Renata Kosin - Kobierce tkane z pajeczyny.pdf

(1536 KB) Pobierz
PRZYTULISKO, LATO 1946
Pod stuletnią jabłonią obsypaną białoróżowymi kwiatami
zgromadziła się prawie cała rodzina. Zabrakło jedynie tych, którzy
dawno temu opuścili Przytulisko albo całkiem odeszli z tego świata,
tak jak Witold, Arachna czy Michał.
Trzy pokolenia Śmiałowskich – dziadkowie, rodzice, dzieci
i wnuki – usiadły na drewnianej ławeczce lub stanęły z tyłu. Wszyscy
zastygli w prawie jednakowej pozie, zapatrzeni nieruchomo w ten
sam punkt.
Słońce, które stało o tej porze wysoko, rozświetlało pogodne
oblicza kobiet, mężczyzn i dzieci, powodując złudzenie uśmiechu.
Ciepły i spokojny jak oddech dziecka wiatr tańczył w ich włosach
oraz między konarami starego drzewa. Jedynie od czasu do czasu
szemrał melodyjnie albo płatał figle i strącał blade płatki na głowy
i ramiona obecnych. Nikt nie reagował ani nawet nie drgnął. Jedna
tylko Aniela w końcu nie wytrzymała i nachyliła się leciutko, by
zdmuchnąć płatek, który opadł wprost na czoło trzymanego
w ramionach niemowlęcia.
– Niechże się paniusia nie wierci, bo znowuż wszystko popsuje! –
wykrzyknął mężczyzna po drugiej stronie aparatu fotograficznego,
umocowanego na wysokim trójnogu.
Strwożona dziewczyna nerwowo przytrzymała w płucach
powietrze, którego haust zdążyła zaczerpnąć, i zamarła. Na
zaokrąglonych policzkach zakwitł delikatny rumieniec. Na znak
skruchy zamierzała też opuścić skromnie powieki, ale przypomniała
sobie, że właśnie za to została zbesztana za drugim razem. Bo za
pierwszym oberwało jej się, gdy pobiegła do domu po cieplejszą
czapeczkę dla synka. Poprosiła co prawda najpierw o pozwolenie,
jednak i tak dogoniły ją ciche przekleństwa i pomruki
niezadowolenia, dobywające się spod czarnego sukna, którym
fotograf przykrył sobie głowę przytkniętą do aparatu.
Kiedy sobie o tym przypomniała, bardzo zapiekły ją oczy.
Niewiele brakowało, a znów zacisnęłaby powieki, tym razem po to,
by pohamować łzy, ale wtedy poczuła ciepło czyjejś ręki. To Antoni
gładził ją po drżących ze zdenerwowania plecach tak czule
i troskliwie, że od razu poczuła się lepiej i nieporównanie pewniej.
Delikatnie westchnęła i uśmiechnęła się leciutko. A potem śmiało
spojrzała prosto w obiektyw starego niemieckiego aparatu.
– O właśnie! Jak paniusia się deczko postara, to umie
zapozować jak prawdziwa modelka! Śliczności! – oznajmił fotograf
z uznaniem. – Cud, miód kobitka!
Docenił po swojemu jej niewątpliwą urodę, z której ona raczej nie
zdawała sobie sprawy. Była na to zbyt skromna.
Zaraz potem rozległ się trzask migawki i wreszcie można było
pozwolić odpocząć zesztywniałym plecom i zacząć normalnie
oddychać.
Jednak Aniela wciąż nie ruszyła się z miejsca, nie wiedziała za
bardzo, co ze sobą począć ani dokąd się udać, ponieważ inni też
jeszcze się nie rozchodzili. Stała więc w pobliżu teściów, nadal
spoczywających na ławie pod jabłonią. I już otwierała usta, by
cokolwiek powiedzieć, gdy Rozalia nagle obróciła się i bez słowa
wyciągnęła ręce, aby przejąć z jej omdlałych ramion zaspane
niemowlę. Aniela trochę niechętnie przekazała synka, nie odrywając
od niego oczu nawet na chwilę.
Babka otuliła go troskliwie, po czym podniosła wzrok na chłopca,
właściwie młodego mężczyznę, który stał wyprostowany po jej
prawej ręce.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin