Mamie
I’m waiting in my cold cell when the bell begins to chime.
Reflecting on my past life and it doesn’t have much time,
Cause at 5 o’clock, they take me to the gallows pole.
The sands of time for me are running low.
When the priest comes to read me the last rites,
I take a look through the bars at the last sights,
Of a world that has gone very wrong for me.
Iron Maiden, Hallowed Be Thy Name
1.
Nevis, Charlestown, Fort Charles na południowym krańcu miasta
4 maja 1715 roku, sobota
Kamienne ściany fortecy były wilgotne, a zamocowane w nich metalowe uchwyty od lat zżerała rdza. Choć na zewnątrz panował upał, powietrze w celi pozostawało przejmująco chłodne. W oddali dało się słyszeć pomruki zbliżającej się burzy. Siedzącego na sienniku mężczyznę przechodziły dreszcze, czuł, że pobyt w takim miejscu zdecydowanie mu nie służy, było to jednak najmniejsze z jego zmartwień.
Przeczesał palcami przydługie włosy i zerknął na współwięźnia. Drobny, niższy od niego człowiek stał na złożonym sienniku i starał się wyjrzeć przez zakratowane okno. Póki słychać było regularne uderzenia młotkami i rozmowy pracujących na placu ludzi, był przygaszony. Teraz wezbrała w nim energia. Przez jakiś czas chodził nerwowo po celi. W końcu postanowił spróbować wyjrzeć przez otwór, którego wylot znajdował się na wysokości udeptanej, pozbawionej roślinności ziemi.
– Widzi pan coś, panie Adams? – spytał go po chwili.
Jego samego niespecjalnie interesowało to, co działo się na dziedzińcu. Widział podobne sceny wiele razy, zawsze jednak od drugiej, przyjemniejszej strony... O ile którąkolwiek z nich można było zaliczyć do przyjemnych.
– Chmury, niebo i ptaki...
Wstał ociężale i podszedł bliżej. Splótł dłonie, tworząc mostek, na którym jego kompan mógł oprzeć nogę.
– Niech pan spróbuje teraz, choć myślę, że ten widok nie podniesie pana na duchu.
Adams, bo ...
renfri73