Eliot George Miasteczko Middlemarch A5.doc

(4535 KB) Pobierz
Miasteczko Middlemarch




George Eliot

(właśc. Mary Ann Evans)

Miasteczko Middlemarch

 

 

Przełożyła Anna Przedpełska-Trzeciakowska

Tytuł oryginalny: Middlemarch

Rok pierwszego wydania: 1871

Rok pierwszego wydania polskiego: 2005

 

 

„Miasteczko Middlemarch” to jedna z najważniejszych pozycji literatury angielskiej; widzimy w niej cały złożony świat prowincjonalnej Anglii, mieszczan, kupców, lekarzy, farmerów, nawet najemnych robotników rolnych w okresie poprzedzającym społeczno-polityczne przemiany pierwszej połowy XIX wieku.

Na tak szeroko zarysowanym tle rozgrywają się losy bogatej i szlachetnej Dorotei Brooke, szukającej godnego celu, by nadać sens swojemu życiu, oraz Tertiusa Lydgate, lekarza, który cel taki znalazł w pracy naukowej i medycznej, ale przeszkodą w jego realizacji staje się piękna kobieta. Oba te romantyczne wątki mają rozliczne - niekiedy kryminalne - odnogi i boczne pędy, interesujące, barwne i nasycone ciepłym humorem.


Spis treści:

Od tłumaczki.              4

Preludium.              11

Księga pierwsza - Panna Dorotea Brooke.              13

Księga druga - Starzy i młodzi.              168

Księga trzecia - Czekanie na śmierć.              308

Księga czwarta - Trzy problemy miłosne.              430

Księga piąta - Martwa ręka.              572

Księga szósta - Wdowa i małżonka              711

Księga siódma - Dwa pokuszenia.              846

Księga ósma - Zachód i wschód słońca.              966

Finał.              1093


Od tłumaczki.

Nie do wiary, jak bardzo aktualna może się wydać ta powieść czytelnikowi, żyjącemu w kraju, który wznosi właśnie - lepiej czy gorzej - gmach demokracji, oparty na szeroko pojętych prawach obywatelskich. Książka ta bowiem, napisana przed stu dwudziestoma ośmioma laty, a traktująca o wydarzeniach sprzed przeszło stu siedemdziesięciu lat o tym właśnie opowiada, tyle że była to demokracja angielska.

Aktualności pojawiają się tu nieustannie, jeśli potrafimy się wsłuchać w głos dochodzący z drugiego planu tej powieści, planu wydarzeń politycznych i społecznych, działań obywatelskich i zawodowych, dotykanych piórem lekko, jakby od niechcenia, a jednak w istotny sposób splecionych z dziejami bohaterów. Dzieją się w kraju rzeczy ważne, a miasteczko Middlemarch, tak jak każde prowincjonalne miasteczko w Anglii, jest tych wielkich przemian minisceną, toteż historia toczy się wraz z wątkiem romantycznym i kryminalnym. Losy miasteczka Middlemarch są historycznie i ekonomicznie splecione z losami okolicznej społeczności, a więc również mieszkańców sąsiednich dworów i należących do nich farm.

Akcja powieści, którą autorka nazwała w podtytule: Studium życia na prowincji, zaczyna się w końcu września roku 1829, a kończy w maju 1832, tuż przed uchwaleniem ustawy o reformie wyborczej, rozgrywa się więc w okresie wielkiej społecznej batalii o zmianę oblicza prowincjonalnej Anglii - powiedzielibyśmy dzisiaj: o podstawy demokracji obywatelskiej. Ta pierwsza reforma wyborcza, która zresztą w niewielkim stopniu zmieniła sposób wybierania członków parlamentu, zapoczątkowała zmiany na wszystkich niemal płaszczyznach życia społecznego - łącznie ze zmianami w dotychczasowym skostniałym układzie towarzyskim. „Człowiek sam stanowi o tym, czy jest dżentelmenem” - powiada jeden z bohaterów książki, a jest to w 1831 roku oświadczenie niemal rewolucyjne. Zaczynają się chwiać historycznie utrwalone podziały - w 1829 roku książę Wellington jako premier oraz sir Robert Peel jako minister spraw wewnętrznych przeprowadzają w Parlamencie ustawę o swobodach dla katolików, która po wiekach nietolerancji przywraca wyznawcom tej religii prawa obywatelskie w tym samym zakresie, w jakim je dotychczas mieli dysydenci protestanccy. Ten akt polityczny jest tak dalece sprzeczny z poglądami kupców i oberżystów miasteczka Middlemarch, że nie wahają się nazywać niedawnego bohatera wojen napoleońskich - sługą papistów. Lecz Kościół anglikański przestaje być monopolistą, pewnym swoich przywilejów. I choć wciąż jeszcze ewangeliccy dysydenci uważani są za ludzi należących do niższej sfery, a metodyzm - za religię prostaków, między poszczególnymi wyznaniami rozpoczyna się ruch. Ale wszystko to dzieje się powoli, krok po kroku.

Na tak szeroko zarysowanym tle maluje George Eliot losy głównych bohaterów: młodej, bogatej i szlachetnej Dorotei Brooke, która szuka godnego celu, by nadać sens swojemu życiu, oraz Tertiusa Lydgate, lekarza, który cel znalazł w pracy badawczej i praktyce medycznej, ale przeszkodą w jego realizacji staje się piękna kobieta. Oba te główne wątki mają liczne odgałęzienia, odnogi i boczne pędy, tyleż interesujące, co barwne i nasycone ciepłym humorem. Oglądamy cały złożony świat prowincjonalnej Anglii - mieszczan, kupców, lekarzy, prawników, a także farmerów, ba, nawet najemnych robotników rolnych, których zakończony około 1815 roku proces grodzenia otwartych pastwisk, uprzednio dostępnych każdemu, pozbawił możliwości pracy na własnej ziemi. Nie brak również przedstawicieli Kościoła i typowego dla ówczesnych zmian w hierarchii społecznej procesu przeobrażania się żarliwego kalwińskiego dysydenta - w szacownego członka Kościoła anglikańskiego. Obraz uzupełnia piękna sceneria okolic Coventry, pełne nostalgicznej tęsknoty opisy krajobrazu środkowej Anglii, owego raju utraconego szczęśliwego dzieciństwa pisarki.

Los prowadzi bohaterów Miasteczka Middlemarch po rozmaitych, krzyżujących się ścieżkach. Ta, która interesuje nas szczególnie, to ścieżka polska. Jeden z bohaterów powieści, i to wyraźnie faworyt autorki, nazywa się Ladislaw i jest wnukiem polskiego powstańca. Jak to się stało, że George Eliot przyjęła imię za nazwisko (niewątpliwie bowiem chodzi o Władysława), skąd jej zainteresowanie tematyką polską - na to pytanie nie znam odpowiedzi, choć od dawna jej szukam. Mamy bowiem w twórczości tej pisarki jeszcze jedną „polską” zagadkę, jaką jest zbieżność wątku powieści Silas Marner, wydanej w 1861 roku, i Jermoły Kraszewskiego, wydanej w 1857 roku, a więc wcześniejszej o cztery lata i wówczas nietłumaczonej. Różne można snuć na ten temat przypuszczenia. Jedyne udokumentowane źródło zainteresowania George Eliot sprawami polskimi, jakie znalazłam, to fakt, że jej pasierb, Thomie Lewes, pragnął jechać do Polski, by walczyć z Rosjanami, rodzina jednak odwiodła go od tego pomysłu i w zamian wysłała do Afryki na polowania na grubą zwierzynę. Polskie pochodzenie Willa Ladislawa nie było mu pomocą w skomplikowanym romansie w Middlemarch - na niemal wszystkich szczeblach angielskiej drabiny społecznej wytykano mu pogardliwie domieszkę obcej krwi „wszystko jedno czy polskiej, czy żydowskiej” - co pozwalam sobie pozostawić bez komentarza naszym rodzimym szowinistom.

 

 

Miasteczko Middlemarch to jedna z ważniejszych pozycji w kanonie klasycznej literatury angielskiej i wstyd doprawdy, że ukazuje się w Polsce dopiero u progu XXI wieku. George Eliot, jedna z najbardziej nowoczesnych postaci epoki wiktoriańskiej, erudytka, okrzyknięta z powodu wyzwań, jakie rzucała opinii publicznej, angielską George Sand, podniosła powieść do rangi dyskursu filozoficznego, a pasjonujący romans umiejscowiła w sferze społeczno-moralnej, nadając mu odpowiedni ciężar gatunkowy. Twórczość George Eliot stanowi ogniwo pomiędzy dotychczasową beletrystyką, będącą opisem wydarzeń, a powieścią z określonym założeniem filozoficznym, bliżej jej więc do Henry Jamesa niż do Dickensa.

Prawdziwe nazwisko George Eliot brzmiało: Mary Ann Evans. Urodziła się na Arbury Farm koło Nuneaton w hrabstwie Warwick w 1819 roku jako piąte dziecko Roberta Evansa. Fakty te są istotne, gdyż krajobraz Warwickshire stanowi tło każdej jej powieści rozgrywającej się w prowincjonalnej Anglii, a postać ojca jest prawzorem postaci Kaleba Gartha w Miasteczku Middlemarch. Pan Evans był rządcą majątku Arbury Hall, leżącego nieopodal Coventry, zdolnym budowniczym i geometrą, znanym z uczciwości i prawości charakteru. Z rodzeństwa najbliższy był pisarce jej brat Izaak - największa miłość lat dziecinnych, przeniesiona na karty Młyna nad Flossą. Miasto Coventry uważane jest za prototyp Middlemarch.

Posłano ją do szkoły już w piątym roku życia, a w dziewiątym przeniesiono najpierw na pensję panny Lewis, żarliwej ewangeliczki, następnie zaś do szkoły w Coventry, prowadzonej przez siostry Franklin, kalwinki. Żarliwość religijna przyszłej pisarki i uleganie skrajnościom były ogromne; wraz z wiadomościami z geografii i rachunków przejęła kalwinizm swoich nauczycieli. Będzie to dla nas istotne, gdy zaczniemy śledzić wewnętrzne walki pana Bulstrode ze światem i sobą samym.

W szkole - cóż to musiała być za szkoła - Mary Ann nauczyła się francuskiego i niemieckiego, później opanowała również włoski, grekę i łacinę. Była więc osobą bardzo wykształconą, co nie przeszkodziło jej z kalwińską pryncypialnością uważać wszelkich rozrywek za występek.

W 1841 roku przeniosła się z ojcem i rodziną na stałe do Coventry, gdzie zaczęła pogłębiać studia, zwłaszcza filozoficzne i teologiczne, i zawierać nowe znajomości w liberalnych kręgach miasteczka. Doprowadziło to do całkowitej odmiany jej religijnych zapatrywań - utraciła wiarę i pozostała do śmierci jawną agnostyczką. Po śmierci ojca osiadła w Londynie i zaczęła pracować w liberalnym czasopiśmie Westminster Review wydawanym przez Johna Chapmana.

W Londynie znalazła się w najwyższych intelektualnych kręgach - poznała Dickensa, Thackeraya, Tennysona, Carlyle’a, Darwina i Herberta Spencera. Poznała tam również krytyka i pisarza, George’a Lewesa, w którym się zakochała. Lewes był żonaty i choć żona go opuściła, nie mógł uzyskać rozwodu. Mary Ann Evans podjęła wówczas niebywale odważną decyzję - postanowiła związać się z Lewesem bez formalnego aktu małżeństwa.

Reakcja świata była z początku niesłychanie przykra - parę spotkał ostracyzm towarzyski, a również rodzinny. Ukochany brat Izaak zerwał z Mary Ann wszelkie kontakty.

George Lewes okazał się przez blisko ćwierć wieku, aż do śmierci, nie tylko wiernym i oddanym mężem, ale i nieocenionym doradcą literackim. Mary Ann, która uważała się dotychczas za tłumaczkę i krytyka, pod jego wpływem zaczęła pisać opowiadania. Od początku pisała pod pseudonimem. „George” - ze względu na George’a Lewesa, a poza tym Eliot „to takie ładne, krągłe słowo”.

Talent jej został uznany bardzo szybko i znakomite recenzje wynagrodziły wcześniejsze upokorzenia. Jej dorobek literacki jest pokaźny, najważniejsze powieści to: Adam Bede, Daniel Deronda, Felix Holt, The Radical, Młyn nad Flossą, Middlemarch Romola i wspomniany już wyżej Silas Marner. Miasteczko Middlemarch wszyscy ówcześni krytycy okrzyknęli zgodnie arcydziełem. Oprócz satysfakcji pisarskiej przyszła również satysfakcja finansowa - George Eliot uzyskiwała od swojego wydawcy, Williama Blackwooda, bardzo wysokie honoraria. Za Middlemarch autorka otrzymała dziewięć tysięcy funtów. Była to na owe czasy ogromna suma. Charlotte Brontë za każdą kolejną powieść dostawała od swego wydawcy pięćset funtów.

Po pewnym czasie towarzystwo londyńskie, a przynajmniej jego część, zaczęło zabiegać o względy wziętej autorki, dając jej satysfakcję za uprzednie upokorzenia. Nawet królowa Wiktoria, rówieśnica George Eliot, ów, zdawałoby się, symbol pruderii i pryncypialności, uznała wielkość jej pisarstwa, czytała głośno jej powieści księciu małżonkowi, a w liście do córki stwierdziła, że związek, który z Bóg wie jakich przyczyn nie mógł być zawarty formalnie, jest w jej głębokim przekonaniu święty i prawy. Nie potępiła więc George Eliot. Potępiło ją jednak duchowieństwo anglikańskie - po śmierci pisarki w 1880 roku odmówiono zgody na pochowanie jej w Opactwie Westminster wśród największych twórców angielskich.

A niewątpliwie należało się jej to miejsce. Erudycja i inteligencja, połączone ze znakomitym zmysłem obserwacji i ciepłym poczuciem humoru przyniosły literaturze angielskiej kilka świetnych, niezapomnianych pozycji o wyjątkowo szlachetnej tonacji moralnej.

Po pierwszym okresie ogromnego powodzenia zainteresowanie pisarstwem George Eliot w wieku XX zaczęło przygasać, może również dlatego, że te powieści stanowiły obowiązkową lekturę szkolną, a któż lubi czytać pod przymusem. Ostatnio jednak nastąpił renesans jej twórczości, czego efektem jest znakomity angielski serial telewizyjny Middlemarch, ze świetną obsadą, oglądany już niemal przez cały świat. Fabuła powieści okazała się doskonałym materiałem filmowym, dialogi przenoszono niemal dosłownie, a recenzje były równie entuzjastyczne jak w chwili pierwszego wydania książki. Po Middlemarch sięgnęła znowu cała Anglia. Sądzę, że warto, by sięgnął po tę książkę i polski czytelnik.

Anna Przedpełska-Trzeciakowska


Preludium.

Któż spośród tych, co pragną poznać dzieje człowieka i dowiedzieć się, jak owa tajemnicza mieszanka reaguje na różnorakie eksperymenty dokonywane przez Czas, nie zadumał się choćby przez chwilę nad życiem świętej Teresy i nie uśmiechnął dobrotliwie na myśl o małej dziewczynce, która pewnego ranka wyruszyła w świat z młodszym braciszkiem, by szukać męczeństwa w krainie Maurów? Trzymając się za ręce, z oczyma szeroko otwartymi, wymaszerowali z surowej Avila, bezradni niby para sarniąt, choć ich ludzkie serca biły już narodowym rytmem, kiedy stanęła na ich drodze codzienna rzeczywistość w postaci wujów i kazała zrezygnować z wielkiego zamierzenia. Ta dziecięca pielgrzymka była właściwym początkiem. Namiętna, idealistyczna natura Teresy pragnęła życia wypełnionego dziełem: cóż mogły dla niej znaczyć opasłe romanse rycerskie czy towarzyskie podboje pięknej panny? Trawiący ją ogień szybko spopielał to liche paliwo, a podsycany od wewnątrz szukał jakiejś nieogarnionej satysfakcji, jakiegoś celu, który by nigdy nie usprawiedliwił znużenia, który by w miejsce desperacji wniósł porywającą świadomość życia poza nią samą. Znalazła takie dzieło w reformie zakonu.

Owa Hiszpanka, żyjąca przed trzystu laty, nie była z pewnością ostatnią tego rodzaju kobietą. Niejedna narodziła się od tego czasu Teresa, której życie nie zostało wypełnione żadną treścią, umożliwiającą dokonanie w przyszłości jakiegoś wiekopomnego dzieła; egzystencja tych kobiet była albo pełna nieporozumień wynikających z fatalnego połączenia wielkości ducha i niedostatku możliwości, albo też kończyła się tragiczną klęską nieuświęconą przez poetę, nieopłakaną, zapomnianą. Mimo lichego światła i skomplikowanych warunków, w jakich żyły, starały się kształtować swoje myśli i czyny w szlachetnej zgodzie, a mimo to przeciętnym oczom ich wysiłki wydawały się niespójne i niejasne. Te późniejsze Teresy nie znajdowały wsparcia w żadnych konsekwentnych koncepcjach społecznych ani systemach, które takim płomiennym duszom mogłyby zastąpić wiedzę. Ich żarliwość oscylowała pomiędzy nieokreślonym idealizmem a zwykłymi kobiecymi tęsknotami, z czego pierwsze potępiane było jako ekstrawagancja, a drugie - jako niewłaściwość.

Niektórzy sądzą, że takie zagubione istnienia są skutkiem kłopotliwej nijakości, jaką Najwyższa Potęga nadała naturze kobiecej; gdyby przyjąć jeden wyznacznik kobiecego ograniczenia, tak określony jak na przykład możność zliczenia do trzech i nie więcej, można by mówić o społecznym losie kobiety z naukową pewnością. Tymczasem pozostaje nam owa nijakość, kryjąca jednak w sobie o wiele więcej różnorodności, niżby o tym świadczyły tak bardzo do siebie podobne modne fryzury czy wzięte romanse, wierszem i prozą. Tu i tam, na ciemnym stawie, wzrasta wśród kacząt jakieś niespokojne łabędziątko, któremu nie udało się odnaleźć bystrego nurtu rzeki, gdzie mogłoby pływać wraz ze swymi wiosłonogimi braćmi. Co jakiś czas rodzi się jakaś święta Teresa, która ostatecznie nie zakłada niczego, a żar jej serca i tęsknota za nieosiągniętym dobrem ulatują drżące, zaznawszy utrudzeń, miast skupić się na jakimś dawno już uznanym dziele.


Księga pierwsza - Panna Dorotea Brooke.

Rozdział I.

Niewiele czynię dobra, bom kobieta,

Wszelako dążę wciąż w jego pobliże.

Beaumont i Fletcher, The Maid’s Tragedy[1]

 

Starsza panna Brooke odznaczała się tym rodzajem urody, którą skromność ubioru jeszcze bardziej uwydatnia. Miała tak kształtne dłonie i przeguby, że mogła nosić rękawy równie pozbawione stylu jak te, w jakich ukazywali Madonnę włoscy malarze, a jej profil, sylwetka i sposób bycia nabierały dodatkowej godności dzięki prostocie stroju, który w zestawieniu z prowincjonalną modą robił podobne wrażenie jak piękny cytat z Biblii - czy naszych dawnych poetów - na szpalcie dzisiejszej gazety. Mówiono o niej, że jest bardzo mądra, ale zaraz dodawano, że jej siostra Celia ma więcej zdrowego rozsądku. A przecież Celia nosiła niewiele więcej ozdób i tylko bystry obserwator mógł dostrzec, że jej suknia nieco się różni od sukni siostry, a w jej kroju pojawia się cień kokieterii; akceptowała bowiem w dużej mierze racje, dla których starsza panna Brooke ubierała się z taką prostotą. Nie bez znaczenia była tu świadomość przynależności do określonej sfery: ród Brooke’ów, choć niearystokratyczny w ścisłym tego słowa znaczeniu, był niewątpliwie świetnie skoligacony; w kilku ostatnich pokoleniach nie znalazłoby się wśród jego przodków nikogo, kto by się parał kupiectwem czy sklepikarstwem - nikogo poniżej admirała czy pastora, a był tam nawet pewien purytański dżentelmen, który służył Cromwellowi, a następnie wrócił na łono Kościoła i z wszystkich politycznych perturbacji wyszedł z pokaźnym majątkiem rodowym. Młode damy z takim nazwiskiem, mieszkające w cichym dworze, uczęszczające do wiejskiego kościółka, niewiele większego niż ich salon, musiały, rzecz jasna, uznawać fatałaszki za rzecz godną ambicji kramarskiej córki. Do tego dodać należy związany z urodzeniem nawyk oszczędności, który w owych czasach sprawiał, że zbytek w ubiorze stanowił pierwszą pozycję do skreślenia, jeśli potrzebne były fundusze na coś, co dobitniej by świadczyło o przynależności do ich sfery. Takie przyczyny dostatecznie tłumaczyłyby ową prostotę ubioru, niezależnie od uczuć religijnych, jednak w przypadku starszej panny Brooke właśnie religia była czynnikiem decydującym. Celia akceptowała potulnie poglądy siostry, nasycając je tylko owym zdrowym rozsądkiem, który potrafi przyjmować najwznioślejsze nawet idee bez przesadnej egzaltacji. Dorotea umiała na pamięć wiele wyjątków z Myśli Pascala oraz z pism Jeremy’ego Taylora; uważała, że człowiek, który patrzy na losy ludzkości przez pryzmat chrześcijaństwa, musi dojść do wniosku, że troska o modny strój to zajęcie godne pomyleńca. Nie potrafiła pogodzić niepokojów życia wewnętrznego, z którego wynikają przecież wieczyste konsekwencje, z żywym zainteresowaniem modną narzutką czy sztuczną wypukłością przymarszczonej materii. Miała filozoficzny umysł, który ze swej istoty tęsknił za jakąś wzniosłą koncepcją świata, obejmującą również parafię Tipton oraz jej, Dorotei Brooke, reguły postępowania w tej parafii; uwielbiała wielkość i intensywność i natychmiast akceptowała wszystko, co w jej oczach nosiło ich znamiona; mogłaby szukać męczeństwa, potem z niego rezygnować, by jednak wreszcie doznać męczeństwa, ale wcale nie tam, gdzie go szukała. Niewątpliwie takie cechy charakteru u panny na wydaniu stanowiły pewną zawadę i sprawiały, że o jej losach nie decydowała, jak to bywa w zwyczaju, uroda, próżność, czy też choćby psie przywiązanie. Z tym wszystkim ona, starsza z sióstr, nie miała jeszcze dwudziestu lat, i tak jak jej młodsza siostra od śmierci rodziców przed kilku laty otrzymywała wykształcenie wedle przypadkowego, wąskiego programu, najpierw w pewnej rodzinie angielskiej, a potem w rodzinie szwajcarskiej w Lozannie, gdzie umieścił je ich nieżonaty stryj i opiekun, pragnąc w ten sposób powetować im, niedolę sieroctwa.

Nie minął jeszcze rok, odkąd zamieszkały w Tipton Grange razem z owym stryjem, mężczyzną dochodzącym sześćdziesiątki, o ustępliwym usposobieniu, zmiennych poglądach i chwiejnych sympatiach politycznych. W młodości podróżował i jak uważano w tej części hrabstwa, nabrał nieco chaotycznego sposobu myślenia. Wnioski pana Brooke równie trudno było przewidzieć jak pogodę: można było tylko bezpiecznie założyć, że będzie działał w najlepszych intencjach, a do realizacji swych celów użyje jak najmniej pieniędzy. Najbardziej bowiem niezborne i niezdyscyplinowane umysły mają w sobie jakieś określone ziarna przyzwyczajeń; bywa, że ktoś nie troszczy się o żadne swoje sprawy i pamięta jedynie o własnej tabakierze, jeśli jednak o nią idzie, jest czujny, podejrzliwy i zaborczy.

Dziedziczna skłonność do purytanizmu nie ujawniła się w panu Brooke, natomiast wyraźnie dawała o sobie znać u Dorotei, zarówno w jej wadach, jak zaletach, na przykład w irytacji na stryjowskie gadan...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin