Grynberg Henryk - Żydowska wojna (2021).pdf

(713 KB) Pobierz
HENRYK
GRYNBERG
ŻYDOWSKA WOJNA
Projekt okładki: Artur Wandzel
ISBN 978-83-8259-049-4 (mobi)
ISBN 978-83-8259-050-0 (epub)
ISBN 978-83-8259-051-7 (pdf)
Biblioteka Narodowa
al. Niepodległości 213
02-086 Warszawa
www.bn.org.pl
Sfinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu
w ramach programu wieloletniego Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa. Priorytet 4.
C Z Ę Ś Ć P I E RWS Z A
OJCIEC
Mój ojciec biegał do dziedzica, przekupywał żandarmów, robił co mógł.
Dziedzic przekonywał żandarmów, że ojciec jest na folwarku niezbędny,
i jeśli naprawdę zależy im, ażeby w terminie dostarczono te wszystkie kon-
tyngenty, jakich się domagają, to powinni mu ojca na folwarku zostawić
tak długo, jak długo to będzie możliwe. Więc ojciec pracował, prowadził
mleczarnię i pomagał w rachunkach jak przedtem, tylko że nie dziedzic
płacił ojcu, lecz ojciec dziedzicowi. Udawało się to przez rok.
Dziedzic pomagał zresztą ojcu do samego końca. Wreszcie, kiedy
nie było już innej rady, ojciec załadował na pożyczoną od dziedzica furę
całą resztę tobołów – resztę, bo najważniejsze rzeczy zostawił u dziedzi-
ca i u innych ludzi – i pojechaliśmy do miasteczka, w którym mieszkała
rodzina mamy i do którego przesiedlono już również dziadka z sąsiedniej
wsi wraz z rodziną, i gdzie zamieszkaliśmy w jednej izbie w należącej do
dziadka kamienicy. I ojciec, i dziadek wychodzili codziennie na szosę tłuc
kamienie. Ale nie było wcale źle, dopóki Niemcy nie zaczęli, wysyłać ludzi
do obozu koło Węgrowa. A zaczęło się od cukru i mąki.
Miasteczko dostawało pewną ilość cukru i mąki, a zadaniem prezesa
i Rady było rozdzielanie tego cukru i mąki na kartki. Ale cukru i mąki było
za mało i nie mogło wystarczyć dla wszystkich, nawet jeśli mieli kartki. Więc
kto przyszedł pierwszy, ten dostał, a kto się spóźnił, odchodził z kartką...
Dopiero po jakimś czasie okazało się, że kto miał w gotówce „pokrycie” na
odpowiednią ilość kartek, ten przychodził na czas, a kto nie miał pieniędzy,
ten przychodził i przychodził, i zawsze przychodził... za późno.
Ojciec pieniądze miał, więc wszystko było w porządku, dopóki w po-
rozumieniu z Radą nie przehandlowano w Mińsku Mazowieckim połowy
cukru, a potem połowie ludności określonej jako „mniej potrzebująca” nie
przydzielono kartek. A wśród tych ludzi znaleźliśmy się i my. Wtedy ojciec
poszedł do Nusena, który był prezesem, żeby wyjaśnić sprawę. Zauważył
przy tym w kredensie Nusena za szkłem cały plik niewydanych kartek.
BIBLIOTEKA NARODOWA
2
Żyd owska wojna
– Dlaczego nie dałeś mi kartek? – zapytał ojciec.
– Bo nie ma – odpowiedział Nusen.
– Czego nie ma, kartek?...
– Nie ma cukru. Dali tylko połowę...
– A kartki dali?... – ojciec przysunął się do kredensu.
– Jakie kartki? – zdziwił się Nusen.
– A te!... – powiedział ojciec sięgając po plik kartek za szkłem. Nusen
rzucił się, żeby te kartki ojcu odebrać, ale ojciec wybiegł na ulicę. Nusen
pobiegł za nim. Ojciec wbiegł na posterunek, którego komendantem był
Laskowski, i podał te kartki Laskowskiemu.
Nusen musiał wtedy dać ojcu nasze kartki i postarać się, ażebyśmy
otrzymali za nie mąkę i cukier, a Laskowski powiedział do ojca, że dobrze
zrobił. Ale kiedy Niemcy zażądali od Nusena wysłania dodatkowego kon-
tyngentu mężczyzn do obozu koło Węgrowa, Nusen wpisał ojca na listę.
Podczas gdy ojciec przebywał w obozie, gdzie kopał przydrożne rowy,
myśmy zachorowali na tyfus. Kiedy ojciec się o tym dowiedział, zaczął
szukać sposobu, żeby uciec z obozu. Pewnego razu Niemiec, który ich
pilnował, zwrócił uwagę, że ojciec w jednym miejscu kopie głęboko, jak
należy, a w innym, którego tak nie widać, płytko albo zupełnie nie.
– Komm hier!– zawołał na ojca. A kiedy ojciec podszedł, Niemiec ude-
rzył go szpicrutą zakończoną żelaznym jajkiem.
– To tak się kopie?! – zawołał.
Ojciec wrócił na miejsce i kopał tak głęboko, jak tylko mógł, dopóki
ten Niemiec patrzył, a kiedy Niemiec się oddalił i na jego miejsce przyszedł
granatowy policjant, ojciec się chwycił za brzuch i powiedział, że brzuch
go rozbolał ze strachu, jak go ten Niemiec uderzył, i że musi iść w krzaki.
A krzaki ciągnęły się aż do samego lasu, więc jak ojciec poszedł, to już nie
wrócił, tylko został w lesie, a na drugi dzień przyszedł do nas do domu.
Ojciec wynajął u chłopa furmankę, położył na nią mamę i mnie, a ma-
łego Bućka zostawił u dziadka, i powiózł nas do szpitala. Ale ojciec nie
zawiózł nas do szpitala do Mińska, gdzie chorych wykańczali, kazali im po
prostu leżeć, aż umrą. Zawiózł nas do prawdziwego szpitala, do Węgrowa.
Nie siedział na furze, gdy nas wiózł, tylko szedł obok i pomagał koniom.
A w tym czasie sam już był chory, więc jak dojechaliśmy do Węgrowa, to
położono go razem z nami.
BIBLIOTEKA NARODOWA
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin