczkę - do lasu zlatywały się zewsząd ćwierkające rudziki. Miała też strój w ciemne prążki. Był to strój do wróżenia, bo kiedy w nim szła przez las - nie milkły kukułki, podpowiadając jej swoim kukaniem, co ma mówić i jaką ludziom wróżyć przyszłość.

Siostra Ptaków miała starego dziadka, który dawno już oślepł i był zupełnie niewidomy. Podpierał się białym kosturem, wyciętym z brzozowej gałęzi, i bardzo lubił mówić o kolorach.

Pewnego dnia usłyszał śpiew setek zięb i wilg.

- Oho! - powiedział dziadek. - Siostra Ptaków pięknie się dziś ubrała: nadchodzi właśnie w żółtej chuście i różowym fartuchu!

Dziadek nie omylił się, tak właśnie było. Siostra Ptaków nie wybierała się tego dnia do wsi na wróżby, więc swoją kukułczo prążkowaną suknię schowała do kuferka, a sama ubrała się kolorowo. Choć jej nikt prócz ptaków nie widział, przyodziała się tak barwnie, aby sprowadzić dla dziadka najpiękniejszą ptasią muzykę.

Wtedy właśnie przyszedłem na polanę i usłyszałem świergot, i zobaczyłem Siostrę Ptaków i jej dziadka, siedzącego u wejścia do namiotu.

- Dokąd idziesz? - zapytała mnie Siostra Ptaków.

- Przed siebie - odpowiedziałem. - Słyszałem, że kiedy idzie się przed siebie, zawsze się gdzieś dojdzie, i rzeczywiście: doszedłem do tej polany i spotkałem was, choć nie wiedziałem, że tu jesteście. Gdybym nie ruszył się z domu, na pewno nie spotkałbym nikogo.

- Prawdę mówisz - odrzekła Siostra Ptaków. - Ale powiedz mi, czego szukasz.

- Baśni - powiedziałem. - Ale jakoś nie znalazłem jeszcze ani jednej. Zebrałem trochę jagód, kilka grzybów, ale dotąd nie natknąłem się na żadną bajkę.

- Zostań z nami - powiedziała Siostra Ptaków. - Kiedy wyruszymy na dalszą wędrówkę z lasu do lasu, ty pojedź razem ze mną i z moim dziadkiem. Na pewno napotkamy w drodze niejedną cygańską bajkę, bo o tej porze od bajek w tych lasach aż się roi.

- Dobrze - odpowiedziałem. - Zostanę z wami.

I zostałem.

Wieczór już zapadł i Siostra Ptaków poszła spać do namiotu razem ze swoim dziadkiem. Noc była ciepła, położyłem się więc na trawie pod gołym niebem i patrzyłem w gwiazdy. Nagle spostrzegłem, że gwiazdy jedna po drugiej znikają z moich oczu i niebo, które było nakrapiane złotem, staje się zupełnie czarne. Wdrapałem się na szczyt ogromnej topoli, aby przyjrzeć się gwiazdom z bliska i zobaczyć, dlaczego znikają i gasną. Kiedy byłem już blisko wierzchołka, ujrzałem wielkiego ptaka Czarana, który wydziobywał z nieba gwiazdy tak, jak kury dziobią proso. Ptak Czarana siedział na wysokim drzewie i nie śpiewał, ale skrzypiał jak złamana gałąź.

- Dlaczego zjadasz gwiazdy i skrzypisz po swojemu?! - zawołałem. - Czy Siostra Ptaków pozwoliła ci na to?

- Wcale jej nie pytałem - powiedział ptak Czarana. - Teraz jest noc, a w nocy usypiają kolory i Siostra Ptaków nie ma nad nikim władzy. My, ptaki Czarana, od początku świata żywimy się gwiazdami i mlekiem, którym karmią nas kobiety. Nie przeszkadzaj mi!

Powiedziawszy te słowa, ptak Czarana wydziobał z nieba resztę gwiazd i zrobiło się zupełnie ciemno. Strach mnie ogarnął i postanowiłem rozniecić ogień, żeby w jego świetle przesiedzieć aż do rana. Nie miałem jednak zapałek, ruszyłem więc po omacku przed siebie, aż natrafiłem na wielki, gładki krzemień, który sterczał na polanie do połowy zaryty w ziemię. Uderzyłem weń kawałkiem żelaza, ale wtedy usłyszałem jęk krzemienia i słowa:

- Nie rusz mnie. Czy nie widzisz, że nie sypią się ze mnie złote iskry, tylko czerwone jak krew?

Rzeczywiście, od uderzenia żelazem z krzemiennego głazu posypały się czerwone iskry. A krzemień mówił dalej:

- Byłam złą Urmą i zamieniałam ludzi w kamienie. Spotkała mnie za to kara: Bakrengro przemienił mnie w krzemień. Zostaw mnie. Poszukaj lepiej małych krzemyków na ziemi u moich stóp; to są zwykłe krzemyki w których mieszkają zwykłe złote iskry.

Prawdę mówiła Urma zamieniona w krzemień. Znalazłem parę małych krzemyków i już po chwili na polanie paliło się jasne ognisko, do którego dokładałem wciąż chrustu i suchych szyszek. Do rana było jeszcze daleko, kiedy okazało się, że nie mam już ani jednego patyczka, ani jednej szyszki do podsycenia ognia.

- Co tu robić? - powiedziałem do siebie samego. - Za chwilę znów ciemno będzie choć oko wykol.

Ledwie zdążyłem to powiedzieć, gdy nagle w miejscu, w którym wczoraj palił się ogień, ziemia poruszyła się, jakby kret uniósł ją na swoim grzbiecie, i spod ziemi wychynął potwór Phuwusz. Nie znałem go dotąd osobiście, tylko ze słyszenia, a wydał mi się okropniejszy niż myślałem.

Podszedł do ogniska i odezwał się do mnie w te słowa:

- Wiem, co cię gnębi. Boisz się, że ogień wygaśnie i zostaniesz znowu bez światła w bezgwiezdnej nocy. Posłuchaj więc mojej rady: weź biały, brzozowy kostur ślepego dziadka Siostry Ptaków i uderz tym kosturem siedem razy w ognisko.

Rzekłszy to, Phuwusz znikł pod ziemią, a ja zrobiłem tak, jak mi poradził.

Kiedy uderzyłem w ognisko, wyfruwały z niego iskry i leciały wysoko do nieba, aby tam zamienić się w gwiazdy. Po siódmym uderzeniu niebo było już pełne gwiazd, a biały kij dziadka sczerniał i nie pozostał na nim nawet ślad białej kory.

Ognisko wkrótce wygasło do cna, ale noc była jasna znowu, bo niebo świeciło usiane gwiazdami.

Rankiem dziadek wziął swój kostur w rękę i aż oniemiał na chwilę ze zdumienia! Bielmo na jego oczach znikło, jak znikła kora brzozowa na jego kosturze, a oczy widziały znowu wszystkie kolory świata. Oczy miał teraz czarne jak kostur osmolony w ogniu. Staruszek cieszył się i podskakiwał, a Siostra Ptaków z radości ubrała się we wszystkie kolory - i zaraz las napełnił się śpiewem wilg, zięb, sikor, rudzików, turkawek, kukułek, kowalików, krasek, muchołapek i mnóstwa innych ptaków.

Zwinęliśmy namiot i wyruszyliśmy w stronę Krościenka. W Krościenku Siostra Ptaków kupiła w sklepie trochę zielononiebieskiego jedwabiu, bo chciała urządzić koncert zimorodków na najbliższym leśnym postoju. A ja opowiedziałem dziadkowi o ptaku Czarana, którego widziałem w nocy.

 

- Ptak Czarana już nie żyje - powiedział dziadek. - Umarł tej nocy.

- Skąd wiesz o tym? - zapytałem.

- Ptaki przyniosły mi wiadomość - rzekł dziadek. - Zresztą od kukułek dowiedziałem się już dawno, że Czarana nie pożyje długo.

I opowiedział mi dziadek całą długą historię ptaka Czarana. Zapisałem ją węglem z ogniska na korze brzozowej.

Tak zaczęło się zapisywanie cygańskich opowieści, z których potem złożyła się ta książka. Wszystkie one pochodzą od dziadka i Siostry Ptaków. Niektóre wyśpiewały im ptaki, inne opowiedział leśny wiatr szumiący w gałęziach. Bywało i tak, że dziadek zaczynał opowieść i zasypiał nie dokończywszy jej. Wtedy dopowiadały ją do końca las i ptaki. Zapisywałem wszystko na białych arkuszach kory brzozowej, które chowałem w wielkiej dziupli starego dębu.

Minęło lato i jesień. Kiedy pewnego dnia obudziłem się wcześnie i wyjrzałem z namiotu, cały świat byt już okryty białym śniegiem, który cichaczem napadał w ciągu nocy. Zmartwiłem się bardzo. Myślałem bowiem, że wraz z końcem lata umilkły aż do wiosny opowieści cygańskich lasów, że zapadły w sen zimowy. Już chciałem pożegnać się z Cyganami i wrócić do mego miasta, gdy rzekła mi Siostra Ptaków:

- Martwisz się, że umilkną baśnie, ale jesteś w błędzie. Zaraz przywołam kruki, kawki i gawrony, które opowiedzą ci takie piękne historie, o jakich ci się nie śniło.

Rzekłszy te słowa, Siostra Ptaków rozpuściła swoje długie, czarne włosy i ubrała się w nie, jak w długi, czarny płaszcz, i już po chwili, kracząc wniebogłosy, zleciały się ze wszystkich stron kawki, gawrony i kruki. Usiadły na śniegu, a potem przebiegły całą polanę na przełaj, znikając w gęstwinie.

- Uciekły! - zawołałem. - Nie powiedziały ani słowa i uciekły!

- Nie martw się - rzekł dziadek. - Opowiedziały ci już wszystko, co miały opowiedzieć, tylko nie zauważyłeś tego. Czy widzisz tysiące śladów ptasich nóżek na śniegu? Kto odczyta te znaki, ten pozna najpiękniejsze baśnie. Ja znam te ptasie litery pisane na śniegu. Jeśli chcesz, to ci przeczytam, co napisały kruki, gawrony i kawki. Jedna baśń opowiada o białej łani, a druga o dziewięciu krukach.

Baśń o białej łani przeczytał mi dziadek, a ja zapisałem ją na nowym kawałku kory brzozowej. Potem szybko nauczyłem się ptasich liter i sam, bez niczyjej pomocy, przeczytałem drugą baśń - tę o krukach. Pewno, że nie czytałem tak płynnie jak dziadek, tylko sylabizowałem od jałowca do jałowca, od początku - do końca. Potem spisałem wszystko na korze i schowałem w dębowej dziupli. Zresztą w najmroźniejsze dni przeprowadzałem się z namiotu do dziupli, gdzie było zaciszniej i przytulniej.

Pewnego dnia rankiem usłyszałem wołanie. Wyskoczyłem czym prędzej z dziupli i przybiegłem do namiotu. Tam zobaczyłem dziadka, który na znak żałoby czernił sobie siwiutką brodę węglami z ogniska. Gdy mnie ujrzał, zawołał ze smutkiem:

- Dziś w nocy znikła Siostra Ptaków! I to właśnie teraz, kiedy lada dzień zacznie się już wiosna i powrócą wszystkie kolorowe ptaki! Jeszcze widać jej ślady na śniegu!

- Jedźmy za nią po tych śladach! - powiedziałem.

Zaprzągłem konia, zwinąłem namiot i ruszyliśmy w drogę. Jechaliśmy trzy dni i trzy noce. Kiedy rankiem czwartego dnia słońce wzeszło, spotkaliśmy się z wiosennym wiatrem, który rozpuścił śnieg i ślady Siostry Ptaków na śniegu. Teraz już nie wiadomo było, w którą stronę jechać. Dziadek posmutniał, choć wiosna zawsze rozweselała go, nawet wtedy, kiedy był jeszcze ślepy.

Słońce grzało coraz silniej. Wyciągnąłem z namiotu czerwoną pierzynę dziadka i rozwiesiłem na konarze wiązu, aby przewietrzyła się w ciepłym powietrzu i aby odetchnęło w niej pierze, które przez całą zimę było skulone i zmarznięte.

Ledwo to uczyniłem, ze wszystkich stron lasu zleciały się czerwone gile i coś mówić zaczęły do mnie, ale nie rozumiałem ich ćwierkania. Wtedy gile napisały mi łapkami na resztce śniegu, który ocalał jeszcze pod rozłożystym jałowcem:

 

Przylatujemy na widok czerwonej pierzyny, bo same jesteśmy czerwone. Wezwałeś nas w ostatniej chwili. My mieszkamy tu przez całą zimę, a teraz kiedy zaczyna się wiosna, odlatujemy stąd. Czego chcesz od nas?

 

- Chcę, żebyście mi powiedziały, gdzie Jest Siostra Ptaków i co się z nią stało.

Wtedy gile wypisały na śniegu takie słowa:

 

Siostra Ptaków obudziła się w środku w nocy, słysząc jakieś ćwierkanie koło namiotu. Wyszła na dwór i zobaczyła białą łasicę trzymającą w zębach wróbla, który wyrywał się i piszczał. Kiedy chciała uwolnić ptaka, łasica zaczęła uciekać. Siostra Ptaków pobiegła za nią. Gonitwa trwała cztery dni. Piątego dnia łasica zamieniła się w czarownicę - złą Urmę, schwytała Siostrę Ptaków i uwięziła ją w swym zamku... Odlatujemy zaraz stąd i będziemy lecieć w stronę zamku złej Urmy. Jedźcie za nami.

 

To była jazda! Koń galopował ile sił, popędzałem go bez przerwy, aby nie stracić z oczu gilów, które leciały nad lasem, wskazując nam kierunek.

Kiedy dojechaliśmy w pobliże zamku złej Urmy, gile odleciały. Zamek był otoczony wokoło wysokim murem i szeroką wodą. Sięgnąłem do kuferka i wyjąłem różowy fartuch Siostry Ptaków. Za chwilę przyleciały tysiące zięb i każda z nich zostawiła mi po jednym różowym piórku. Potem wyciągnąłem żółtą chustę - i przyfrunęło tysiąc wilg, a każda podarowała mi jedno żółte pióro. Wówczas wziąłem z kuferka płachtę szaroburą - i przyleciało tysiąc skowronków i dziesięć tysięcy wróbli, a każdy z nich dał mi jedno piórko. Wyjąłem z kuferka białe prześcieradło i w tej samej chwili przyfrunęła, gęgając, dzika gęś i zaniosła te wszystkie piórka Siostrze Ptaków uwięzionej na zamkowej wieży.

Dwa dni i dwie noce Siostra Ptaków szyła sobie skrzydła, a trzeciego dnia wyfrunęła przez okienko wieży i przyleciała prosto do nas.

Ptaki rozgadały i rozćwierkały całą historię we wszystkich lasach. Niebawem zaczęły się zewsząd zjeżdżać wozy cygańskie, aby świętować wielką uroczystość uratowania Siostry Ptaków. Rozpalono wiele ognisk i starzy Cyganie zaczęli opowiadać baśnie, a ja zapisywałem jedną po drugiej: i o czerwonym wężu, i o Andruszu, co nie lubił fasoli, i o braciach przemienionych w konie, i o wszystkowiedzącym lusterku...

I wtedy przypomniałem sobie, że wiele baśni zostawiłem daleko stąd, w dziupli wielkiego dębu. Zmartwiłem się bardzo. Ale Siostra Ptaków rozpuściła swoje długie, czarne włosy i ubrała się w nie jak w długi, czarny płaszcz. Przyleciały kawki, którym kazałem przynieść z dziupli moje bajki. Pofrunęły - i przyniosły. Niektóre kawałki kory były już nadgryzione przez korniki: jedna baśń miała zjedzone zakończenie, inna - początek, inna znów - sam środek. Musiałem je więc odtwarzać z pamięci, a tam gdzie nic nie pamiętałem - dopisywałem brakującą część z niepamięci.

Tak zebrałem do worka dużo, dużo cygańskich baśni. Ożeniłem się z Siostrą Ptaków, a kiedy urodziły się nam córeczki - Jeżynka, Magduszka i Anulajka - postanowiłem przepisać wszystkie opowieści na czysto i wydrukować je w tej książce dla moich trzech dziewczynek i dla wszystkich innych dzieci, które lubią baśnie cygańskie.

 

 

Odwróć kartkę: za nią właśnie

zaczynają się te baśnie.


Stworzenie świata.

Za dawnych, pradawnych czasów nie było jeszcze świata, tylko wielka woda. Bogu Baro znudziła się szumiąca woda bez żadnego brzegu lub choćby maleńkiej wysepki. Pomyślał więc sobie Bóg Baro, że warto by jakiś świat stworzyć, ale nie wiedział ani - jak się to robi, ani - jaki powinien być ten świat. Zabrałby się Bóg Baro do roboty, popróbowałby tak i inaczej, może by mu z tego wreszcie coś wyszło, ale nie chciało mu się ruszyć palcem. Siedział sobie na powietrzu osowiały i znudzony, bo nie miał brata, ani nawet przyjaciela, a samemu na świecie - niewesoło. Oganiał się tylko czasem od obłoczków, co mu pod sam nos podfruwały.

Dojadła Bogu Baro samotność, aż zagniewany cisnął swój kostur, którym się podpierał w wędrówkach po chmurach. Poleciał kostur z ręki Boga Baro prosto w wodę, która się rozpościerała wszędzie i nie miała ani początku, ani końca.



Zawrzało w wodzie i nagle w tym miejscu, w którym się pogrążył kostur, wyrosło drzewo olbrzymie, zielone i rozłożyste. Tylko jedna z jego gałęzi była sucha. Przycupnął na niej dziwny jakiś stwór - jasnowłosy i kosmaty. Był to sam Diabeł, pierwszy z diablego rodu.

Uśmiechnął się do Boga Baro i rzekł:

- Dzień dobry, kochany braciszku. Nie masz brata ani nawet przyjaciela: ja ci będę przyjacielem i bratem.

Ucieszył się Bóg Baro i powiada:

- Dobrze. Bądź moim przyjacielem, ale nie bratem. Bo ja jestem jedynak. Któż to słyszał, żeby Bóg miał brata?

Zaprzyjaźnili się więc i przez dziesięć dni pływali po wielkiej wodzie łódką, którą Diabeł wyciął z suchej gałęzi olbrzymiego drzewa. Z początku Bóg Baro zadowolony był z tego pływania, bo kiedy mieszkał w powietrzu, wysoko, żywił się tylko ptakami i już mu przestały smakować. A teraz mógł jeść smakowite, tłuste ryby. Ale Diabłu znudziło się łowienie ryb. I Bóg Baro zauważył, że już dziewiątego dnia złowione ryby Diabeł sam ukradkiem pozjadał.

Nazajutrz rano powiada Diabeł:

- Braciszku kochany. Źle nam się żyje we dwóch tylko, kiedy nigdzie, jak okiem sięgnąć nie ma żywej duszy. Chętnie bym stworzył jeszcze kogoś...

- Stwórz, jeśli chcesz - odrzekł Bóg Baro.

- Ba, nie umiem - powiedział Diabeł. - Już raz chciałem stworzyć wielki świat, ale nie dałem rady, nic z tego nie wyszło.

-...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin