Grzegorzewska Gaja - Zabojczy duet. Opowiadanie (2018).pdf

(1755 KB) Pobierz
aja G
G
ska
rzew
zego
r
aja G
G
ska
rzew
zego
r
M
ówi się, że zbrodnia doskonała nie istnieje. Nie mam zamia-
ru polemizować z tą popularną opinią, bo podważyłbym
swoje kompetencje. Detektyw, który zakłada, że nie każ-
dą zagadkę da się rozwikłać, powinien zmienić zawód. Uważam
się za dobrego fachowca, w moich szafach nie zalegają segregato-
ry pełne nierozwiązanych spraw, więc uczciwie mogę powiedzieć,
że ja w swoim życiu zawodowym nie spotkałem się ze zbrodnią do-
skonałą. Ale raz, jeden jedyny raz, zetknąłem się ze zbrodnią prawie
doskonałą. Od tamtej sprawy minęło prawie dwadzieścia lat, a ja na-
dal często wracam myślami do tych kilku dni w środku mroźnej zimy
i najdziwniejszego śledztwa w całej mojej karierze. Ale po kolei.
Rzecz działa się w czasach, gdy nadal raczkujący polski kapi-
talizm sięgał w interesach po mniej lub bardziej kombinatorskie me-
tody, lawirując w szarej strefie prawnych niedopowiedzeń. Nie jest
tajemnicą, że spora część tych biznesów była po prostu przykryw-
ką dla szeroko rozumianej działalności przestępczej. Pojawienie się
„Zabójczego duetu” było naturalną konsekwencją tamtych praktyk
i odpowiedzią na potrzeby mafijnego rynku.
Pamiętacie w ogóle „Zabójczy duet”? Głupie pytanie. Jasne,
że pamiętacie. I już zawsze będziecie pamiętać. Tak samo jak nie wy-
rzucicie z głowy Elżbiety Batory, Kuby Rozpruwacza czy naszego Ka-
rola Kota. Każda epoka ma swoje własne potwory. Słynnych morder-
ców, którzy od stuleci władają ludzką wyobraźnią. Z perspektywy
lat można dostrzec, że w każdym z tych niechlubnych przypadków,
jak w soczewce skupiają się najgorsze cechy czasów, które wydały
ich na świat.
1
Przyjmując taki punkt widzenia musicie się zgodzić, że ostatni
przełom wieków należał do „Zabójczego duetu”. Para płatnych mor-
derców szybko stała się ulubionym tematem mediów. Przez następne
kilka lat rozwijali swoją makabryczną działalność, wzbogacając wy-
konywanie mafijnych wyroków o elementy cynicznego anturażu, któ-
re stały się rodzajem podpisu. Byli antybohaterami z pierwszych stron
gazet i stałymi gośćmi w polskich domach, za sprawą wiadomości te-
lewizyjnych i programów radiowych. Pojawiali się również jako punkt
odniesienia w filozoficznych dysputach i badaniach naukowych.
Socjologowie analizowali ich fenomen na bieżąco, wskazując
elementy, które sprawiły, że para bezwzględnych morderców zdo-
była tak wielką popularność. Po pierwsze, tak zwany „statystyczny
Kowalski” nie musiał się niczego z ich strony obawiać. Mordowali
tylko ludzi sławnych i bogatych, najczęściej z kryminalnego światka.
A z tym ów Kowalski mógł nawet sympatyzować. Po drugie – nikt
nie wiedział jak się nazywają i jak wyglądają. Ani policja, ani me-
dia nie dysponowały nawet jednym słabej jakości zdjęciem. Za twa-
rze służyły im zmieniające się portrety pamięciowe, co dodatkowo
utrwalało i pogłębiało wrażenie, że pozbawieni imion, twarzy i ciał
mordercy nie są prawdziwymi ludźmi, tylko jakimiś fantastycznymi
bytami, żyjącymi jedynie w legendach i artykułach z gazet. Ludzi
ekscytowało również to, że byli partnerami w zbrodni i parą w życiu.
Nakarmieni nowym gangsterskim kinem zza oceanu, przyjęli, że ona
musi być seksbombą, a on przystojnym kulturystą.
Duet nie należał do żadnej grupy przestępczej. Podobnie jak
dziwki, tancerki egzotyczne, prywatni detektywi i cała reszta ludz-
kości pracującej w sektorze usług nietypowych, nie wybrzydzali i ni-
kogo nie faworyzowali, brali zlecenia na mokrą robotę od każdego,
kto im zapłacił. A że stawki mieli absurdalnie wysokie – na wynaję-
cie ich pozwolić sobie mogła tylko garstka krezusów. Można więc
powiedzieć, że zbudowali markę luksusową i elitarną.
Dla prywatnych detektywów był to również czas prosperity.
Nigdy nie miałem tylu zamożnych klientów, co wtedy. W większo-
2
ści byli to biznesmeni, którzy szybko pozbijali majątki, ale jeszcze
szybciej przekonali się, że duże pieniądze to również duże kłopoty.
Porwania, morderstwa, tortury, pobicia, kradzieże, rozboje, zdrady,
szantaże, wymuszenia, łapówki. Ich problemy dla mnie z kolei ozna-
czały masę zleceń. W ciągu tych kilku tłustych lat poznałem chyba
każdy rodzaj zlecenia, jakie można zaproponować detektywowi. Ro-
boty było tyle, że musiałem zatrudnić ludzi. Ja sam brałem już tylko
sprawy, które mnie naprawdę zainteresowały.
Problem Ryszarda „Karata” Karaska chciałem od razu zlecić
któremuś podwykonawcy. A jednak, zamiast przekazać telefon dalej,
wysłuchałem gościa do końca. Może zadziałała tu sława Karaska,
który był najbogatszym obywatelem naszego miasta i wciąż piął się
w górę na liście najbogatszych Polaków. Takim klientem warto się
troskliwie zaopiekować, nawet jeśli sprawa nie zapowiada się inte-
resująco. Biznesmen mówił dosyć oględnie o jakimś interesie, który
ma na dniach sfinalizować i być może ktoś będzie chciał mu prze-
szkodzić, a nawet całkowicie usunąć go z drogi.
– Usunąć? W sensie: zamordować?
– Być może.
– Są jakieś przesłanki potwierdzające pana obawy?
– A co pan myśli? Że sobie to uroiłem? – Karasek zdenerwował się. – Jak
pan weźmiesz tę robotę, to pogadamy o szczegółach. Bierze pan czy nie?
Zawahałem się. Z jednej strony, zlecenie od takiego prominent-
nego gościa oznaczało dla mojej firmy prestiż, kasę, rozwój i otwarcie
na nową klientelę. Z drugiej strony drażniło mnie jego protekcjonalne
podejście. Zapowiadał się na klienta męczącego, wokół którego trze-
ba skakać jak lokaj. Moim sposobem na wyjście z impasu jest rzucenie
zaporowej stawki. Wyliczyłem mu ceny konsultacji, wysokość dniówki
i koszta dodatkowe, a na koniec podałem jeszcze okrągłą sumkę, któ-
rą inkasowałem finalnie w ramach premii za rozwiązanie problemu.
– Niech będzie – zgodził się łaskawie. – Pewnie mnie pan równo sku-
biesz, jak każdy, kto się nadzieje na klienta z grubym portfelem. Kosz-
ta dodatkowe! Dobre sobie! Obyś był pan wart tej naciąganej ceny.
3
Zgłoś jeśli naruszono regulamin