Ewan Chris CH 01 Dobrego złodzieja przewodnik Amsterdam A5.pdf

(1810 KB) Pobierz
Chris Ewan
Dobrego złodzieja przewodnik po Amsterdamie
Cykl: Charlie Howard Tom 1
Przekład: Jan Rybicki
Tytuł oryginału: The Good Thief’s Guide to Amsterdam
Wydanie polskie 2007:
Kryminał z klasą dla miłośników intelektualnej rozrywki,
finezyjnego humoru i zagadek w stylu Agaty Christie.
Wybierzmy się do Amsterdamu, jakiego nie znamy. Ale nie
będzie to spacer ani wycieczka, tylko bieg do utraty tchu i z
narażeniem życia. Naszym przewodnikiem będzie błyskotliwy,
pełen poczucia humoru pisarz – autor kryminałów, który
rozwiązuje zagadkę zbrodni, o którą jest podejrzany, i który
ucieka przed policją i mordercami. I który sam jest wysokiej klasy
złodziejem na zlecenie...
I właśnie w Amsterdamie wpada w tarapaty.
Policja myśli, że jest zabójcą. Zabójcy myślą, że wie, gdzie jest
coś, co chcą zdobyć. A on myśli o trzech rzeczach:
- jak oczyścić się z zarzutów,
- jak zwiać z łupem swojego życia
- i jak wykorzystać intrygę swojej nowej powieści do
rozwiązania prawdziwej...
-2-
1.
- Chcę, żeby pan coś dla mnie ukradł.
Nie pierwszy raz słyszałem te słowa, choć zwykle
wypowiadająca je osoba woli zrobić sobie najpierw małą
rozgrzewkę. Ten Amerykanin - nie. Przeszedł od razu do rzeczy,
jak gdyby nigdy nic. Gdybym był gorszym pisarzem, napisałbym
teraz, że usłyszałem w głowie dzwonki alarmowe albo że dreszcz
przebiegł mi po krzyżu. A tak naprawdę, zacząłem słuchać go
trochę uważniej.
- To jakieś nieporozumienie - odparłem. - Jestem pisarzem, nie
włamywaczem.
- I to niezłym pisarzem. Śledzę pańską karierę. Jest pan dobry.
Uśmiechnąłem się.
- Jestem zwykłym wyrobnikiem po drogiej uczelni, i tyle.
- Może jako pisarz. Ale nie jako złodziej. Masz talent, chłopie, a
tutaj o to trudno.
„Tutaj”, to znaczy w Amsterdamie. A konkretnie w
mrocznawym, brązowym barze nad północnym odcinkiem kanału
Keizersgracht, dwadzieścia minut spacerkiem albo dziesięć
rowerem od mojego mieszkania. Było w nim ciasno, tuż
naprzeciw naszego stolika mieliśmy dogasający kominek. Byłem
tu już kiedyś, ale tylko w przelocie, więc nazwa z niczym mi się
nie skojarzyła, gdy Amerykanin zaproponował, byśmy spotkali się
w tym właśnie barze. No i się spotkaliśmy. Przy szklance
holenderskiego piwa i podejrzanej propozycji.
Amerykanin skontaktował się ze mną przez moją stronę
internetową. Bo jak większość autorów kryminałów mam własną
stronę internetową, z której można dowiedzieć się różnych rzeczy
o mnie i mojej twórczości. Jest tam opisana każda z moich książek
-3-
i jest też część zatytułowana Aktualności, która informuje, gdzie
mam jakiś wieczór autorski, i podaje trochę danych osobistych dla
fanów, na przykład gdzie mieszkam, kiedy akurat piszę najnowszą
książkę, i tak dalej. I link, żeby czytelnicy mogli wysłać mi e-
mail, no i tak właśnie skontaktował się ze mną Amerykanin.
„Jest robota - napisał. - Cena nie gra roli. Szczegóły w Café de
Brug. Godzina 22, czwartek (jutro)”.
Oczywiście ani nie miałem pojęcia, kim jest ten Amerykanin,
ani tym bardziej najmniejszego powodu, żeby mu ufać. Tylko że
już dawno przestałem opierać się pokusie każdej nowej fuchy. Bo
prawda jest taka - jeżeli się jeszcze nie domyśliliście - że ja nie
tylko piszę książki o wysokiej klasy złodzieju. Tak się składa, że
sam jestem wysokiej klasy złodziejem.
- No więc jeśli chodzi o ten talent - powiedziałem - to załóżmy,
że rzeczywiście go mam.
- Załóżmy... a to dobre.
- No więc załóżmy, że mam taki talent. Ciekawe, jak chcesz,
żebym go wykorzystał.
Amerykanin popatrzył najpierw przez moje ramię w stronę
drzwi, potem przez swoje w głąb baru. Gdy już upewnił się, że
szyja pracuje mu jak należy i nikt nas nie podsłuchuje, sięgnął do
przedniej kieszeni wiatrówki i wyciągnął z niej mały przedmiot,
który postawił przede mną na drewnianym stole. Była to figurka
małpy, mniej więcej wielkości mojego kciuka. Małpa siedziała w
kucki, z kolanami podciągniętymi pod brodę, przednimi łapami
zasłaniając oczy, i z szeroko otwartym pyskiem. Wyglądała, jakby
wewnątrz wiatrówki zobaczyła coś, co nią wstrząsnęło.
- Nic nie widzę - powiedziałem bardziej do siebie.
Amerykanin skinął głową i skrzyżował ręce na piersi.
Podniosłem małpę, żeby się jej lepiej przyjrzeć. Sądząc po
ciężarze i suchym, chropowatym dotyku, uznałem, że wykonana
-4-
została z gipsu; to by wyjaśniało, dlaczego detale nie były jakoś
szczególnie dokładnie dopracowane. To, co brałem za wyraz
zdziwienia na jej pysku, w intencji artysty mogło być równie
dobrze strachem lub nawet głupawą radością. Wziąwszy to
wszystko pod uwagę, trudno było sobie wyobrazić, by małpa
mogła być warta więcej niż parę funtów. Czy nawet parę euro
albo dolarów.
- Są jeszcze dwie - powiedział Amerykanin, a ja jakoś wcale się
nie zdziwiłem. - Jedna zakrywa uszy, druga pysk.
- No nie mów.
- Chcę, żebyś je dla mnie ukradł.
Przekrzywiłem głowę.
- Załóżmy, że... mógłbym ci je załatwić. Nie wiem tylko, czy mi
się to opłaci.
Pochylił się ku mnie i uniósł brew.
- Ile trzeba, żeby ci się opłaciło?
Pomyślałem sobie jakąś liczbę i szybko pomnożyłem ją przez
dwa.
- Dziesięć tysięcy euro.
- Chcesz je dziś?
Zaśmiałem się.
- Przecież to nic niewarte - powiedziałem, odrzucając małpę
Amerykaninowi, który chwycił ją w locie, żeby nie uderzyła o
stół.
- Dla mnie warte, stary - odparł. Starannie wytarł małpę i włożył
ją z powrotem do kieszeni wiatrówki. - No, to jak?
- Pomyślę. Jeszcze piwko?
Nie czekając na odpowiedź, wstałem, wziąłem nasze szklanki i
podszedłem do baru, za którym całkiem atrakcyjna blondynka
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin