Kiedy płaczą świerszcze A5.pdf
(
3096 KB
)
Pobierz
Charles Martin
Kiedy płaczą świerszcze
Przełożył z angielskiego: Jacek Bielas
Tytuł oryginalny: When Crickets Cry
Rok pierwszego wydania: 2006
Rok pierwszego wydania polskiego: 2008
Co się stanie, gdy skrzyżują się ścieżki ciężko doświadczonego
przez los mężczyzny pragnącego zapomnieć o przeszłości i
dziecka rozpaczliwie walczącego o życie mimo braku nadziei na
przyszłość?
Na rynku małego, sennego miasteczka siedmioletnia Annie
zbiera pieniądze na transplantację serca, sprzedając lemoniadę.
Reese przed sklepem rozmyśla o własnym życiu. Silny podmuch
wiatru porywa zebrane przez dziewczynkę banknoty. Mężczyzna
widzi wyjeżdżający zza rogu poobijany samochód dostawczy i
trzepoczącą na wietrze żółtą sukienkę wbiegającej na ulicę Annie.
Od tego momentu nic już nie będzie takie jak dawniej.
-2-
Prolog.
Sprężynowe zawiasy ustąpiły, gdy uchyliłem drzwi,
przerywając pojedynek dwóch kolibrów na podejściu przed
werandą. Dźwięk ich skrzydeł pochłonęły gałęzie dereni nade
mną i tam właśnie napotkałem wzrokiem poranek w postaci
słonecznych smug przedzierających się przez nieboskłon. Chwilę
wcześniej Bóg pomalował niebo połączeniem czerni oraz
głębokiego błękitu, które rozmazał następnie wijącymi się
kosmykami bawełny i rozpylił na to drobiny blasku, niektóre
większe, inne mniejsze. Przechyliłem głowę, odkorkowując jak
gdyby wzrok, i uznałem, że niebo wyglądało niczym gigantyczny
granitowy kontuar, który odwrócony do góry nogami, zarysował
krawędzie horyzontu. Może był tu również i Bóg, pijąc kawę? Z
tą tylko różnicą, że On nie musiał czytać listu, który trzymałem w
ręku. Wiedział już, co było w nim napisane.
Pode mną rozciągała się rzeka Tallulah, łącząc się łagodnie z
jeziorem Burton głębią przezroczystej, nieporuszonej zieleni,
nietkniętej dziobami dawnych łodzi oraz motorówek Jet Ski, które
miały przeciąć jej skórę i zrolować ku brzegom punktualnie o
siódmej zero jeden. Niedługo Bóg pośle w górę, a jednocześnie i
na zachód, słońce, gdzie zaświeci ono żarem i gdzie, zanim
nastanie południe, blask od wody stanie się bolesny i malowniczy.
Zszedłem z werandy na tyłach domu, z listem zaciśniętym w
dłoni, stąpając boso po kamiennych stopniach prowadzących na
nabrzeże. Poszedłem wzdłuż przepierzenia, czując chłód mgły
wędrujący po moich nogach oraz twarzy, i wspiąłem się po
schodkach na taras hangaru dla łodzi. Wślizgnąłem się do hamaka
zwrócony twarzą w kierunku południa, spoglądając przez lewe
kolano na jezioro. Wsunąłem palec w niewielkie mosiężne kółko
-3-
przymocowane do końca krótkiej linki i pociągnąłem delikatnie,
kołysząc.
Jeżeli Bóg był tutaj, popijając kawę, musiała to być Jego druga
filiżanka, ponieważ zdążył już przetrzeć niebo. Pozostały tylko
smugi.
Emma powiedziała mi kiedyś, że są ludzie, którzy spędzają całe
swoje życie, próbując Go wyprzedzić, dotrzeć być może gdzieś,
gdzie Go jeszcze nie było. Problem polega na tym, mówiła, że
przez całe życie poszukują i spieszą się, ale gdziekolwiek zdołają
dotrzeć, okazuje się, że On już tam był.
Wsłuchiwałem się w ciszę i wiedziałem, że ona długo nie
potrwa. Za godzinę jezioro zaniesie się śmiechem dzieciaków w
dmuchanych kołach, nastolatków w Ski Nautique'ach i emerytów
w pontonach. Oni wszyscy zastępują gęś kanadyjką i leszcza
podążających za - wykonanym o poranku przez jakiegoś
miłośnika ptaków - łańcuszkiem z okruchów chleba, który
rozciągał się w poprzek jeziora niczym żółta brukowana droga z
Czarnoksiężnika z krainy Oz.
Zanim nadejdzie późne popołudnie,
na setkach nabrzeży wybiegających w jezioro rozetli się węgiel
drzewny i rozniesie zapach hot dogów, hamburgerów, wędzonych
ostryg i pikantnych kiełbasek. A na podwórkach i podjazdach,
które wszystkie pochylone są ku tafli wody niczym wnętrze
gigantycznej misy do sałatki, ludziska w każdym wieku zsuwać
się będą na przydomowych zjeżdżalniach, rzucać podkowy pod
konarami drzew, sączyć tuż nad brzegiem miętowe drinki i koktajl
margarita oraz majtać nogami zwisającymi z tarasów drugiego
piętra swoich hangarów dla łodzi. Do dziewiątej prawie każdy
gospodarz w okolicach jeziora zdąży roztoczyć nad nim przez
godzinę parasol eksplozji, rozświetlając wodę deszczem
czerwonych, błękitnych i zielonych rozbłysków. Rodzice będą
zadzierać głowy; dzieci chichotać i gaworzyć, psy szczekać i
napierać na swoje łańcuchy, żłobiąc bruzdy w korze drzew, do
-4-
których zostaną przywiązane; koty czmychną w poszukiwaniu
kryjówki, weterani będą rozpamiętywać, a kochankowie chwycą
się za ręce i wślizgną bezgłośnie do zatoczek, kryjąc swoją nagość
pod bezpieczną powierzchnią wody. I zabrzmi symfonia wolności.
Dzisiaj był Dzień Niepodległości.
Inaczej niż reszta miasta Clayton, w stanie Georgia, nie
przygotowałem sztucznych ogni, żadnych hot dogów i planów
rozświetlenia nieba. Moje nabrzeże miało pozostać pogrążone w
ciszy i ciemnościach, grill zimny, pokryty sadzą, starym popiołem
i pajęczynami. Dla mnie wolność była czymś odległym. Niczym
znana mi kiedyś woń, której nie byłem już w stanie zlokalizować.
Gdybym mógł, przespałbym cały dzień jak współczesny Rip van
Winkle, obudził się jutro i skreślił kolejną datę na kalendarzu. Ale
sen, tak jak i uczucie wolności, pojawiał się rzadko i pozbawiony
był głębi. Raczej krótkie epizody. Dwie do trzech godzin w
najlepszym razie.
Leżałem na hamaku, sam na sam z kawą i pożółkłymi
wspomnieniami. Oparłem sobie kubek na piersi i trzymałem
pomarszczoną, nieotwartą kopertę. Za mną mgła unosiła się znad
wody, skręcając w miniaturowe leje, które obracały się wolno jak
tańczące duchy, przenikając ku górze poprzez zwisające gałęzie
dereni oraz skrzydła kolibrów i rozpływając się jakieś trzydzieści
stóp wyżej.
Jej odręczne pismo na kopercie informowało mnie, kiedy mam
przeczytać znajdujący się w środku list. Gdybym tak zrobił,
wypadłoby to dwa lata temu. Nie zrobiłem tego wówczas i nie
zamierzałem zrobić dzisiaj. Może nie mogłem. Trudno jest
słuchać słów, które są ostatnie, gdy wiemy na pewno, że już ich
więcej nie usłyszymy. A ja miałem tę pewność. Stąd, że rocznice
przychodziły i przemijały, podczas gdy ja nadal tkwiłem w tym
miejscu poza czasem i przestrzenią. Nawet świerszcze ucichły.
-5-
Plik z chomika:
entlik
Inne pliki z tego folderu:
Pmg A5.7z
(3459 KB)
Pomiedzy nami gory A5.doc
(1872 KB)
Pomiedzy nami gory A5.pdf
(2677 KB)
Kps A5.7z
(2643 KB)
Kiedy płaczą świerszcze A5.doc
(2113 KB)
Inne foldery tego chomika:
Ma as Sa rah
Ma leszka Andrzej
Maas Sharon
MacApp Colin
Macaulay Rose
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin